wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 12



     Równe dwa tygodnie minęły od dodania poprzedniego rozdziału, więc pomyślałam, a co tam, wstawię kolejny!
Mam nadzieję, że wybaczycie mi uśmiercenie Mike'a...
Miłego czytania!


Kiedy dojechali do rezydencji było już dobrze po północy. Właściwie zaczynało prawie świtać. Matt nie przejmował się tym. Gdy tylko Vivian się zatrzymała, wyszedł z samochodu i poszedł do swojego pokoju. Nikogo nie musiał mijać, wszyscy pewnie spali lub wybyli na imprezę. Zrzucił z siebie zakrwawione ubrania, wrzucił je do kosza do spalenia, w którym znajdowały się rzeczy, których nie dałoby się wyprać. Właśnie takie jakie teraz miał na sobie. Wszedł pod prysznic, odkręcił wodę i oparł się czołem o kafelki. Był cholernie zmęczony, jednak nie miał ochoty zasypiać. Wiedział co ujrzy po zamknięciu powiek. Cały czas niewyraźne sceny sprzed paru godzin przesuwały mu się przed oczami. A gdyby zasnął byłoby jeszcze gorzej. Dobre dwadzieścia minut przestał pod strugą wody.

Gdy już umyty wyszedł z łazienki, było już jasno. Podszedł do okna i spojrzał na ogród dookoła ich posiadłości. Gdy byli mali uwielbiali się tu bawić z Mikiem. Ich rodzice dyskutowali o czymś z Lordem albo załatwiali interesy „na zewnątrz”. A oni beztrosko ganiali się wokół małych drzewek i nawzajem obrzucali się obelgami posłyszanymi u starszych. Matt uśmiechnął się na chwilę z melancholią, ale szybko mu to przeszło.

Nie. Nie ma co myśleć o przeszłości. Trzeba żyć chwilą obecną. A jak na tą chwilę to Matt miał tylko jeden cel – znaleźć i zabić tamtego wampira. Nic go nie obchodziło, że nie będzie łatwo. W końcu czy kiedykolwiek było mu w czymś łatwo? Czy coś mu łatwo przyszło? Nie. Ale zawsze robił to co postanowił. Wykonywał wszystkie zadania, nawet te teoretycznie niemożliwe. To również wykona.

Nieważne, że tamten facet jest wampirem z niewyobrażalną siłą i szybkością. One też mają swoje słabe strony. Na przykład srebro. To akurat była prawda, nie znosiły tego metalu. Srebrna kulka i po sprawie. Jednak tu wchodził problem szybkości. Jak trafić coś co jest niemożliwe nawet do zobaczenia gołym okiem? Nie mógł zmierzyć się z nim jeden na jednego, ale zasadzka to co innego. Tylko nie wiedział co na niego podziała. Musiał się więcej o nim dowiedzieć. Co lubi, gdzie chodzi, z kim się spotyka i takie tam. Wywiad środowiskowy, jak to nazywali inni.

Nie znał jednak nawet jego imienia czy miejsca pobytu. To znacznie utrudniało sprawę. Kimże jednak był, żeby się nie dowiedzieć?

Matt uśmiechnął się pod nosem, oderwał od okna i podszedł do biurka. Skreślił kilka zdań na kartce i wsadził ją do już zaadresowanej koperty. Nienawidził Internetu, więc listy wysyłał sposobem „starodawnym”. Jutro pójdzie na pocztę i go wyśle. Schował list do szuflady i wszedł do łóżka by przespać chociaż kilka godzin.

Obudził się po piętnastej. Nie zwykł tak późno wstawać, ale najwidoczniej jego organizm musiał się zregenerować. O dziwo nie śniło mu się nic, żadne wizje go nie nękały. Wstał z łóżka całkiem wypoczęty. Całkiem jakby cały jego świat się nie zmienił.

Zszedł na dół, po drodze spotykając ludzi kręcących się po domu. Nikt na niego nie patrzył, wszyscy prędko odwracali od niego wzrok i omijali go szerokim łukiem. Na korytarzu facet idący z naprzeciwka na jego widok szybko wszedł w pierwsze lepsze drzwi. Matt skrzywił wargi. Drzwi były od schowka na miotły. Gdy wszedł do kuchni ogólny hałas tam panujący nagle zmienił się w całkowitą ciszę. Matt nic nie powiedział tylko zrobił sobie dwie kanapki na śniadanie i stamtąd wyszedł. Gdy był za drzwiami usłyszał ponowny szum rozmów.

Skierował się do salonu, gdzie usiadł przy stole i wyciągnął z kieszeni zaadresowaną kopertę z listem. Położył ją na nim, by się nie gniotła i w spokoju zjadł śniadanie. Oczywiście kilku ludzi siedzących przy tym samym stole nagle umilkło, by chwilę później zwyczajnie zwiać.

Tchórze, pomyślał Matt. Cholerni tchórze. Boją się, że coś im zrobi choćby za jedno spojrzenie? Że rozpłacze się na jedno niewłaściwe słowo lub wpadnie w szał przez jeden uśmiech? Cholerni tchórze, nieumiejący stawić czoła młodemu chłopakowi w żałobie. Myśleli, że potrzebuje teraz ciszy, samotności, spokoju by ogarnąć myśli? Nie, zrobił to paląc posiadłość Bachusa. Razem z nią spaliły się jego ból i strach. Smutek pozostał, ale powoli i on zanikał. Jedyne co pozostało to lekko tlący się gniew czekający na właściwy moment, by rozbłysnąć w płomieniach podsycanych nienawiścią do tego jednego wampira.

Ale ten moment na pewno nie jest teraz, na pewno nie przy tych idiotach.

Wstał z krzesła i rozejrzał się po pokoju. Wszyscy, którzy tu odważyli się zostać – jacy herosi! – siedzieli cicho i uważali, by nie robić gwałtownych ruchów.

Matt zmarszczył brwi. O nie, nie będą się nad nim litować, nie będą mu współczuć. Nie podobało mu się ich zachowanie. Chciał, by wszystko było normalnie, by jego traktowali normalnie. Nie chciał ich współczucia!

Wyszedł szybko z salonu i skierował się do holu. A raczej chciał się tam skierować, bo wpadł na jednego z nowszych "nabytków" Lorda. Chłopak spojrzał na Matta jak na zjawę i szybko uciekł w jego pola widzenia. To już doszczętnie zdenerwowało bruneta. Poszedł do miejsca, gdzie było najwięcej ludzi - holu. Krążyli tam, Bóg jeden wie po co. Większość go nie zauważyła.

- Zachowujecie się jak tchórze! – krzyknął do nich na dzień dobry – Myślicie pewnie, że jestem kurewsko załamany wczorajszą sytuacją i najlepiej zrobicie zostawiając mnie w spokoju . Jednak nie! Zajebiście mnie denerwujecie tą swoją tak zwaną troskliwością. Nie potrzebuję tych waszych litościwych spojrzeń, współczucia bijącego z każdej czynności, którą robicie. Kurwa! Czy ja jestem jakiś trędowaty by nie zbliżać się do mnie na trzy metry? A może gryzę? – Matt rozejrzał się po twarzach wpatrzonych w niego. Nikt nie patrzył mu w oczy, a gdy początkowe zdziwienie nagłym wybuchem chłopaka minęło, większość sprawiała wrażenie, jakby chciała uciec. To go zdenerwowało jeszcze bardziej. – Spójrzcie na mnie! Czy nie mam pół twarzy, że się boicie? Czy przeraża was to, co mogę zrobić jeśli podniesiecie na mnie wzrok? Bez przesady, nie jestem jakimś cholernym psycholem!To, że Mike nie żyje nie znaczy, że zmieniłem się i teraz będę mordował każdego, kto na mnie spojrzy!

Matt skończył przemowę i teraz łapał oddech. Po pierwszych paru zdaniach tłumek się przerzedził i dokonał rotacji. Większość osób, która była tu na początku zwyczajnie uciekła, ale przyszli nowi słuchacze zwabieni krzykiem. Matt sądził, że wszystkie osoby, które były w domu go słyszały. A przynajmniej część jego przemowy. Jednak tylko to. Żaden nie odpowiedział, żaden się nawet na niego, cholera, nie spojrzał! A co dopiero się odezwał. Panowała cisza jak na cmentarzu, chociaż nawet tam nie jest chyba tak cicho.

Matt zacisnął usta. Dobrze. Jeśli tak chcą, to proszę bardzo.

Odwrócił się i poszedł po list. Wziął go ze stołu z salonu i wyszedł na dwór. Skoro żadne z nich nie chciało z nim gadać to nie. Zmuszać ich nie będzie. Wszedł do garażu i spotkał tam trójkę ludzi. Vivian i dwóch jej znajomych. Oni, jak wszyscy inni, odwrócili od niego wzrok. Viv jednak na niego spojrzała. Nawet nie było w jej wzroku współczucia.

- Lord chciał cię widzieć – powiedziała tylko i wróciła do rozmowy z chłopakami. Oni jednak nie byli zbyt pewni przy Macie.

- To musi poczekać – mruknął Matt pod nosem i wsiadł do swojego auta. Odpalił silnik i od razu poczuł się o niebo lepiej. Przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek słuchając obrotów silnika. Powoli, delikatnie i z czułością, pogłaskał kierownicę. Zdecydowanie jego samochód uspokajał. W kilka sekund później był już na drodze wyjazdowej z posiadłości. Ominął marmurową fontannę i pojechał do miasta. Jeżeli było coś, co Matt kochał to były to samochody. A jego własne Lamborghini było jego oczkiem w głowie, najpiękniejszym skarbem. Tylko ono umiało go uspokoić w nerwowych sytuacjach. Tak właśnie było i teraz.

Na początku chciał pojechać tylko do najbliższego urzędu pocztowego w pobliżu. Jednak gdy tam się znalazł, wysłał list i wrócił na siedzenie uznał, że nie ma ochoty wracać jeszcze do domu. Spojrzał na siebie w lusterku wstecznym i poprawił włosy. Jak zwykle się nie uczesał i teraz były strasznie rozczochrane. Przejechał po nich kilka razy dłonią i przeczesał je palcami. Jakoś udało mu się nimi zastąpić grzebień. Nie wyglądał dziś najgorzej, worków pod oczami nie było. Widocznie to zasługa tych przespanych kilku godzin. Nie szykował się dziś na szczególne wyjścia, dlatego miał na sobie czarne dżinsy, trampki i zwykłą białą koszulkę. Jednak były one czyste i też nie wyglądały najgorzej.

Matt wzruszył ramionami i znów odpalił samochód. Czas na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach.

3 komentarze:

  1. Witam,
    wspaniały rozdział... wszyscy unikają Matta... może Marcel mu pomoże dorwać tamtego wampira.... jedynie Viv zachowywała się inaczej niż wszyscy...
    mam ogromną prośbę, zmień kolor czcionki, bo nie da się tak normalnie czytać... i nie wiem czy tylko ja tak mam, ale ucięło mi kilka liter z początku.. na przykład zaczyna się od „edy” zamiast „kiedy”
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmieniłam kolor, ale nadal nie jestem pewna czy dobrze się czyta. W ogóle na ciemnym tle literki źle wyglądają, ale co ja mogę poradzić :(
      Sprawdziłam również to ucinanie słów i nic nie wyłapałam... Może to przez szablon, który nie jest dopasowany do wszystkich przeglądarek? :x
      Dzięki za komentarz i radę ;)

      Usuń
  2. Cudowny wygląd bloga, podoba mi się dużo bardziej niż poprzedni i oczy już się tak nie męczą ;)
    Co do rozdziału, to było spokojnie w porównaniu do poprzednich xd Ale ja rozumiem, że takie unormowanie sytuacji też musi być. Nie dziwi mnie wściekłość Matta, to może być cholernie denerwujące, kiedy wszyscy wokół ciebie chodzą na palcach. Mam nadzieję, że coś ciekawego stanie się na tej przejażdżce xd W ogóle, spostrzegawcza ja, nie mogła ogarnąć gdzie się dodaje komentarze xD A i wybacz, że taka późno, ale sesja, rozumiesz ;p
    Co do kinowej sceny w moim opowiadaniu, to nawet się zastanawiałam, czy czegoś by tam jeszcze nie dopisać, ale stwierdziłam, że tyle wystarczy xd U mnie lepiej czasami się na nic nie nastawiać xd I patrząc na to, że czytelnicy obdarzyli taką miłością Benjamina, to następny rozdział raczej im się nie spodoba ;p
    Dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń