środa, 3 września 2014

Wyjaśnienie

10 komentarzy:
Nie, nie porzuciłam bloga. Nie, nie zapomniałam o moich nielicznych czytelnikach i nie, nie olewam Waszych komentarzy. Za każdy dziękuję i cieszę się jak dziecko czytając je.
Ale nadszedł taki czas, że całkowicie nie mam weny ani wolnego czasu na pisanie. A teraz będzie jeszcze gorzej, gdyż w tym roku jestem w klasie maturalnej i muszę się skupić, by zdać rozszerzoną matematykę, biologię i chemię... Jak się pewnie domyślacie, będzie ciężko. Także zrozumcie mnie. Ale obiecuję, że jak znajdę choćby chwilę wolnego czasu to będę coś skrobać. Nie powiem Wam za ile nowy rozdział, bo na pewno terminu nie dotrzymam, ale nie zawieszam bloga. Postaram się napisać rozdział jak najszybciej, może w szkole najdzie mnie natchnienie :)
Także, do napisania!

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział 19

3 komentarze:
Dobra wiadomość jest taka, że mój brat wrócił zza granicy i mam swojego laptopa z powrotem! (cieszmy się wszyscy i radujmy) To oznacza, że w końcu mogę normalnie pisać i wstawiać rozdziały. Nie polecam pisania na telefonie...
Jednak jest i zła wiadomość. Całkowicie wena mnie opuściła, od dobrego miesiąca nie mam na nic pomysłu. To przekłada się również na tekst, którzy swoim poziomem nie porywa. Także proszę o zrozumienie... 
A oto kolejny rozdział! Miłego czytania!



Matt położył się na swoim sporym, dwuosobowym łóżku i uśmiechnął się zapraszająco do Marcela. Blondyn nie spodziewał się takiego zaproszenia, myślał, że będzie musiał zadowolić się paroma kropelkami krwi, wypitymi na stojąco. Albo co gorsza –odmierzonymi wcześniej, wyciśniętymi z palca, a podanymi na spodeczku niczym mleko dla kota.
Tymczasem Matt ułożył się wygodnie na poduszkach i poprawił bluzkę, która się lekko podwinęła. Gdy Marcel położył się z drugiej strony, odwrócił się na bok, patrząc na niego.
- To… jak chcesz to zrobić? – spytał, a niepewność w jego głosie kontrastowała z jego pewnością siebie na zewnątrz.
Marcel prawie się zakrztusił słysząc pytanie. Jego myśli kręciły się teraz wokół Matta rozpostartego na pościeli, którego bluzka tak zachęcająco się podwinęła, gdy obrócił się na bok, że pomyślał o czymś zupełnie innym niż picie krwi. Matt zauważywszy jego reakcję, rozluźnił się całkowicie i parsknął śmiechem.
- Chodzi mi o to, czy mam usiąść, czy leżeć? A jak leżeć to jak? Nigdy w życiu nikt mi nie ssał… krwi – Matt specjalnie powiedział ostatnie słowo dopiero po chwili ciszy. Zdecydowanie zyskał pewności siebie, gdy zobaczył zmieszanie Marcela. Zazwyczaj było na odwrót, więc czuł się dobrze w końcu w odmiennej sytuacji.
Niestety, Marcel niedługo pozostał zmieszany, szybko wrócił do swojej typowej postawy.
- Czyli będę pierwszym, który będzie ci ssał… krew? – spytał, w ten sam sposób wypowiadając ostatnie słowo, jakby było ono tam nieważne.
Matt zarumienił się i szybko usiadł znów poprawiając bluzkę.
- Tak – odparł szybko i zmienił temat: - To jak chcesz to zrobić?
- Najlepiej na leżąco – Matt przygryzł wargę, dostrzegając dwuznaczność ich rozmowy. – Najlepiej się połóż.
Brunet odetchnął i spokojnie ułożył się na plecach, przesuwając swoje czarne włosy na jedną stronę. Uznał przy okazji, że zrobiły się trochę przydługie i wypadałoby je podciąć. Marcel uniósł się i przykląkł obok niego.
- Nie denerwuj się, odpręż i rozluźnij – uśmiechnął się, po czym sprawnie stanął nad nim na czworakach. Ułożył dłonie po dwóch stronach jego głowy i pochylił się. Matt zacisnął oczy, zupełnie niezdolny do rozluźnienia. W końcu nigdy nie był gryziony przez wampira. A jeśli będzie bolało? Albo Marcel się nie opanuje i wypije go całego? W końcu jak się straci sporo krwi, to jest się osłabionym, więc nie będzie w stanie go powstrzymać. Albo posunie się znacznie dalej, gdy Matt będzie niezdolny do protestów? Dopiero teraz zdał sobie z tego wszystkiego sprawę, a serce zabiło mu dużo szybciej. Poczuł usta Marcela na szyi i dreszcz przechodzący przez całe jego ciało. Przygryzł wargę czekając na ugryzienie. Marcel jednak tylko całował delikatną skórę, od czasu do czasu liżąc ją lub podszczypując. Nie ograniczał się już tylko do szyi, sprawnie przechodząc na obojczyk i kawałek klatki piersiowej. Matt zmarszczył brwi, gdy poczuł kolejne charakterystyczne ssanie.
- Czy ty mi robisz malinki? – spytał zmieszany. Miał pić jego krew, a nie się wygłupiać.
- Tak – Marcel przerwał na chwilę swoje zajęcie i uniósł się na tyle, by spojrzeć chłopakowi w twarz. – Nie mogę znieść widoku tych starych.
Matt dopiero teraz przypomniał sobie o malinkach zrobionych przez… przez tego chłopaka w klubie. Już nawet nie pamiętał jego imienia. Wydawało mu się jakby zdarzyło się to sto lat temu, a nie zaledwie wczoraj.
- Przestań, będę wyglądać jakby mnie ktoś pobił – Matt westchnął. Wczoraj nie przywiązywał do tego wagi, ale nie przepadał za tego typu oznaczaniem.
- Teraz przynajmniej wiem, że moich jest więcej. Nawet przykryłem tamte swoimi – Marcel wyglądał na bardzo dumnego, więc Matt już nic nie mówił na ten temat. I tak chyba skończył z szyją, gdyż zaraz pochylił się i pochwycił usta Matta do pocałunku. Chłopak nie protestował, tylko przymknął oczy. Po tym jak prawie dostał zawału na myśl o ugryzieniu dobrze było się zrelaksować, a całowanie Marcela nadawało się do tego doskonale. Oplótł jego szyję ramionami i przyciągnął bliżej, pogłębiając pocałunek. Jednak od razu oddał dominację Marcelowi, gdy ten tylko wsunął język do jego ust. Nie zamierzał o to walczyć. Poza tym, po ekscesach w piwnicy dobrze było komuś ulec i oddać się. Już zapomniał nawet o nachalnym zachowaniu Marcela zaledwie kilka minut temu, na biurku. Teraz przyciągał go bliżej siebie, całując zapamiętale, co chyba nie spodobało się Marcelowi, bo oderwał się od niego z krzywym uśmiechem.
- Chwila, mój ty demonie. Niewygodnie mi – zszedł znad niego, jednak szybko rozsunął jego nogi i, tak jak wcześniej na biurku, również teraz wsunął się między nie.
Mattowi to jednak tym razem nie przeszkadzało w żadnym wypadku. Rozchylił nawet bardziej uda, żeby wampir mógł być bliżej i wychylił się, by go pocałować. Marcelowi ewidentnie się to spodobało i już po chwili byli spleceni jak wcześniej. Matt obejmował szyję blondyna ramionami, a ten trzymał jedną dłoń obok głowy Matta, a drugą sunął po jego policzku, szczęce, szyi, obojczyku, ramieniu, boku, biodrze, udzie i z powrotem. Chłopakowi było tak dobrze, że na nic nie protestował, choć raz musiał zdjąć dłoń Marcela z tyłka, gdy za długo tam leżała. Podciągnął nogi i ugiął je w kolanach, dzięki temu Marcel mógł wygodniej przyklęknąć. Matt nie był pewien ile tak się całowali, ale po pewnym czasie wampir zszedł pocałunkami na szyję, sunąc po niej mokrym językiem. Matt westchnął głęboko i zmrużył oczy. Przesunął dłońmi po plecach i bokach Marcela, wyczuwając dokładnie jego mięśnie poprzez materiał bluzki. Już chciał wsunąć palce pod niego, gdy nagle poczuł lekkie kłucie na szyi.
Westchnął głęboko, a jego serce znów zaczęło mocno bić. A więc to ten moment Marcel wybrał na zagłębienie w nim swoich kłów. Przebijanie nimi skóry nie bolało bardziej od ukłucia igłą, więc Matt nawet nie zwrócił uwagi na tak nikły ból. Zrobiło mu się błogo i trochę sennie. Serce powoli się uspokajało, ale jednocześnie opadły mu ręce z ciała wampira. W tym samym czasie Marcel odsunął się od jego szyi i oblizał zakrwawione usta. Spojrzał na chłopaka, a Matt zobaczył w jego oczach pożądanie. Gdyby był w pełni sił, może by się wystraszył, ale teraz uśmiechnął się i przeczesał długie włosy wampira palcami.
- Dobra? – spytał uśmiechnięty.
- Nawet nie wiesz jak bardzo – Marcel przymknął oczy i przesunął dłonią po jego udzie, zatrzymując ją na pośladku. Matt nawet nie miał ani siły, ani ochoty protestować. Nie czuł się wykończony, ale wyraźnie odczuwał ubytek krwi.
- To dobrze – mruknął i przygryzł wargę, nie wiedząc co powiedzieć. Marcel jednak nie oczekiwał chyba od niego rozmowy, gdyż podciągnął jego koszulkę i zaraz ją z niego ściągnął. Pochylił się i zaczął obcałowywać jego pierś. Matt wygiął się lekko i zrozumiał, że jego zadowolenie z ostatnich kilku chwil pozostawiło dosyć wyraźny ślad w jego spodniach. Zmieszał się i chciał podciągnąć Marcela w górę, by ten się nie zorientował. W końcu nie chciał robić dziś z nim więcej, niż zamierzał. Już i tak posunęli się dalej, niż kiedykolwiek.
- M-marcel? – przełknął ślinę, patrząc na czubek głowy blondyna. Ten podniósł na niego wzrok.
- Tak?
- Już dość – mruknął, choć musiał wysilić całą swoją wolę. Nie chciał tego przerywać, ale lepiej teraz, niż później, gdy już do czegoś dojdzie.
- Nie podoba ci się? – Marcel wydawał się zawiedziony. Chłopak nie mógł stwierdzić, czy to prawda, czy tylko udaje.
- Podoba, ale… Nie możemy… - Matt nie wiedział co powiedzieć.
- Ależ oczywiście, że możemy. Kto nam zabroni? – Marcel uśmiechnął się do niego uspokajająco i wrócił do całowania jego mostku.
- Marcel – powiedział ostrzej. – Ja nie mogę. Przestań – jego protesty utonęły w przeciągłym jęku jaki wydał, gdy blondyn polizał i zaczął ssać jego sutka. Wplótł palce w jego włosy z zamiarem odciągnięcia jego głowy od swojego ciała, ale nie umiał się na to zdobyć. Rozpływał się cały. Marcel w tym czasie przeniósł się na drugiego, poprzedniego drażniąc palcami. Matt oblizał usta i rozchylił je. Wampir powoli sunął wargami w dół, poprzez jego wystające żebra, do brzucha. Matt wciągnął go instynktownie i zacisnął dłoń na włosach wampira, a gdy poczuł język w swoim pępku westchnął cicho. Nie mógł się powstrzymać, to było bardzo przyjemne. Już prawie zapomniał o swoim problemie w spodniach, kiedy Marcel zsunął się jeszcze niżej i zaczął odpinać jego pasek. Wtedy Matt oprzytomniał.
- Marcel, nie – pociągnął go spanikowany do góry za włosy. Chyba zrobił to odrobinę za szybko lub mocno, bo blondyn skrzywił się.
- Co się stało? – Mężczyzna popatrzył mu w oczy, nie rozumiejąc jego protestu. Gdy zobaczył w nich strach uśmiechnął się lekko. – Ależ Matt, nie ma co się bać. Przecież nie zrobiłbym czegoś, czego byś nie chciał – dotknął delikatnie jego policzka. Gdy dostrzegł jaki jest czerwony, zmarszczył brwi. – Wstydzisz się? Mnie?
Matt w końcu opuścił wzrok i niezdarnie próbował ukryć wypukłość w spodniach. Że też musiał ubrać takie ciasne! Marcel wyglądał przez chwilę na zdziwionego, po czym zaśmiał się.
- Jesteś tak cholernie słodki, że wziąłbym cię mimo twych protestów, tu i teraz. Nie musisz się wstydzić przede mną swojego podniecenia. To mi naprawdę schlebia – uśmiechał się do niego, ale Matt nie był w stanie spojrzeć mu w twarz. Czuł jak jego własna płonie. Taki wstyd! – No już… Jeśli polepszy ci to humor to wiedz, że jestem w takiej samej sytuacji.
Mattowi wcale to humoru nie poprawiło, wręcz przeciwnie. Zmieszał się jeszcze bardziej. Ich rozporki dzieliło przecież zaledwie kilka centymetrów. Nagle poczuł dłonie Marcela ponownie na swoim pasku. Spojrzał na niego ze strachem.
- No cii, zaraz będzie ci cudownie – blondyn pochylił się i znów pocałował usta Matta. Muskał je tylko, dopóki brunet ich nie rozchylił. Wykorzystał wtedy okazję i zaraz szybko pogłębił pocałunek, rozpinając jego rozporek. Matt złapał go za nadgarstek i odwrócił głowę.
- N-nie. Nie mam ochoty – oczywiście, że Matt miał wielką ochotę, ale nie chciał, by Marcel go tam dotykał. Nie chciał, by ktokolwiek go tam dotykał.
- Zaufaj mi. Dobra? – Marcel spojrzał mu w oczy i uśmiechnął się przyjaźnie. Po dzikim pożądaniu, które widział wcześniej Matt w jego oczach, nie było śladu. To go odrobinę uspokoiło.
- Dobra. Najwyżej później odrąbię ci głowę – Matt westchnął i powoli puścił jego nadgarstek. Chwycił go jednak pod brodę nie pozwalając odwrócić od siebie wzroku. – Ale nie patrz. Zamknij oczy i mnie pocałuj.
Marcel wykonał polecenie z szerokim uśmiechem na ustach. Całował go z werwą, a dłońmi powoli zsunął z niego spodnie i bieliznę dla wygody. Matt westchnął cicho czując, jak jego członek znalazł się na zewnątrz i jak stoi wyprostowany niczym żołnierz na służbie. Dla pewności złapał Marcela za policzki i nie dał mu sposobności, by choćby rzucił okiem. Wampirowi nie było to chyba jednak potrzebne, bo od razu wziął penisa Matta w dłoń i zaczął go odpowiednio stymulować. Matt wzdychał ciężko, ale nie pozwalał, by Marcel odwrócił od niego twarz. Wiedział, że musi być cały czerwony ze wstydu i podniecenia, ale wolał, by patrzył mu w twarz niż gdzie indziej. Po chwili nie był już nawet w stanie udawać, że go całuje, gdyż ciężko łapał powietrze i bał się, że się udusi, gdy będzie próbował. Nadal jednak nie puszczał twarzy blondyna. Gdy rozchylił powieki napotkał jego wzrok. Tak intensywny, uśmiechnięty i przepełniony erotyzmem. Westchnął głęboko, czując, że zaraz dojdzie dzięki sprawnej dłoni Marcela. Nigdy w życiu nie był tak podniecony. Choć oczywiście nie raz się masturbował, to gdy robił to ktoś inny, było to zupełnie inne uczucie. Znacznie… intensywniejsze. Wciąż patrzyli sobie w oczy, gdy Matt przygryzł wargę i próbując nie krzyczeć doszedł w jego rękę. Wygiął się w łuk i zamknął oczy, rozkoszując się tym uczuciem. Jednocześnie nadal nie puszczał twarzy Marcela.
Gdy już doszedł do siebie, dysząc ciężko otworzył oczy i znów napotkał wzrok blondyna. Tym razem wampir uśmiechnął się wesoło do niego. Cofnął już dłoń, pewnie całą oblepioną spermą Matta i chłopak teraz leżał tak prawie nagi.
- I było tak strasznie? – spytał cicho, a Matt poczuł się jak debil. On doznał spełnienia, a Marcel nadal musiał się męczyć. Nie zamierzał jednak zamieniać się już dzisiaj rolami.
Zdjął jedną dłoń z twarzy blondyna i sięgnął w dół, by schować swojego członka i podciągnąć spodnie. Nie udało mu się to jedną ręką, więc musiał dołożyć drugą. Na szczęście szybko się z tym uwinął, a Marcel ani razu nie odwrócił wzroku od jego twarzy. Jednak gdy unosił biodra, by podciągnąć spodnie otarł się o krocze blondyna swoim. Marcel tylko zmrużył oczy, ale podniósł się i usiadł obok.
- Nie było – Matt spojrzał sugestywnie na jego spodnie, lecz zaraz potem przeniósł wzrok z powrotem na jego twarz. – Co zamierzasz… - odkaszlnął – Co zamierzasz z tym zrobić?
- A jak sądzisz? – Marcel uśmiechnął się szeroko. – Chcesz mi pomóc?
- N-nie. To znaczy… Ja pójdę się chyba umyć – Matt wstał szybko z łóżka i skierował się do łazienki, po raz kolejny tego dnia. Przy drzwiach odwrócił się i rzucił szybko, zanim zdążył się rozmyślić: - Nie musisz się śpieszyć.
I zniknął za drzwiami, które szybko zamknął. Oddychał głęboko. Jak to się działo, że zachowywał się jak głupek lub cnotka niewydymka, jeśli chodziło o intymne sprawy? Nie miał problemu z niczym innym, nic go tak nie zawstydzało jak "to". Ale po prostu nie potrafił być bardziej pewny siebie. A szczególnie przy Marcelu, który zawsze zachowywał się... cóż, tak jak się zachowywał. Znał i wykorzystywał swoje ciało jak chciał. Matt tego nie potrafił. Pewnie dlatego, że nie uważał się za wyjątkowo pociągającego. Nie miał pojęcia jak może się komuś podobać. Nadal miał wrażenie,  że Marcel tylko się z niego nabija, a kiedy Matt się zaangażuje stwierdzi "żartowałem". Głównie z tego powodu nie dopuszczał go do siebie za blisko. A przynajmniej do tej chwili. Matt westchnął w duchu i spojrzał w lustro.
- Kurwa - skrzywił się, widząc swoją twarz, a gdy to zrobił poczuł się jeszcze gorzej. Był cały czerwony, włosy zlepiły mu się na czole i wyglądał po prostu tragicznie. Marcel zdjął mu wcześniej koszulkę, więc dokładnie mógł widzieć również wszystkie ślady jakie na nim zostawił wampir. Te czerwone odznaczały się bardzo na jego białej skórze, a te mokre jeszcze nie wyschły. Na domiar złego, na jego brzuchu zalegała jednoznacznie wyglądająca substancja. Nie zauważył ani nie poczuł jej wcześniej, miał tylko nadzieję, że wampir też nie zwrócił na to uwagi. Mimo, że przed chwilą się kąpał musiał to zrobić ponownie. Zdjął spodnie i szybko wskoczył pod prysznic.
Kilka minut później wyszedł z łazienki, znów w ręczniku na biodrach. Nie zamierzał ubierać się w tamte ubrania. W sumie nie był pewien czy jest w ogóle sens ubierania się, jako, że był już wieczór. Nie chciało mu się jednak spać, więc pewnie i tak przez najbliższe godziny nie zaśnie. Tym bardziej, że cały praktycznie dzień spędził w piwnicy, co było równomierne pobytowi w jakimś spa.
Gdy wszedł do pokoju, Marcel siedział spokojnie na jego łóżku, a cała pościel leżała na podłodze.
- Co...? -Matt był zaskoczony. Nie zdążył jednak dokończyć swej myśli, bo Marcel mu przerwał.
- Trzeba ją wyprać, trochę się ubrudziła.
Brunet patrzył na niego niezrozumiale, po czym parsknął śmiechem. Widocznie Marcel zdążył sie uwinąć, gdy on był w łazience. A teraz jego pościel była taka brudna, że trzeba było ją uprać. W sumie dobrze, że o tym pomyślał, bo Matt nie wpadłby na tak genialny pomysł. Nigdy nie przywiązywał wielkiej uwagi do porządku. Chociaż gdyby miał spać w takiej pościeli... Matt aż zadrżał. Podszedł do szafy i wyciągnął kolejne ubrania tego dnia.
- Nie musisz się ubierać, mi to nie przeszkadza - Marcel zmrużył oczy, patrząc na niego.
- Muszę, bo wychodzimy.
- Wychodzimy? - wampir wydawał się zaskoczony.  - A niby gdzie?
- Nie wiem - wzruszył ramionami, szukając odpowiedniej koszulki. Znalazł w końcu czarną, jak zwykle, ale tym razem nie rozciągniętą. Nie zrobił tego specjalnie, pierwsza rzuciła mu się w ręce. - Nie mam zamiaru siedzieć w domu.
- Wyciągasz mnie na romantyczną kolację? - Marcel zamruczał, patrząc jak Matt wciąga koszulkę przez głowę.
Brunet prychnął.
- Miałem na myśli nie tylko nas.
Marcel wydawał sie rozczarowany. Matt za to uśmiechnął się pod nosem. Jak nie będą sami, to nie będzie takiego napięcia między nimi.
- Kogo jeszcze chcesz zabrać? - blondyn westchnął głęboko. Po jego tonie Matt wnioskował, że wcale go to nie interesowało.
Po kilku chwilach chłopak stał już całkowicie ubrany, czarna koszulka trochę opinała jego klatkę piersiową,  dość mizerną swoją drogą. W porównaniu z Marcelem, którego mięśnie seksownie rysowały się pod koszulką, wyglądał jak niedorobione dziecko. Dżinsy podkreślające jego chude nogi nie dodawały mu seksapilu, ale się tym wcale nie przejmował. Stanął nad Marcelem, wciąż rozłożonym na łóżku i oparł dłonie na biodrach.
- Michaela i Charlesa. W końcu mamy współpracować, a od miesięcy się nie widzieliśmy.
- A właśnie, co do widzenia- Marcel złapał Matta za nadgarstek i pociągnął do siebie. Brunet nic nie mógł poradzić i pochylił się nad wampirem. - Znaleźliście już dla nas odpowiednie lokum do zamieszkania?
Matt wyrwał nadgarstek z uścisku i wyprostował się.
- Cóż, jeszcze nie. Ale na pewno Lord szuka, a on zawsze znajduje to czego chce. A teraz chodź, poinformujemy ich, że idziemy.
Marcel wstał niezadowolony. Pewnie wolałby nadal wylegiwać się w łóżku Matta, ale na to brunet nie mógł pozwolić. W końcu niech się za bardzo nie przyzwyczaja. Wyszli z pokoju i Matt uświadomił sobie, że nie ma pojęcia gdzie mogliby być mężczyźni. W końcu sama rezydencja była ogromna, a oni nie musieli w niej tkwić. Marcel zauważył jego wahanie i uśmiechnął się pod nosem.
- To może pójdziemy jednak sami?
- Nie - Matt był zdeterminowany by znaleźć mężczyzn. Ruszył przed siebie, kierując się do kuchni. Nie sądził,  że wampiry czują normalny, ludzki głód, ale nie wiedział gdzie indziej mogą przebywać.
Marcel westchnął i sięgnął do kieszeni. Gdy wyjął z niej telefon, Matt spojrzał na niego, wysoko unosząc brwi.
- Serio? Zadzwonisz do nich? -Nie wiedział w sumie dlaczego był zaskoczony,  chyba podejrzewał, że wampiry komunikują się tylko poprzez listy.  Ewentualnie telegramy.
- A po co mamy biegać na ślepo i ich szukać? Niech sami do nas przyjdą - Marcel wzruszył ramionami i szybko wystukał numer. Po zaledwie paru chwilach ktoś odebrał i Marcel zaczął z nim rozmawiać. - Gdzie jesteś? Taa. Z Michaelem? Co wy robicie? Ach... - blondyn zaśmiał się do słuchawki po czym rozłączył.
- No i? - Matt stał przez chwilę, czekając aż wampir coś powie. Nie doczekał się.
- A, no tak - Marcel przeczesał swe długie włosy, zawijając jedno pasmo na palec. Matt spojrzał na niego zniecierpliwiony. - Będziemy im przeszkadzać.
Brunet nie wiedział co powiedzieć. Nie podejrzewał dwóch pozostałych wampirów o takie skłonności. Nie spodziewał się tego i był delikatnie zaskoczony.
- Czy oni... kiedy skończą? - Matt odchrząknął. Nie wiedział jak zareagować.
- Nie mam pojęcia, może im to zająć nawet cały dzień. A nawet przeciągać na noc.
Matt otworzył usta. Cały dzień?!
- Aha... - chłopak podrapał się po głowie.
- Ale możemy im przerwać, oczywiście. - Marcel uśmiechnął się do Matta i ruszył korytarzem.
Matt poszedł za nim, ale nie był przekonany do jakiegokolwiek wtrącania się w ich sprawy. A szczególnie takie sprawy.
- Może to nie jest dobry pomysł...
- To jest świetny pomysł, nie chcesz chyba żeby się pozabijali.
- Pozabijali?  - Matt zmarszczył brwi. Nie był ekspertem, ale zabijanie się podczas tego nie było normalne.
- Znając życie Charles nie będzie chciał zrezygnować. A sądzę, że Michael również nie jest uległym typem.
Matt przygryzł wargę. A więc o to chodziło... Ale jeśli tak, to skąd w ogóle wpadli na pomysł by to zaczynać? Skoro żaden nie chciał ulec, to raczej nigdy nie dojdą do porozumienia i tego nie zrobią. A jeśli jednak do tego dojdzie to jeden będzie niezadowolony. Cóż, chyba nigdy nie zrozumie tych wampirów.
Doszli do pokoju, w którym Matt swego czasu nakłaniał Charlesa i Marcela do przyłączenia się do nich. Gdy Marcel otworzył drzwi, Matt chciał zamknąć oczy, bojąc sie co może zobaczyć. Jednak gdy już drzwi stanęły przed nimi otworem,  chłopak zmarszczył brwi. W jednym fotelu siedział Michael, a w drugim Charles. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie to, że na przeciwko na kanapie siedziała Vivian, a dwaj mężczyźni mierzyli się złowrogimi spojrzeniami.

środa, 14 maja 2014

Rozdział 18

6 komentarzy:
Zapraszam :)
A tak, zapomniałam dodać, że dochodzimy już do rozdziałów, w których będzie się więcej dziać na tle seksualnym, więc jeśli to komuś przeszkadza to... Wypraszam :)




Kiedy Matt wyszedł z łazienki, przetrzepując dłonią mokre włosy, dojrzał siedzącego na jego łóżku Marcela. Wampir ułożył się wygodnie, podpierając się z tyłu ręką.
- Słyszałem, że spodobał ci się prezent od Michaela.
- Tak – odpowiedział po prostu Matt i oparł się o drzwi łazienki. Założył ramiona na piersi. Jeśli Marcelowi się coś nie podobało to niech mu to od razu powie. Spotykał się już nie raz z krytyczną oceną swoich praktyk i upodobań i już się do tego przyzwyczaił.
- Dobrze wiedzieć co lubisz. Tak na przyszłość. – Marcel uśmiechnął się szeroko do chłopaka i poklepał miejsce obok siebie. – A słysząc dźwięki wydobywające się z piwnicy wiem, że nie chciałbym ci podpaść.
Matt parsknął rozbawiony. Nie tego się spodziewał, ale w sumie nie rozmawiał ze zwykłym człowiekiem. Ba, nawet nie z jakimkolwiek człowiekiem. Usiadł posłusznie obok wampira i poprawił ręcznik.
- To postaraj się nie podpadać – Matt odwzajemnił uśmiech, a Marcel przesunął się bliżej niego. Chłopak był w dobrym humorze, więc łaskawie się nie odsunął, ale uniósł brew. – Co ty robisz?
Marcel nie odpowiedział tylko pochylił się nad nim i złączył ich wargi. Matt instynktownie zamknął oczy i poddał się pieszczocie, nie myśląc wiele nad tym co robi. Było mu przecież dobrze, był zadowolony, więc czemu miałby protestować przeciwko kolejnej dawce przyjemności? Wsunął nawet palce w długie i miękkie włosy mężczyzny i przysunął go bliżej. Rozchylił usta i pozwolił Marcelowi, by wsunął w nie język. Przez krótką chwilę walczyli o dominację, jednak Matt szybko jęknął i się poddał. W pewnym momencie nawet zahaczył językiem o jeden z kłów Marcela i obaj poczuli krew w ustach. Nie przerwali jednak pocałunku, żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Marcel nawet zaczął powoli ssać jego język.
W końcu brunet poczuł, że brakuje mu powietrza i odsunął się od Marcela. Położył mu dłoń na piersi i szybko łapał powietrze. Spojrzał na niego z uśmiechem.
- Co to miało być?
- Pomyślałem, że przyda ci się zrelaksowanie w inny sposób. W końcu cały dzień spędziłeś na dość energochłonnym zajęciu. – Marcel wzruszył ramionami i położył mu dłoń na kolanie, a Matt parsknął śmiechem.
- Oszalałeś? Po tym „energochłonnym zajęciu” jestem bardziej wypoczęty niż po dziesięciu godzinach snu . – Matt powoli zabrał swą dłoń z ciała mężczyzny i wstał, zrzucając z siebie jego. – Odwróć się, muszę się ubrać.
- Nie masz wstydu na torturowanie bez skrupułów jakiegoś faceta, ale na przebieranie się przede mną już tak. I kto tu oszalał – Marcel prychnął, ale posłusznie odwrócił wzrok. Matt pokręcił rozbawiony głową i sięgnął po ubranie. Może rzeczywiście przesadzał, ale to było jego ciało i nie lubił jak ktoś je oglądał. A szczególnie Marcel. Zdawał sobie bowiem wtedy sprawę z tego jak nędznie musi wyglądać. Martwił się również, że gdy Marcel go zobaczy to zda sobie w końcu sprawę, jaki jest nieatrakcyjny.
Naciągnął na siebie czarny podkoszulek i tego samego koloru lekko obcisłe spodnie, wcześniej dyskretnie wciągając bieliznę pod ręcznikiem. Zakładając skarpetki usiadł ponownie obok Marcela, który oczywiście patrzył się prosto na niego. Brunet przechylił lekko głowę przyglądając się ustom wampira.
- Na co się tak patrzysz? Masz ochotę na powtórkę? – Marcel uśmiechnął się sugestywnie i oblizał powoli usta.
- Nie – Matt prychnął. Skończył już zakładać skarpetki i opuścił nogi na podłogę – Zastanawiam się jak to jest, że twoje kły wydają się normalne, ale są tak cholernie ostre?
Marcel wydawał się być zdziwiony tym pytaniem. Po chwili jednak zaśmiał się i poprawił na łóżku.
- A co, myślałeś, że wampiry chodzą z wielkimi jak u psów kłami? Taak, na pewno nikt nie zwróciłby na nas uwagi – Wyraźnie był rozbawiony. – A musimy przecież jakoś się dostać do tych pięknych, pełnych życiodajnego płynu żył. Więc są ostre, ale wyglądają względnie normalnie. Może są odrobinę większe niż u ludzi – Marcel wzruszył tylko ramionami.
Chłopak siedział w ciszy i się nad czymś zastanawiał. Co chwila marszczył brwi. Marcel już miał się zapytać o co mu chodzi, ale w tym samym czasie przysunął się bardzo blisko niego i bezceremonialnie uniósł jego wargę, przyglądając się zębom. Marcel nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Zaczynasz bawić się w mojego dentystę?
- Bardzo zabawne - Matt potrząsnął głową i przyłożył opuszek palca pod jego kieł. Tak jak się spodziewał, szybko poleciała z niego krew. Chciał zabrać rękę i ją zetrzeć, ale Marcel był szybszy. Chwycił jego nadgarstek i zlizał czerwony płyn z cichym westchnieniem.
- Kiedy ostatnio piłeś? – Matt wyrwał rękę z ust wampira i otarł palec o spodnie. Nie będzie sobie pozwalał, wampir jeden!
- Całkiem dawno. Powinienem chyba niedługo znaleźć sobie jakąś niewinną osóbkę – spojrzał na chłopaka  z szerokim uśmiechem. – Chcesz nią być?
- Chyba nie pasuję do określenia „niewinnej”.
- To nic, dla ciebie zrobię wyjątek. – Marcel powoli przesunął dłonią po kolanie Matta. Ten westchnął ciężko i zrzucił jego dłoń.
- Ale ty jesteś nachalny.
- Bo niedopieszczony. Potrzebuję uczucia – Marcel ponownie pochylił się nad brunetem i powoli zaczął skubać jego szyję.
- I może mojej krwi w prezencie? Jeszcze czego – Matt wstał i spojrzał ostro na wampira. Po chwili jednak jego wzrok złagodniał, a twarz rozpromienił uśmiech, gdy wpadł na pewien pomysł. – Dam ci jej – Marcel wyglądał jak dziecko, któremu ktoś oferuje wyjazd do Disneylandu. Ale Matt jeszcze nie skończył – o ile powiesz mi wszystko o wampirach. – Chłopak oparł dłonie na ramionach mężczyzny i uśmiechnął się słodko. – Wasze umiejętności, skłonności, potrzeby, słabe strony… Wszystko.
Marcel nie wydawał się zachwycony, więc Matt przeniósł jedną dłoń na policzek wampira i delikatnie ucałował kącik jego ust. Westchnął w nie lekko i dodał:
- Będę bardzo wdzięczny. Bardzo.
Marcel odsunął się od niego z podejrzliwym wyrazem twarzy, choć Matt był pewien, że to tylko teatralne uczucie.
- A kiedy ty się taki chętny zrobiłeś?
- A co, przeszkadza ci to? – Matt uniósł brew i odsunął się. – Jak nie chcesz to nie, znajdź sobie inne źródło krwi, mi nie zależy – aby podkreślić swoje ostatnie słowa prychnął i odwrócił się do biurka, przesuwając po nim jakieś kartki i udając obojętnego.
- No dobra, co mi szkodzi. Chodź, usiądź mi na kolankach i wszystko ci opowiem.
Chłopak roześmiał się, słysząc to.
- Masz jakieś zboczenia pedofilskie?
- Nie – Marcel wyglądał na oburzonego. – O co ty mnie podejrzewasz? W życiu nie tknąłem dziecka. – Matt założył ramiona na piersi, a Marcel podrapał się po głowie. – Znaczy, pod względem seksualnym. Nie będę się wypierać paru…
Dostrzegł wzrok Matta i urwał. Chłopak parsknął śmiechem.
- Przypominam, że w świetle prawa ja nadal jestem dzieckiem. A jak do tej pory zdążyłeś mnie tknąć już… wiele razy – spojrzał sugestywnie na siedzącego na jego łóżku mężczyznę i oparł się biodrami o biurko.
- Chodziło mi o młodsze „dzieci”.
- Nieważne – Matt machnął ręką – Opowiadaj.
- Nie wiem od czego zacząć, jest tego sporo. Może będziesz pytał? I najlepiej usiądź obok, jak jesteś tak daleko to mogę niedosłyszeć pytania. Starość, nie radość...
Matt wywrócił oczami, lecz zaraz uśmiechnął się dyskretnie.
- Jak chcesz, to sam podejdź. Będziesz lepiej słyszeć – odparł obojętnie. Marcel na sekundę się zawahał, ale chwilę później już był mniej niż pół metra od niego. Oparł dłonie na biurku blisko jego bioder.
- No to teraz powinienem wszystko dosłyszeć – pochylił się nad brunetem, a ten jednocześnie się odsunął do tyłu.
- Dobra – mruknął Matt niewygodnie odchylony – To może zaczniesz od tego co potraficie?
Marcel uśmiechnął się szeroko. Przesunął powoli dłonią po biodrze Matta, a wzrokiem po jego ustach.
- Jak wiesz, jesteśmy szybcy. Nawet całkiem bardzo, porównując do normalnych ludzi. Może nie udałoby nam się prześcignąć sportowego auta, ale szybciej niż on się rozpędzamy – Matt wydawał się rozbawiony porównaniem wampirów do jego ukochanych samochodów, ale nic nie powiedział. Nie chciał przerywać, więc słuchał uważnie nie zwracając uwagi na dłonie i wzrok Marcela. Ten zaś kontynuował: - Nie musimy jeść normalnego jedzenia, pić normalnego picia czy nawet oddychać. Z tego ostatniego jest wielki pożytek, szczególnie w wodzie i na wysokościach – uśmiechnął się szeroko, jakby do swoich wspomnień – Mamy również sporo siły, jesteśmy dużo bardziej wytrzymali niż ludzie, sprawniejsi, zwinniejsi, dobrze widzimy w nocy i jesteśmy piękni.
Matt spojrzał na uśmiechniętą twarz Marcela i pokiwał głową.
- To ostatnie zauważyłem. Charles ma najpiękniejsze oczy jakie widziałem.
Wampirowi zrzedła trochę mina, ale udał, że nie słyszał odpowiedzi chłopaka.
- Jest jeszcze jedno. Rany bardzo szybko się na nas leczą, choć jednocześnie bardzo trudno nam je zdobyć. To tyle jeśli chodzi o umiejętności. Wbrew temu co ludzie myślą, nie potrafimy czytać w myślach, przewidywać przyszłości czy bóg wie co jeszcze. Po prostu żyjemy długo, możemy więc obserwować zachowania innych. Stąd czasem można łatwo przewidzieć nam wiele spraw – wzruszył ramionami i pogładził Matta po boku.
- Okej, dobra – chłopak uniósł się na rękach i usiadł na biurku. Zrobiło mu się już niewygodnie, gdy cały czas stał wygięty w tył. Odsunął się jak najbliżej ściany, kolanami przeszkadzając Marcelowi w zbliżeniu się do niego. – To teraz możesz mi opowiedzieć o waszych słabych stronach.
Marcel westchnął lekko i położył dłonie na jego udach.
- Jak już kiedyś wspominałem, słońce nie robi nam szkód. Ja je osobiście uwielbiam. Ale to jest tak jak u ludzi z nocą. Niektórzy z was wprost kochają księżyc, gwiazdy, nocne niebo. Ale musicie spać, więc robicie to w nocy. Bez słońca znacznie gorzej widzicie, potykacie się, boicie się cieni. Po prostu jesteście dziećmi dnia, dzień to wasza pora do życia. Wampiry zaś na odwrót. Za dnia mamy znacznie gorszą koordynację ruchową, mniej siły, szybciej się męczymy, słabiej widzimy przez to oślepiające słońce i takie tam. W nocy mamy pełną sprawność. Co nie znaczy, że w dzień jesteśmy słabi czy powolni – Marcel uśmiechnął się i jako dowód szybko rozchylił kolana Matta. Chłopak próbował z powrotem je złączyć, ale Marcel trzymał mocno. – Spokojnie, przecież masz na sobie spodnie – wampir wsunął się między jego nogi i złapał chłopca za pośladki, jednocześnie przyciągając go na sam skraj biurka. Matt westchnął zaskoczony i musiał podeprzeć się z tyłu ręką, by się nie przewrócić. Zarumienił się zawstydzony, gdyż w jednej chwili między jego nogami znalazło się krocze Marcela, które swoją drogą dzieliło od jego tylko kilka warstw materiału. Cały czerwony położył dłonie na piersi Marcela chcąc go odepchnąć i odsunąć się. Nic jednak nie mógł zdziałać. Marcel pochylił się i polizał płatek jego ucha. – A przynajmniej na razie – mruknął w nie, a Matt poczuł dreszcze na całym ciele. Nie mógł się skupić na wypowiedzi wampira, więc nie od razu zrozumiał o co mu chodzi. Ale gdy już do niego doszedł sens tych słów, otrząsnął się i trzasnął mężczyznę w ramię.
- Odwal się – syknął i zacisnął dłoń na długich włosach Marcela. Pociągnął za nie, a wampir się skrzywił. Matt poczuł satysfakcję i obiecał sobie, że zapamięta, iż chociaż to go boli. Gdy mężczyzna się od niego odsunął, wykorzystał to i zszedł się z biurka. Nie chciał znów zostać osaczony. Stał więc teraz na środku pokoju, nieograniczany przez żadną powierzchnię pionową. Bardzo nie podobało mu się nachalne zachowanie Marcela, ale musiał przyznać, że pochlebiało mu jego żywe zainteresowanie nim. Nawet, jeśli było to czysto cielesne. W sumie… Szczególnie jeśli było to czysto cielesne.
Marcel jak gdyby nigdy nic usiadł na poprzednim miejscu Matta i kontynuował swój wywód.
- Co do innych słabości, to jest nimi na przykład srebro – Marcel aż się wzdrygnął – Pali nas, osłabia, rany po nim leczy się tygodniami. Sproszkowany i sypnięty w oczy może nas na pewną chwilę oślepić – widząc minę Matta dodał: - ale nie próbowałbym tego, ponieważ gdy wampir się zregeneruje pozostaje tylko wkurwiony. Podobne działanie ma zimne żelazo, takie nieprzekuwane. Drewniany kołek w sercu nie jest prawdą. Nie zabija nas, co najwyżej… hmm… unieruchamia dopóki pozostaje na swoim miejscu. Odcięcie głowy jest niestety równoznaczne ze śmiercią, ale kto bez głowy przeżyje? – Marcel zaśmiał się - Oczywiście jest jeszcze ogień, ale to nie tak, że ledwo nas iskra muśnie to spalamy się niczym kartka papieru – Marcel uśmiechnął się lekko, ale nie tłumaczył dalej. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz nie wydobyło się z nich żadne słowo. Zmarszczył brwi, zastanawiając się. – Znajomi mówili mi również, że nie możemy wejść do miejsc świętych, większych kościołów, bazylik… Ale niestety nie sprawdziłem tego na sobie, nigdy mnie do nich nie ciągnęło – Marcel wzruszył ramionami, a Matt zachichotał. – A resztę bzdur takich jak zakopanie, woda święcona, czosnek, krzyże, cytryny i kamienie można włożyć między bajki.
Matt pokiwał powoli głową. Musiał sobie to wszystko ułożyć. Czyli tak. Odcięcie głowy je zabija, ogień je zabija. Reszta tylko osłabia. Srebro i zimne żelazo - osłabia. Drewniany kołek unieruchamia. Święte sanktuaria nie pozwalają do siebie wejść.
I to tyle.
Matt zmarszczył brwi. Tylko tyle?! Te cholerne wampiry mają z tego więcej korzyści, niż strat!
- A, właśnie, zapomniałbym. Krew – Marcel podszedł do Matta, który stał zamyślony i przejechał palcami po jego odsłoniętej szyi. – Krew jest naszym paliwem. Musimy ją pić, gdyż sami jej nie produkujemy, nasze serca nie biją. Świeża, gorąca krew prosto od człowieka sprawia, że nasze ciała również się nagrzewają. Zimna, zabrana z paczki w lodówce chłodzi nasze ciała. Wampiry mogą również pić krew zwierzęcą, ale jest ona ohydna, smakuje jak pomyje.
Marcel skrzywił się i pochylił nad szyją Matta. Chłopak tylko westchnął i odchylił głowę w bok, czując na niej jego język.
- To już wszystko – mruknął blondyn wprost w jego szyję.
- W takim razie chodź – Matt odsunął się i, łapiąc go za dłoń, pociągnął w stronę łóżka.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 17

5 komentarzy:


  Mam przykrą wiadomość. Nie mam ani motywacji by pisać, ani weny. Wiem, że dawno nie było nowego rozdziału ale cóż, skoro i tak prawie nikt tego nie zauważa. Więc jeśli jest ktoś, kto to czyta, a jeszcze się nie ujawnił, to apeluję - komentarze na prawdę motywują do pisania.
 
  
Jego uśmiech miał w sobie coś niepokojącego. Uśmiechał się jak duży kot na widok swojej ofiary zapędzonej w pułapkę. Jego oczy błyszczały niezdrową fascynacją. Już dawno nikt nie dał mu tak świetnego prezentu.
Mattowi od swojego pierwszego razu tak spodobało się torturowanie innych i wyciąganie z nich informacji, że zgłaszał się na ochotnika do każdego takiego zadania chętniej, niż inni przewidywali. Lord po jakimś roku zaczął ograniczać dostęp do piwnic, wysyłając go na inne misje podczas przesłuchań więźniów. To nie zahamowało jednak obsesji Matta. Wszyscy wiedzieli o jego skłonnościach do sadyzmu, a nawet najtwardsi z rezydencji nie wytrzymywali psychicznie obok niego, gdy Matt robił swoje. Nie przeszkadzało to bynajmniej jemu samemu. Przynajmniej mógł się ponieść fantazji bez krzywych spojrzeń.
- No, no, co my tu mamy – mruknął do siebie i podszedł bliżej stołu, znajdującego się na środku całkiem sporego pomieszczenia. Widok go zachwycał.
Na zwykłym, ale dużym metalowym stole leżał mężczyzna słusznych rozmiarów. Matt od razu rozpoznał w nim Bachusa, najgorszego wroga Lorda. Teraz już Matt wiedział, dlaczego nie było go w swojej rezydencji, gdy ją podpalał. Bachus był nagi, miał w ustach knebel, by nie mógł mówić, na oczach miał czarną opaskę, by nie widział i był przywiązany do specjalnych drążków wtopionych w stół. Matt z rozbawieniem patrzył na różową wstążkę, która była opleciona wokół jego ciała i schodziła się na jego wielkim brzuchu tworząc kokardę. Michael się postarał. Matt powoli podszedł do stołu i ściągnął opaskę z oczu Bachusa. Od razu dostrzegł w nich skrajne przerażenie, a ciało mężczyzny poruszyło się w nagłym spazmie. A przecież Matt go jeszcze nawet nie dotknął. Bachus musiał słyszeć straszne historie o zapędach Matta.
Chłopak przejechał delikatnie dłonią po wstążce, po czym rozwiązał ją sprawnie jednym ruchem. Opadła ona po dwóch stronach ciała mężczyzny i Matt prawie mógł zabrać się do roboty. Była jeszcze jedna rzecz. Matt uwielbiał gdy jego ofiary błagały go o litość, krzyczały i wyły z cierpienia. Dlatego wyjął również knebel z ust Bachusa. Gdy to zrobił, mężczyzna od razu zaczął kasłać i wdychać szybko powietrze. Matt pomyślał, że chwila dłużej i facet by mu zszedł z niedotlenienia. Teraz jednak uśmiechnął się tylko krwiożerczo.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziemy w takim położeniu, prawda, Bachusie? – Matt powoli oddalił się od mężczyzny i podszedł do mniejszego, również metalowego stołu, na którym znajdowały się narzędzia chirurgiczne i inne przyrządy.
- Chłopcze, Matthew, proszę. Przecież wiesz, że to co spotkało Mike’a to nie moja wina…
Matt odwrócił się do niego gwałtownie, trzymając w dłoni tasak.
- Nie twoja wina, mówisz? – Matt był spokojny. Nie działał pod emocjami, nie dał się nimi kierować. Był opanowany i precyzyjny. Podszedł powoli do mężczyzny obracając delikatnie narzędzie w dłoniach. Przyjrzał mu się dokładnie, po czym przeniósł spojrzenie na Bachusa. – I tu się mylisz. Śmierć Mike’a to wyłącznie twoja wina. Po cholerę go porywałeś? Po jakiego chuja był ci on potrzebny? Przecież doskonale wiedziałeś, że przyjdę. A tego, co nastąpi później mogłeś się domyślić. Więc to, że gardło Mike’a rozdarł Michael, a nie ty nie ma znaczenia. Widziałem w jakim był stanie, gdy przyszliśmy. Już jakiś czas nie miał w sobie życia. A do tego doprowadziłeś tylko… i wyłącznie… ty. – Ostatnie słowa Matt wypowiedział powoli i dokładnie. Przez twarz Bachusa przewinęły się w trakcie jego przemowy różne emocje. Od oburzenia, przez złość, strach po skrajne przerażenie. Matt znów uśmiechnął się drapieżnie.
Ponownie odsunął się od stołu i rozpalił niewielki palnik, znajdujący się obok stolika z narzędziami.
- Matthew, ja nie chciałem. Proszę, z-zostaw mnie – Matt prawie zawył z radości na te słowa. Uwielbiał to, po prostu uwielbiał! Niech go prosi, błaga, nakłania i zaklina. Próbuje przekupić, ugłaskać, przekonać. To sprawiało mu najwięcej radości.
Bachus próbował jeszcze kilka minut go przekonać, że to nie jego wina, a Matt w tym czasie dokładnie rozgrzał kawał metalu. Uśmiechał się do siebie przez cały ten czas. Wszystko w nim rosło w tamtym momencie. Po krótkim czasie, z wielkim uśmiechem na ustach zbliżył się do mężczyzny. Widział dokładnie skrajną panikę w jego oczach, wielkich niczym u małej sarenki złapanej w paszczę drapieżnika. Gdy podszedł do niego, mężczyzna szarpnął się w spazmie, mimo, że wiedział, iż pręty wytrzymają jego szarpaninę. To jednak tylko bardziej zachwyciło Matta.
- Co pierwsze mam odrąbać? – chłopak zastanawiał się na głos. Wiedział, że to najbardziej przeraża jego ofiary. – Palec? A może całą dłoń? Albo stopę? Chociaż… Może kutas byłby lepszym rozwiązaniem? Albo język? – Oczy Matta zabłysły, widząc jak mężczyzna ponownie próbuje się wyrwać. Roześmiał się głośno, po czym szybkim, sprawnym ruchem odciął tasakiem Bachusowi część palców u lewej stopy. Ten zawył jak ranione zwierzę i ponownie zaczął starać się uwolnić. Na nic to się jednak zdało, pręty wtopione w stół utrzymałyby kogoś znacznie silniejszego. Matt przyłożył rozżarzony do czerwoności metal do rany, by mu się ofiara za szybko nie wykrwawiła. To również spowodowało kolejną symfonię wspaniałych dźwięków wydobywających się z gardła Bachusa. Matt nie mógł jednoznacznie stwierdzić co upajało bardziej – alkohol czy to. Jednak jednoznacznie mógł stwierdzić, że to drugie miało znacznie mniej nieprzyjemnych skutków na drugi dzień.
Odwrócił się ponownie ku stołowi z przyrządami i potarł podbródek zastanawiając się. Co by tu wybrać? W końcu zdecydował się na zestaw długich, cienkich i bardzo ostrych szpilek. Wraz z nimi i szerokim uśmiechem na ustach podszedł do mężczyzny. Jakież było jego zdziwienie, gdy zorientował się, że ten jest nieprzytomny. Pacnął się ręką w czoło. Jak on mógł zapomnieć! Przecież ludzie słabi często mdleją na wskutek takiego bólu. Zostawił szpilki na podręcznym stołku, stojącym tuż obok wielkiego stołu, na którym leżał Bachus i podszedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie znajdowała się wielka, metalowa szafa. W niej był cały zestaw mnóstwa lekarstw i innych mikstur, czy samych składników czekających na użycie. Matt odetchnął z ulgą, gdy zobaczył stojący na górnej półce słoiczek. Znaczyło to, że nie musiał sam przygotowywać środka. Wziął więc strzykawkę, buteleczkę i poszedł z powrotem do swego gościa. Bez ociągania nabrał odpowiednią ilość płynu do strzykawki po czym sprawnie wstrzyknął go w żyłę Bachusa. Zanim ten się obudził, Matt zdążył już wszystko odłożyć na swoje miejsce i ponownie zająć się zestawem szpilek. Uśmiechnął się słodko, do rozbudzonego już Bachusa, po czym wyciągnął pierwszą, nie najdłuższą szpilkę.
- Nie wiem czy pamiętasz co zrobiłeś Mike’owi po tym jak go porwałeś, ale ja zapamiętałem to, co zobaczyłem na jego dłoni. Dokładnie. – Oczy mu zabłysły, gdy wspominał znalezienie odciętej dłoni swojego przyjaciela w ogrodzie Bachusa. Pamiętał, co wtedy zobaczył. Szczególnie zatarł mu się w pamięci obraz paznokci. Ujął więc delikatnie dłoń Bachusa i przyjrzał jej się dokładnie. – Grube paluchy, jednak paznokcie zadbane. Pewnie wydajesz setki na ich utrzymanie. Mike robił to sam, jednak jego paznokcie były znacznie ładniejsze. Miały śliczny kształt, były długie, a ich płytka była bardzo mocna – Matt westchnął. – Nie wiem jak on to robił, ani kiedy znajdował na to czas. Ja nigdy nie przywiązywałem do tego uwagi, on jednak twierdził, że dłonie to wizytówka każdego człowieka. Że niby ukazują jaki owy człowiek jest. Wiesz, co mam na myśli. Jak ktoś jest zestresowany, to jego paznokcie są poobgryzane. Gdy je niezdrowo, to rozdwajają się. Gdy pracuje fizycznie to paznokcie są krótkie, niezadbane, a same dłonie szorstkie i twarde. A gdy nic nie robi i po prostu ładnie pachnie, to jego paznokcie są długie, wypielęgnowane, a dłonie miękkie i delikatne.
Mówiąc, Matt nie zdawał sobie sprawy, że zaczął gładzić paluchy Bachusa. Gdy sobie to uświadomił, puścił jego dłoń i roześmiał się.
- My tu sobie gadu-gadu, a czas leci. Sprawy same się nie załatwią. – Matthew uśmiechnął się promiennie do mężczyzny. – To co, zaraz nastąpi będzie znacznie gorsze od odcięcia palców. Jednak nie bój się, Mike to przetrwał, to ty też dasz radę. I nawet nie myśl o odpływaniu – chłopak poklepał Bachusa po policzku, niezbyt delikatnie. – I tak nie dasz rady, mając we krwi to co masz.
Matta rozbawiła odpowiedź Bachusa. Zacisnął on bowiem palce, zamknął oczy i najzwyczajniej w świecie posikał się ze strachu. Chłopak skrzywił teatralnie wargi w grymasie obrzydzenia. Chociaż prawdę mówiąc, zdarzało się to zawsze.
Nie czekając na nic więcej przystąpił do zadania. Specjalnym przyrządem unieruchomił i rozprostował wszystkie palce i dłoń Bachusa, po czym zaczął wbijać powoli i systematycznie szpilę pod paznokieć mężczyzny. Ten krzyczał, wierzgał i wył jak dziki. To jednak tylko sprawiało dodatkową przyjemność Mattowi. Gdy trzeci paznokieć odszedł od ciała, Bachus nie miał juz sił wyć. Zamknął tylko oczy i szlochał od czasu do czasu. To nie spodobało się chłopakowi. Podszedł do stolika z narzędziami i wziął mały, zakrzywiony nożyk. Sprawdzał się on świetnie przy wielu zadaniach. A w tym momencie był idealny. Matt z nowym uśmiechem zbliżył się do Bachusa. Założył mu dodatkowe uprzęże trzymające jego głowę sztywno. Jeden unieruchamiał ją na poziomie czoła, drugi na poziomie brody. Matt sprawnie, lecz powoli zaczął odcinać Bachusowi pierwszą powiekę. To wywołało u mężczyzny ponowną falę wycia, mimo, że jego gardło było już doszczętnie zdarte. Gdy Matt odrzucał na podłogę drugą powiekę, Bachus ledwo mógł wydobyć dźwięk z gardła. Chłopak nie spodziewał się, że ten facet może być tak słaby. Miał w zanadrzu o wiele więcej tortur, którymi mógł się podzielić ze swoją ofiarą, ale jeśli nie reagowała ona na nie prawidłowo, to nie odczuwał wielkiej przyjemności.
Nie znaczyło to jednak, że nie odczuwał żadnej. Pochylił się więc nad drugą, jeszcze nieokaleczoną dłonią mężczyzny i złapał go za mały palec. Wygiął go i złamał. To spowodowało kolejną falę bólu u Bachusa i zaczął on ponownie krzyczeć. Jednak to nie było celem Matta. Złapał za palec serdeczny i naciął jego opuszek. To nie mogło się równać z bólem, jakiego doświadczył Bachus wcześniej, więc na takie małe zadrapanie nawet nie zareagował. Zaczął wrzeszczeć potępieńczo dopiero wtedy, gdy Matt zaczął nieśpiesznie obrywać jego palec ze skóry.
Matt znał wiele technik sprawiania ludziom bólu. Podcinanie, podpalanie, obrywanie, łamanie, wyrywanie… Wszystkie, które nie prowadziły do natychmiastowej śmierci torturowanego wypróbował na Bachusie. Jeszcze dwa razy musiał podać mu środek oprzytomniający, gdy mężczyzna mdlał mu z bólu. Nie miało to jednak znaczenia, bo po kilku godzinach spędzonych w piwnicy czuł się jak nowonarodzony. Był czystą kartką, bez żadnych negatywnych emocji. Michael idealnie odgadł co będzie dla niego doskonałym prezentem. Mimo, że ból po stracie Mike’a nie odszedł całkowicie w zapomnienie, to został schowany bardzo, bardzo głęboko.
I po kolejnym spojrzeniu na sprawę, tym razem jednak bez zbędnych emocji doszedł do wniosku, że Michael może rzeczywiście nie jest całkowicie winny śmierci Mike’a. On w końcu miał wykończyć Bachusa i jego ludzi. Takie dostał zadanie. Gdyby na jego miejscu był Matt, postąpiłby identycznie – zamkniętych w piwnicy też by zabił, by świadków nie było. Może nawet nie oszczędziłby jakiegoś chłopaka, który w trakcie roboty by mu wszedł i zaczął ratować kolegę. W końcu co go to obchodziło, liczyli się świadkowie. Doszedł też do wniosku, że Lord zrobił dobrze, mówiąc Michaelowi o nim. Przynajmniej Matt żył i mógł się zemścić za Mike’a. Jeżeli ktoś był winny śmierci jego przyjaciela to tylko Bachus. A on już poniósł tego konsekwencje.
Matt wyszedł więc z piwnicy cały zachwycony i zadowolony. Miał mnóstwo krwi na sobie, wyglądał jakby się w niej wykąpał. Nie psuło to jednak jego humoru, wręcz przeciwnie. Był po prostu wniebowzięty. Wszystko z niego zeszło, był teraz nawet skłonny wybaczyć wszystko Michaelowi. Jakby na zawołanie dostrzegł brązowowłosego wampira w korytarzu, prowadzącym do podziemnej części rezydencji. Stał oparty o ścianę z założonymi na piersi ramionami. Kiedy dojrzał nastolatka odepchnął się od swojej podpory i stanął mu na drodze.
- Po twoim wyglądzie wnioskuję, że prezent się podobał .
- Nawet bardzo – Matt zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać osobliwie. Cały we krwi, uśmiechnięty i promieniujący zadowoleniem niczym napromieniowane dziecko z Czarnobyla. Nie przejmował się tym.
Matt pokonał dzielące ich metry i przekrzywił głowę. Nadal nie przestając się uśmiechać spytał:
- Mógłbyś się przesunąć łaskawie? Chcę się wykąpać.
Wampir jednak nie zareagował tak, jak chłopak oczekiwał. Zbliżył się, pochylił nad nim i polizał jego policzek. Matt zmarszczył brwi i obrócił głowę.
- Co ty wyprawiasz?
- Smakuję – Michael uśmiechnął się obezwładniająco i oblizał usta.
- Nie wiem co ci może smakować w krwi tej spasionej świni – Matt aż się wzdrygnął na myśl o „smakowaniu” czegokolwiek Bachusa.
- Krew jak krew. Choć przyznam, że piłem lepszą. – Michael odsunął się o krok od chłopaka, dając mu miejsce na przejście. Matt nic nie odpowiedział. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie niczym głowy.
Poszedł, cały czas lekki na duszy, do swojego pokoju i nie zamykając drzwi na klucz, czego nie robił od bardzo dawna, skierował się od razu do łazienki. Zdjął tam całe zakrwawione ubranie, wrzucił do kosza na rzeczy do spalenia i wszedł pod prysznic. Woda, która z niego spłynęła była najpierw czerwona, później różowa, a dopiero po dokładnym wymyciu całego ciała i włosów stała się przeźroczysta. Matt stał pod gorącym strumieniem i patrzył jak wszystkie szyby i lustra zaparowują. Wraz z krwią Bachusa spłynęły z niego wszelkie pozostałości po negatywnych emocjach. Kiedy wyszedł spod prysznicu, spojrzał na siebie w lustrze. Nadal nie wyglądał zdrowo; ostatnie noce dały mu się we znaki. Wystawały mu kości biodrowe, żebra można było policzyć na odległość i miał worki pod zmęczonymi oczami. Jednak tym razem czuł się o siedem niebios lepiej niż wyglądał. Wziął ręcznik, wytarł nim cale ciało i owinął go sobie wokół bioder. Przetarł twarz dłońmi i uśmiechnął się do odbicia w lustrze. Tak… W końcu był wolny.