wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 14

2 komentarze:
Czy tylko mnie nauczyciele w pierwszych tygodniach po feriach chcą zawalić sprawdzianami, kartkówkami i innym gównem? :o Na nic nie ma czasu.
Mimo to miłego czytania!

 
 
Matt przesunął dłoń Lucasa wyżej wzdłuż swojego uda. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Nigdy nie całował się z ledwo poznanym chłopakiem. Ale bardzo mu się to podobało. Teraz gdy nie było z nim zazdrosnego o innych facetów Mike’a, mógł robić co chciał. A w tym momencie miał ochotę na to.
Lucas szybko odwzajemnił jego pocałunek, a jeszcze szybciej go pogłębił. Matt mógł wyraźnie wyczuć każdy skrawek jego języka. Lucas ewidentnie chciał zbadać całe wnętrze jego ust, podniebienie, zęby, język i to miejsce pod nim. Matt odpowiadał na to bardzo chętnie. Przypomniał sobie swój pierwszy pocałunek z chłopakiem. Mike i on mieli wtedy chyba po trzynaście lub czternaście lat i chcieli sprawdzić czy różni się to od całowania dziewczyn. Kilku starszych kolegów opowiadało im, że jest to najlepsze uczucie na świecie. Jemu jednak wtedy bardziej podobał się widok drogich i szybkich samochodów niż wciskanie języka do gardła innej osobie.
 Puścił dłoń chłopaka, ale ta nadal sunęła w górę jego uda, teraz przenosząc się na jego bok. Brunet uznał, że nie jest mu wygodnie i całkiem sprawnie przeniósł się z kanapy na kolana Lucasa. Usiadł na nich okrakiem nie odrywając się od jego ust. Trening, ćwiczenia i reszta tych spraw nie sprawdzała się najwidoczniej tylko podczas misji. Nawet w relacjach międzyludzkich giętkość i sprawność się przydawała, jak zauważył Matt.
- Jaki się zrobiłeś nagle chętny – Lucas odsunął się na chwilę od ust Matta, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem na lekko zaczerwienionych ustach.
- Chętny na ciebie, nie na twoje gadanie – przysunął się do niego ponownie i znów złączyli się w głębokim pocałunku.
Lucas powoli przesuwał dłońmi po bokach i plecach Matta, raz po raz zsuwając je aż na jego tyłek. Matt wsunął swoje dłonie pod jego koszulkę, lekko ją podwijając. Wciąż nie przerywali pocałunku, kiedy Matt niepewnie otarł się o krocze Lucasa. Nie był do końca pewien jak zostanie jego zachowanie odebrane. Mike’owi by się pewnie spodobało. Lucas tylko oderwał wargi od jego ust i westchnął cicho.
- Jeśli zostawisz mnie zaraz to będę miał mały problem – Lucas uśmiechnął się jednoznacznie.
- Nie taki mały, jeśli dobrze czuję – Matt odwzajemnił uśmiech i przesunął paznokciami po piersi drugiego chłopaka. Ten tylko westchnął głośniej i wpił się w szyję bruneta. Czasami Mike mu tak robił, gdy mu na to pozwalał. Matt odchylił głowę w bok.
Nagle coś mu się przypomniało. Sytuacja z czasów, gdy Marcel i Charles byli gośćmi w jego posiadłości. Pił na podłodze z Marcelem, a potem wampir zaczął się do niego dobierać. Chociaż „dobierać” to nie za dobre słowo, bo sugeruje, że druga osoba nie jest tym zachwycona. On jednak w tamtym momencie był. Marcel również całował go po szyi, obojczykach tak jak teraz robił to Lucas, ale z tym chłopakiem było zupełnie inaczej. Nic prawie nie czuł. Owszem, było mu przyjemnie, ale nie zawstydzał się z każdym jego dotykiem, nie pragnął więcej i więcej, tu i teraz. Nie czuł się zażenowany jego i swoim zachowaniem. Nawet ich pozycją. Nie wiedział czy to przez nikłą różnicę wieku, alkohol, chęć zapomnienia o ostatniej nocy czy coś jeszcze innego.
Ale nie to się teraz liczyło. Lucas zrobił mu trzy malinki i powrócił do całowania jego ust. Matt powoli się rozpływał. Doskonale pamiętał, że nie miał dobrej głowy do picia. Na początku jego celem było zalanie się w najkrótszym czasie do nieprzytomności, by mógł zapomnieć o… tym wszystkim. Dlatego wypił tak dużo alkoholu w pierwszych dziesięciu minutach pobytu tutaj. A potem Lucas usiadł obok niego na kanapie i zaczęło się co się zaczęło. Teraz jednak mógł dokładnie poczuć działanie wódki na jego głowę i ciało.
Odsunął się od Lucasa i zakręciło mu się w głowie.
- Ja… zaraz wrócę – szepnął i szybko zszedł z kolan chłopaka. Przeszedł normalnie parę kroków, ale za zakrętem zachwiał się i musiał podeprzeć się ręką ściany. Na całe szczęście Lucas za nim nie poszedł.
Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do męskiego kibla, ciężko oparł się o umywalkę. Pochlapał twarz zimną wodą i spojrzał na siebie w lustrze. Nie. Nie mógł tego dalej ciągnąć. Nie chciał oczywiście sprawiać zawodu Lucasowi, ale cała ochota mu przeszła. Teraz czuł się raczej niedobrze. Zresztą, z zapominania nici, bo przez cały czas jego myśli wracały do Mike’a. A nie o to mu przecież chodziło. No i to wspomnienie Marcela. Westchnął głęboko i wrócił do Lucasa. Niechciany uśmiech wkradł mu się na usta, kiedy pomyślał, że Lucas będzie miał teraz „mały problem”, jak to ujął.
- Co się stało? Uciekłeś ode mnie jak poparzony – Lucas spojrzał na niego ze zdziwieniem. Poprawił już koszulkę i usiadł normalnie. Uśmiechnął się do Matta i wstał. – Może zajmiemy jedną w tych wnęk w ścianie? Są całkiem przytulne, jak się zasłoni zasłony. Albo od razu możemy pojechać do mnie.
Przyciągnął Matta za biodra do siebie. Brunet powoli położył mu dłonie na torsie i odsunął go.
- Nie – powiedział zdecydowanie. – Zmieniłem zdanie. Dziś chcę po prostu się upić.
Chłopak popatrzył na niego bez zrozumienia.
- Co? To… Nie było ci dobrze? Myślałem… Miałem…
- Gówno mnie to obchodzi. Sorry stary, wychodzę – Matt wzruszył tylko ramionami i jak zapowiedział tak zrobił. Wyszedł przed klub i oparł się o ścianę. Dojrzał obok siebie dwóch chłopaków palących papierosy. Teraz też miał na jednego ochotę. Papierosa, oczywiście.
- Hej, poratujecie człowieka w potrzebie? – spytał ich, gdy zbliżył się na trzy kroki. Spojrzeli na niego dziwnie i jeden z nich wyciągnął ku niemu paczkę fajek. Matt wziął jedną, włożył do ust i spojrzał na niego pytająco. Gdy już miał zapalonego papierosa poszedł w stronę innego baru. Teraz miał ochotę tylko się upić, więc zwykły bar nadawał się idealnie. Najbliższy znajdował się kilka metrów stąd. Był dużo mniejszy od tego klubu, ale alkohol mieli dobry jak wszędzie indziej. Przed wejściem wyrzucił resztę papierosa i wszedł do środka.
W środku było duszno, ciemno i śmierdziało alkoholem. W żaden sposób nie przeszkadzało to Mattowi. Chłopak podszedł do baru i usiadł na krześle.
- Podwójną wódkę. I colę – W końcu nie będzie pił czystej wódki bez popicia, bo zrzyga się z powodu jej samego smaku. Na dwa trzy kieliszki nie miało to większego znaczenia, ale na tyle, na ile Matt chciał dziś wypić było to niemożliwe.
- A dowód mogę? – barman, facet w podeszłym wieku, tym jednym pytaniem zdenerwował Matta.
- Ta, bierz – chłopak rzucił nim w barmana, który dostał w pierś. Jednak chyba był przyzwyczajony do takiego zachowania, bo ze spokojem podniósł dowód, przyjrzał mu się po czym oddał go brunetowi. Zaraz potem postawił przed nim zamówienie. Matt nie ociągał się, od razu wypił alkohol i popił łykiem coli.
Po niecałej godzinie Matt, zataczając się, wyszedł z baru i poszedł po samochód. A raczej chciał pójść, kiedy ziemia po zaledwie kilkunastu krokach uderzyła w niego. Skrzywił się i jęknął, gdy poczuł ją pod sobą. Zdecydowanie nie była miłym towarzyszem. Była taka brutalna, twarda i brudna. Nienawidził jej. Co ona sobie wyobrażała, rzucać się na niego? Mógł ją zabić. Mógłby… Gdyby chciał. I… i… o czym on to? Ach tak, ziemia. Nie wydawała mu się teraz tak nieczuła. Była jeszcze ciepła, nagrzana od słońca. Rosła na niej również trawa, która w tym momencie wydała się Mattowi całkiem miękka. Idealna by na chwilę położyć głowę, zamknął oczy, odpocząć…
Matt rano obudził się ze strasznym bólem głowy. I coś okrutnie uwierało go w brzuch. Zmarszczył brwi nie mogąc zdefiniować co to mogłoby być. Uniósł się powoli na rękach i aż jęknął z wysiłku. Usiadł na ziemi i złapał się na głowę. Chwileczkę. Ziemi?! Matt wstałby szybko, gdyby tylko mógł. Tak tylko bardziej zmarszczył brwi. Czuł, że łeb mu zaraz eksploduje. Przynajmniej dowiedział się co go tak uwierało. Cholerny kamień. Sięgnął po niego i odrzucił go od siebie. Rozejrzał się po otoczeniu i zdziwił się widząc same zamknięte kluby i bary. Leżał na trawniku pośrodku okręgu, w którym było ustawionych kilka barów i klubów, ale także zwykłych sklepów, spożywczych i innych. W nocy to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Wszystko co było otwarte w dzień było zamknięte w nocy i na odwrót.
Matt wstał powoli i z wysiłkiem. Jak tylko był już na nogach, otrzepał ubranie i sprawdził kieszenie. O dziwo miał wszystko. Kluczyki, dokumenty, pieniądze, spodnie. Jakiś cud, że nikt go ani nie okradł ani nie zgwałcił, ale nie miał na co narzekać. Chyba, że na jego tegonocne łóżko. Uznał, że za długo już przesiedział na dworze, dotlenił się wystarczająco. Skierował się do strzeżonego parkingu, na którym zostawił swój cenny samochód. Mijając faceta, który pilnował samochodów dostrzegł jego dziwny wzrok. Spojrzał na siebie, na swoje ubranie i parsknął śmiechem. Był cały umazany trawą, na której spał. Jego biała bluzka zmieniła barwę praktycznie całkowicie. Spojrzał na swoje dłonie, ale one również były uwalone. I dokładnie w tym momencie wróciło do niego wszystko, co zaszło od wejścia do domu Bachusa. Widok brudnych rąk wywołał wizje, kiedy widział je ostatnim razem ubrudzone. Tylko wtedy nie były zielone, a czerwone.
Zakręciło mu się w głowie, ale nie mógł powiedzieć, czy przez wspomnienia, czy przez kaca. Na szczęście zdążył oprzeć się o najbliższy samochód i nie przewrócić się. Odetchnął głęboko i poszedł do swojego lamborghini. Miał nadzieję, że kac nie przeszkodzi mu w bezpiecznym dojechaniu do domu, bez zadrapań. Zadrapań na aucie, oczywiście. Nie uszło jego uwadze, że na parkingu stało jeszcze kilka drogich aut. Zmierzył najbliższy wzrokiem.
Lexus LFA, tylni napęd, 560 koni, cztero-cylindrowy silnik, przyśpiesza do setki w mniej niż cztery sekundy. Matt prawie zamruczał patrząc na niego, jednak poczuł na sobie wzrok strażnika i rozmyślił się. Nie będzie kradł samochodu w środku dnia, w centrum miasta, nieprzygotowany i na dodatek na kacu. Musiał pogodzić się ze stratą, więc poszedł do swojego maleństwa. Humor od razu mu się poprawił, gdy tylko dotknął kierownicy. Kochał swojego Reventón’a.
Wyjechał z parkingu i już po paru chwilach był na głównej drodze prowadzącej do posiadłości Lorda. Opuścił dach i rozkoszował się wiatrem we włosach. Oddychał głęboko, uważając by się nie zrzygać. Nie chciał pobrudzić siedzeń i deski rozdzielczej. Już nie przejmował się poprzednią nocą. Co się stało, to się nie odstanie, nie ma sensu się zamartwiać. Lepiej działać, zemścić się i zabić tego sukinsyna. Jednego był pewien – nie odpuści póki tamten nie będzie leżał martwy u jego stóp.
Po godzinie był już pod bramą rezydencji. Bardzo zadowolony, że dojechał bez problemów, i że policja go nie sprawdziła. Nie wątpił, że trochę promili zostało jeszcze w jego krwi. Bardziej niż widok wielu samochodów na podjeździe zdziwił go samochód zaparkowany na poboczu. Prawie otworzył usta patrząc na niego. Był to Maybach 62S, jeden z najbardziej luksusowych samochodów, jakie Matt widział na oczy. Nigdy nim nie jeździł. Nadal się nad tym zastanawiając, wjechał do garażu. Nikt z domowników nie wozi się takim cackiem, gości się chyba nie spodziewali, więc musiała to być niezapowiedziana wizyta kogoś ważnego. Matt nie mógł zgadnąć kto mógłby przyjechać takim samochodem.
Wszedł powoli do budynku i od razu zauważył niecodzienne poruszenie. O tej godzinie zazwyczaj wszyscy zajmowali się sobą, albo swoimi zleceniami. A tymczasem kilkanaście osób kręciło się po holu wejściowym, na korytarzach, na piętrze. Matt nie rozumiał o co chodzi, ale przynajmniej nie omijano go szerokim łukiem jak wczoraj. Chociaż może było to spowodowane tłokiem?
Nagle ktoś go złapał od tyłu za ramię. Matt szybko odwrócił się, przy okazji zręcznie wyswobadzając się od dotyku. Przez szybki ruch zakręciło mu się w głowie, zrobiło niedobrze i zabolał żołądek. Ale gdy dostrzegł tylko postać Vivian, stojącą przed nim rozluźnił się.
- Mówiłam ci wczoraj żebyś poszedł do Lorda, ale ty gdzieś spieprzyłeś. Co ty tu jeszcze robisz? Zapierdalaj do jego gabinetu! – Vivian popchnęła go dwoma palcami w pierś w kierunku gdzie miał iść. Matt nienawidził takiego traktowania. Nawet przez dziewczynę. A może szczególnie przez nią. Poza tym takie popychanie osób, które poprzedniej nocy zasnęły na trawniku nie było zbyt mądre.
Szybko złapał dziewczynę za włosy tuż przy czaszce i walnął jej głową o najbliższą ścianę. Kilka osób spojrzało na nich, ale się tym nie przejął. Zbliżył usta do ucha blondynki i syknął w nie:
- Nie lubię jak się mnie traktuje protekcjonalnie, jak dzieciaka, którym można pomiatać.
Dziewczyna w odpowiedzi wydała cichy jęk. Matt puścił ją i ruszył do gabinetu. Chyba trochę przesadził z siłą uderzenia, ale za kogo się ona uważała? Nie będzie go pouczać, ani mu rozkazywać. Cholera, jeszcze na domiar złego po tak szybkich ruchach robiło mu się coraz gorzej.
Gdy doszedł do drzwi, zastukał w nie trzy razy i usłyszawszy z wewnątrz chrząknięcie, wszedł do środka. Widok, który się przed nim rozpostarł, zaskoczył go.

środa, 12 lutego 2014

Rozdział 13

3 komentarze:

 Enjoy! ^^
 
 
Gdy podjechał pod klub było już po osiemnastej. Idealna godzina! Może trochę za wcześnie, ale kto by się przejmował. Matt zaparkował na strzeżonym parkingu. Wolał zapłacić za pilnowanie swojego samochodu, niż zostawiać swoje cacko byle gdzie. Niestety klub był kilka minut drogi samochodem od parkingu. Na pieszo Matt szedł tam dobre dwadzieścia minut. O tej godzinie wielkie miasto tętniło życiem. Były wakacje, więc uczniowie i studenci mieli wolne. Wszyscy wychodzili na ulice zamierzając się zabawić. Dokładnie tak, jak Matt dziś wieczór.
Było jeszcze całkiem wcześnie, więc w klubie nie było za dużo osób. Mattowi to odpowiadało. Wszedł do środka i od razu poszedł do baru.
- Jedno piwo.
Barman spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Matt zmarszczył brwi na ten gest. Jego robota polega na usługiwaniu klientom, nie na uśmiechaniu się do nich.
- A dowodzik mogę?
Matt spojrzał na niego jak na kretyna. Jeszcze nikt nigdy go o to nie spytał. Po chwili zastanowienia stwierdził, że do barów, klubów i czegoś takiego zawsze chodził z Mikiem. Westchnął tylko i wyciągnął podrobiony dowód. Pokazał go barmanowi i po chwili otrzymał swoje piwo. Jego dokumenty zostały tak perfekcyjnie sfingowane, że nawet najlepszy znawca by się nie domyślił, że to podróbki. Dowód, prawo jazdy, dokumenty samochodu. Wszystko idealne.
Najwidoczniej przy takiej ilości gości barman nie miał za wiele do roboty, bo znów podszedł do Matta.
- Czekasz na kogoś? – spytał.
Co cię to interesuje, baranie, pomyślał Matt. Nie chciał jednak być niemiły dla kogoś, kto będzie przyrządzał mu napoje przez dłuższy czas, więc odparł tylko:
- Nie.
- Przyszedłeś sam? Taki fajny chłopak nie ma żadnych znajomych, z którymi mógłby pójść się zabawić?
Matt spojrzał na niego wilkiem. Chłopak mógł mieć może ze dwadzieścia coś lat, Matt mógł się założyć, że to była jego wakacyjna praca. Nikt, kto nie pracuje zawodowo jako barman się tak nie odzywa. A przynajmniej nikt do tej pory się tak do niego nie odzywał. Ciekawe czy to dlatego, że zawsze był z Mikiem?
- Taki fajny chłopak zaraz stąd wyjdzie i nie wyda ani pensa w tym barze. Zamknij się i rób co do ciebie należy.
Chyba się obraził, bo poszedł na drugi koniec baru i zaczął go wycierać. Matt odwrócił się w stronę sali popijając piwo. Był to całkiem spory klub, dużo ludzi mogło się w nim zmieścić. Był podzielony na dwie części. W większej znajdował się parkiet, podesty do tańczenia, miejsce dla DJ’a, wysokie stoliczki przymocowane do podłogi i mniejszy bar. W drugiej natomiast, oddzielonej w pewnym stopniu szklaną ścianą stały kanapy, fotele, stoliki, które nie były przyczepione na stałe do podłogi oraz większy bar, przy którym teraz siedział Matt. Pod ścianą w tej części znajdowały się nisze, które zapewniały prywatność i poczucie nikłej intymności nawet wśród tylu osób. Raz jeden Matt tam siedział, gdy z Mikiem chcieli sprawdzić jak to wygląda. Był to pierwszy i ostatni raz, bo Mike’a za bardzo podniecało uczucie prywatności.
Matt uśmiechnął się do swoich wspomnień i dopił piwo do końca. Odwrócił się do barmana i machnął na niego. Ten niechętnie do niego podszedł. Widać nadal chował urazę.
- Kolejne?
- Nie. Teraz dawaj tequilę. Najlepiej od razu pięć – gdy kieliszki wraz z solniczką i pokrojoną limonką wylądował przed nim, Matt się nie ociągał. Wypił ją tak, jak go uczył Mike. Zlizując sól z dłoni, wlewając sobie do gardła alkohol i zagryzając limonką. Skrzywił się po tym okrutnie. Spojrzał na barmana, który mu się przyglądał.
- Czego? – spytał uprzejmie, niczym zawodowy morderca. Którym w sumie był. Barman naprawdę zaczynał go już denerwować. Niech się zajmie swoją pracą, a nie innych podgląda. Chłopak nic nie powiedział tylko zawstydzony znów poszedł na drugi koniec baru. Tym razem go nie czyścił, tylko przyjął zamówienie innego klienta. Ciekawe czy jego też będzie tak głupio zagadywać i gapić się na niego, pomyślał Matt z lekkim uśmieszkiem. Gdyby trafił na kogoś drażliwego, to mógłby dostać w twarz. Brunet zaśmiał się pod nosem po czym wychylił drugi, trzeci, czwarty i piąty kieliszek w podobny sposób co pierwszy. Gdy zrobiło mu się już lekko i zaczęło szumieć w głowie zauważył, że klub się wypełnia. Nawet już kilkanaście osób tańczyło na parkiecie. To jednak nie było dla niego i nie po to tu przyszedł. Odwrócił się więc znów do barmana i machnął ponownie na niego. Gdy przyszedł spojrzał na puste kieliszki po tequili i sprzątnął je. Jednak na złość Mattowi, nie zrobił tego w absolutnej, profesjonalnej ciszy.
- Tak dużo alkoholu na raz? Lepiej przystopuj, bo nie wytrzymasz do czasu, gdy się rozkręci impreza.
Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie do Matta, ten jednak tylko machnął ręką. W sumie już tak bardzo jego komentarze go nie złościły.
- Nie obchodzi mnie żadne rozkręcanie. Nie po to tu przyjechałem. – Nawet nie zauważył, że nie poprosił o kolejną kolejkę, tylko kontynuował rozmowę z barmanem. Alkohol zdecydowanie zaczął już działać.
- Mimo wszystko lepiej zwolnij. Jak masz na imię? – Matt spojrzał na niego z uniesioną brwią. A co cię to, kurwa, obchodzi?, chciał zapytać. Ale znów nie wypadało.
- Marcel – powiedział pierwsze imię jakie mu przyszło na myśl. Ciekawe było, czemu akurat to.
- Ja jestem Lucas, miło mi cię poznać – chłopak uśmiechnął się jakoś tak szerzej. Matt zmienił zdanie. Na pewno miał nie więcej niż dwadzieścia trzy-cztery lata. I miał całkiem ładne oczy. Przynajmniej o ile mógł to stwierdzić w tym półmroku.
- No to, Lucas. Daj mi jakiegoś dobrego drinka – Matt nawet uśmiechnął się do niego.
- A z czym ma być? – spytał Lucas, już sięgając po szklankę.
- Obojętnie, zaskocz mnie. Ale wlej sporo wódki.
Chłopak zaśmiał się i pokiwał głową.
- Oczywiście. Się robi! – zawołał i zaczął mieszać różne ciecze. Matt patrząc na to nie mógł stwierdzić co to właściwie jest. Gdy skończył i postawił drinka przed Mattem, brunet uznał, że jeszcze takiego nie widział. Był biało-niebieski, z limonką i miętą.
- Coś jak niebieskie mojito? – Matt popatrzył na drinka, przechylając głowę.
- Zdecydowanie nie, to mój autorski przepis. Jeszcze nie słyszałem, by komuś nie smakował – chłopak był wyraźnie z siebie zadowolony.
Matt skinął tylko głową, zapłacił, po czym wstał z drinkiem w ręku.
- Gdzie idziesz? – Lucas widocznie się zainteresował.
- Usiąść na wygodniejszym siedzeniu. Już mnie tyłek boli od tego twardego cholerstwa.
Ruszył w stronę kanapy, słysząc jeszcze zza pleców śmiech Lucasa. Usiadł na niej i postawił drinka na stole. Nawet ta częściowa szklana szyba sprawiała, że ta oddzielona część klubu była znacznie cichsza niż ta „taneczna”. Matt mógł w spokoju zamknąć na chwilę oczy. Błogo mu było, głowa była lekka, a zachowanie bardziej instynktowne niż przemyślane. Było mu z tym dobrze.
Po paru chwilach sięgnął po swojego drinka i napił się. Aż się zdziwił, taki był dobry. Nigdy czegoś takiego nie pił. Z jednej strony czuł limonkę i miętę jak w mojito, z drugiej strony jakby słodkie mleko, a z trzeciej coś bardziej słodkiego, jakby owocowego. A do tego oczywiście spora dawka wódki. Za tego drinka mógł wybaczyć Lucasowi jego irytujące pytania. Dopił go powoli do końca, nie śpiesząc się. Miał mnóstwo czasu. Mogła być dopiero jakaś dziewiąta, może zaraz dziesiąta wieczorem.
Spojrzał za szybę, na parkiet. Tańczyła już spora grupa ludzi, kilkoro nawet na podestach. Muzyka była dobra, o ile Matt mógł stwierdzić. Nigdy nie przepadał za muzyka klubową. Ale przynajmniej dało się do tego tańczyć. Po takiej dawce alkoholu Matt podjął decyzję w zaledwie kilka sekund. Idzie tańczyć! Podniósł się z kanapy i ruszył na parkiet. Na początku nie bardzo wiedział jak się zachować. Sam pierwszy raz tańczył. Zawsze pomagał mu w tym Mike. Jednak nie okazało się to takie trudne. Wystarczyło poruszać swoim ciałem w rytm muzyki, trochę poskakać, porzucać się.
W pewnej chwili niechcący wpadł na jakąś dziewczynę. Ta jednak nie za bardzo się tym przejęła. Co prawda nie przewróciła się na podłogę, ani jej nic nie zrobił, ale normalnie na ulicy zostałby wyzwany nawet za taki „atak”. Teraz jednak dziewczyna po prostu spojrzała na niego z uśmiechem na swoich czerwonych, pomalowanych pomadką ustach i zaczęła się o niego ocierać. Matt był zaskoczony. Chwyciła jego dłonie w swoje i odwróciwszy się do niego tyłem, zaczęła nimi jeździć po swoim ciele. Na początku po bokach, biodrach i udach. Było to całkiem przyjemne. Dziewczyna była szczupła i miała ładnie zarysowaną figurę. Matt trzymał dłonie nadal na jej biodrach, tam, gdzie je zostawiła. Po chwili znów jednak po nie sięgnęła i poprowadziła je pod swoją krótką bluzkę, sięgającą pępka i położyła je sobie na piersiach. Co prawda miała stanik, ale i tak Matt mógł wyczuć ich kształt i miękkość. Do tego zaczęła ocierać się tyłkiem o przód spodni Matta.
To było już za wiele. O ile dotykanie ciała dziewczyny sprawiało mu jaką taką przyjemność, którą mógł porównać do dotykania sierści kota, to takie zachowanie mu nie odpowiadało. Nie żeby się peszył. No skądże, przy dziewczynach trzymał rezon zawsze. Przy nich zachowywał się pewniej, sam był cały pewniejszy siebie. Po prostu uważał, że zachowanie ala kotka w rui nie przystoi żadnej dziewczynie.
Zdjął dłonie z cycków dziewczyny i odsunął się od niej. Przepchnął się przez ciągle gęstniejący tłum ludzi i dotarł do większego z barów.
Jakie było jego zdziwienie, gdy barman, który do niego podszedł nie był Lucasem.
- Co podać? – spytał bez zbędnych komentarzy.
Matt miał ochotę na tego drinka, którego zaserwował mu Lucas, jednak nie wiedział jak to powiedzieć. W końcu to był jego osobisty przepis, więc pewnie ten barman nie będzie wiedział o co mu chodzi.
- Orgazm – Matt wybrał najbardziej erotyczny drink jaki znał. Ten barman jednak tylko sięgnął po szklankę i zaczął go przyrządzać. Bez żadnych komentarzy.
- Widzę, że wiesz co chcesz – usłyszał obok siebie.
Odwrócił powoli głowę i podniósł wzrok na osobę obok. Lucas.
- A ty tu czego?
- Skończyłem pracę. Napijesz się ze mną? – uśmiech ani na chwilę nie schodził mu z ust.
- Jak chcesz – Matt wzruszył ramionami i wziął swojego drinka. Poszedł w stronę kanapy, na której siedział poprzednio, ale była zajęta. Siedziały na niej cztery dziewczyny popijając colę. Wyglądały na mniej niż szesnaście lat i Matt zdziwił się, że w ogóle je wpuszczono. Nic jednak, usiadł na innej, a chwilę później obok niego znalazł się Lucas również z drinkiem w ręku. Brunet dopiero teraz mógł stwierdzić, że jego włosy były raczej jasne. Albo dopiero teraz to go zainteresowało.
- Kolejny drink? Jak nic, niedługo nie będziesz w stanie się kontrolować – Lucas upił trochę ze swojej szklanki i postawił ją na stole obok drinka Matta. Przy okazji przysunął się odrobinę do niego i rozsunął nogi na tyle, by kolanem dotykać nogi bruneta.
Matt spojrzał na niego z zastanowieniem. W sumie nie był taki zły. Bardzo ładne oczy, fajna fryzura i ogólnie sympatyczne oblicze. Matt postanowił dobrze się dziś bawić. Poruszył więc nogą, która dotykała kolana chłopaka, tym samym się o nie ocierając. Spojrzał na niego spod lekko przymkniętych powiek i sięgnął po swoją szklankę. Upił z niej łyka, po czym powoli oblizał usta, na koniec lekko przygryzając wargę. To wszystko patrząc na Lucasa.
- Skąd wiesz, czy już nie jestem w stanie – odpowiedział i oparł się o oparcie kanapy.
Widać było, że chłopak zastanawia się chwilę co odpowiedzieć lub zrobić. Po chwili przysunął się jeszcze bliżej Matta i położył mu dłoń na udzie. Matt odruchowo chciał ją zrzucić, ale rozmyślił się i tylko położył na niej swoją. Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy, po czym Matt odetchnął i zdecydowanie wpił się w usta Lucasa. Przesunął jego dłoń w górę, dokładnie tak samo jak robiła to ta dziewczyna na parkiecie.

wtorek, 4 lutego 2014

Rozdział 12

3 komentarze:


     Równe dwa tygodnie minęły od dodania poprzedniego rozdziału, więc pomyślałam, a co tam, wstawię kolejny!
Mam nadzieję, że wybaczycie mi uśmiercenie Mike'a...
Miłego czytania!


Kiedy dojechali do rezydencji było już dobrze po północy. Właściwie zaczynało prawie świtać. Matt nie przejmował się tym. Gdy tylko Vivian się zatrzymała, wyszedł z samochodu i poszedł do swojego pokoju. Nikogo nie musiał mijać, wszyscy pewnie spali lub wybyli na imprezę. Zrzucił z siebie zakrwawione ubrania, wrzucił je do kosza do spalenia, w którym znajdowały się rzeczy, których nie dałoby się wyprać. Właśnie takie jakie teraz miał na sobie. Wszedł pod prysznic, odkręcił wodę i oparł się czołem o kafelki. Był cholernie zmęczony, jednak nie miał ochoty zasypiać. Wiedział co ujrzy po zamknięciu powiek. Cały czas niewyraźne sceny sprzed paru godzin przesuwały mu się przed oczami. A gdyby zasnął byłoby jeszcze gorzej. Dobre dwadzieścia minut przestał pod strugą wody.

Gdy już umyty wyszedł z łazienki, było już jasno. Podszedł do okna i spojrzał na ogród dookoła ich posiadłości. Gdy byli mali uwielbiali się tu bawić z Mikiem. Ich rodzice dyskutowali o czymś z Lordem albo załatwiali interesy „na zewnątrz”. A oni beztrosko ganiali się wokół małych drzewek i nawzajem obrzucali się obelgami posłyszanymi u starszych. Matt uśmiechnął się na chwilę z melancholią, ale szybko mu to przeszło.

Nie. Nie ma co myśleć o przeszłości. Trzeba żyć chwilą obecną. A jak na tą chwilę to Matt miał tylko jeden cel – znaleźć i zabić tamtego wampira. Nic go nie obchodziło, że nie będzie łatwo. W końcu czy kiedykolwiek było mu w czymś łatwo? Czy coś mu łatwo przyszło? Nie. Ale zawsze robił to co postanowił. Wykonywał wszystkie zadania, nawet te teoretycznie niemożliwe. To również wykona.

Nieważne, że tamten facet jest wampirem z niewyobrażalną siłą i szybkością. One też mają swoje słabe strony. Na przykład srebro. To akurat była prawda, nie znosiły tego metalu. Srebrna kulka i po sprawie. Jednak tu wchodził problem szybkości. Jak trafić coś co jest niemożliwe nawet do zobaczenia gołym okiem? Nie mógł zmierzyć się z nim jeden na jednego, ale zasadzka to co innego. Tylko nie wiedział co na niego podziała. Musiał się więcej o nim dowiedzieć. Co lubi, gdzie chodzi, z kim się spotyka i takie tam. Wywiad środowiskowy, jak to nazywali inni.

Nie znał jednak nawet jego imienia czy miejsca pobytu. To znacznie utrudniało sprawę. Kimże jednak był, żeby się nie dowiedzieć?

Matt uśmiechnął się pod nosem, oderwał od okna i podszedł do biurka. Skreślił kilka zdań na kartce i wsadził ją do już zaadresowanej koperty. Nienawidził Internetu, więc listy wysyłał sposobem „starodawnym”. Jutro pójdzie na pocztę i go wyśle. Schował list do szuflady i wszedł do łóżka by przespać chociaż kilka godzin.

Obudził się po piętnastej. Nie zwykł tak późno wstawać, ale najwidoczniej jego organizm musiał się zregenerować. O dziwo nie śniło mu się nic, żadne wizje go nie nękały. Wstał z łóżka całkiem wypoczęty. Całkiem jakby cały jego świat się nie zmienił.

Zszedł na dół, po drodze spotykając ludzi kręcących się po domu. Nikt na niego nie patrzył, wszyscy prędko odwracali od niego wzrok i omijali go szerokim łukiem. Na korytarzu facet idący z naprzeciwka na jego widok szybko wszedł w pierwsze lepsze drzwi. Matt skrzywił wargi. Drzwi były od schowka na miotły. Gdy wszedł do kuchni ogólny hałas tam panujący nagle zmienił się w całkowitą ciszę. Matt nic nie powiedział tylko zrobił sobie dwie kanapki na śniadanie i stamtąd wyszedł. Gdy był za drzwiami usłyszał ponowny szum rozmów.

Skierował się do salonu, gdzie usiadł przy stole i wyciągnął z kieszeni zaadresowaną kopertę z listem. Położył ją na nim, by się nie gniotła i w spokoju zjadł śniadanie. Oczywiście kilku ludzi siedzących przy tym samym stole nagle umilkło, by chwilę później zwyczajnie zwiać.

Tchórze, pomyślał Matt. Cholerni tchórze. Boją się, że coś im zrobi choćby za jedno spojrzenie? Że rozpłacze się na jedno niewłaściwe słowo lub wpadnie w szał przez jeden uśmiech? Cholerni tchórze, nieumiejący stawić czoła młodemu chłopakowi w żałobie. Myśleli, że potrzebuje teraz ciszy, samotności, spokoju by ogarnąć myśli? Nie, zrobił to paląc posiadłość Bachusa. Razem z nią spaliły się jego ból i strach. Smutek pozostał, ale powoli i on zanikał. Jedyne co pozostało to lekko tlący się gniew czekający na właściwy moment, by rozbłysnąć w płomieniach podsycanych nienawiścią do tego jednego wampira.

Ale ten moment na pewno nie jest teraz, na pewno nie przy tych idiotach.

Wstał z krzesła i rozejrzał się po pokoju. Wszyscy, którzy tu odważyli się zostać – jacy herosi! – siedzieli cicho i uważali, by nie robić gwałtownych ruchów.

Matt zmarszczył brwi. O nie, nie będą się nad nim litować, nie będą mu współczuć. Nie podobało mu się ich zachowanie. Chciał, by wszystko było normalnie, by jego traktowali normalnie. Nie chciał ich współczucia!

Wyszedł szybko z salonu i skierował się do holu. A raczej chciał się tam skierować, bo wpadł na jednego z nowszych "nabytków" Lorda. Chłopak spojrzał na Matta jak na zjawę i szybko uciekł w jego pola widzenia. To już doszczętnie zdenerwowało bruneta. Poszedł do miejsca, gdzie było najwięcej ludzi - holu. Krążyli tam, Bóg jeden wie po co. Większość go nie zauważyła.

- Zachowujecie się jak tchórze! – krzyknął do nich na dzień dobry – Myślicie pewnie, że jestem kurewsko załamany wczorajszą sytuacją i najlepiej zrobicie zostawiając mnie w spokoju . Jednak nie! Zajebiście mnie denerwujecie tą swoją tak zwaną troskliwością. Nie potrzebuję tych waszych litościwych spojrzeń, współczucia bijącego z każdej czynności, którą robicie. Kurwa! Czy ja jestem jakiś trędowaty by nie zbliżać się do mnie na trzy metry? A może gryzę? – Matt rozejrzał się po twarzach wpatrzonych w niego. Nikt nie patrzył mu w oczy, a gdy początkowe zdziwienie nagłym wybuchem chłopaka minęło, większość sprawiała wrażenie, jakby chciała uciec. To go zdenerwowało jeszcze bardziej. – Spójrzcie na mnie! Czy nie mam pół twarzy, że się boicie? Czy przeraża was to, co mogę zrobić jeśli podniesiecie na mnie wzrok? Bez przesady, nie jestem jakimś cholernym psycholem!To, że Mike nie żyje nie znaczy, że zmieniłem się i teraz będę mordował każdego, kto na mnie spojrzy!

Matt skończył przemowę i teraz łapał oddech. Po pierwszych paru zdaniach tłumek się przerzedził i dokonał rotacji. Większość osób, która była tu na początku zwyczajnie uciekła, ale przyszli nowi słuchacze zwabieni krzykiem. Matt sądził, że wszystkie osoby, które były w domu go słyszały. A przynajmniej część jego przemowy. Jednak tylko to. Żaden nie odpowiedział, żaden się nawet na niego, cholera, nie spojrzał! A co dopiero się odezwał. Panowała cisza jak na cmentarzu, chociaż nawet tam nie jest chyba tak cicho.

Matt zacisnął usta. Dobrze. Jeśli tak chcą, to proszę bardzo.

Odwrócił się i poszedł po list. Wziął go ze stołu z salonu i wyszedł na dwór. Skoro żadne z nich nie chciało z nim gadać to nie. Zmuszać ich nie będzie. Wszedł do garażu i spotkał tam trójkę ludzi. Vivian i dwóch jej znajomych. Oni, jak wszyscy inni, odwrócili od niego wzrok. Viv jednak na niego spojrzała. Nawet nie było w jej wzroku współczucia.

- Lord chciał cię widzieć – powiedziała tylko i wróciła do rozmowy z chłopakami. Oni jednak nie byli zbyt pewni przy Macie.

- To musi poczekać – mruknął Matt pod nosem i wsiadł do swojego auta. Odpalił silnik i od razu poczuł się o niebo lepiej. Przymknął oczy i oparł głowę o zagłówek słuchając obrotów silnika. Powoli, delikatnie i z czułością, pogłaskał kierownicę. Zdecydowanie jego samochód uspokajał. W kilka sekund później był już na drodze wyjazdowej z posiadłości. Ominął marmurową fontannę i pojechał do miasta. Jeżeli było coś, co Matt kochał to były to samochody. A jego własne Lamborghini było jego oczkiem w głowie, najpiękniejszym skarbem. Tylko ono umiało go uspokoić w nerwowych sytuacjach. Tak właśnie było i teraz.

Na początku chciał pojechać tylko do najbliższego urzędu pocztowego w pobliżu. Jednak gdy tam się znalazł, wysłał list i wrócił na siedzenie uznał, że nie ma ochoty wracać jeszcze do domu. Spojrzał na siebie w lusterku wstecznym i poprawił włosy. Jak zwykle się nie uczesał i teraz były strasznie rozczochrane. Przejechał po nich kilka razy dłonią i przeczesał je palcami. Jakoś udało mu się nimi zastąpić grzebień. Nie wyglądał dziś najgorzej, worków pod oczami nie było. Widocznie to zasługa tych przespanych kilku godzin. Nie szykował się dziś na szczególne wyjścia, dlatego miał na sobie czarne dżinsy, trampki i zwykłą białą koszulkę. Jednak były one czyste i też nie wyglądały najgorzej.

Matt wzruszył ramionami i znów odpalił samochód. Czas na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach.