niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 8

3 komentarze:

  Wybaczcie, że tak długo... Miłego czytania!


- Cholera jasna! Gdzie jest ten pierdolony list?! – Matt darł się na całą rezydencję, przerzucając każdą leżącą na jego widoku rzecz. Przestało bawić go znikanie jego rzeczy. - Mike, do kurwy nędzy!
Darł się już dobre pół godziny, a każdy, kto się nawinął czym prędzej schodził mu z drogi. Brunet chodził po całej willi szukając listu, który dostał od Charlesa. Wampir pisał w nim ogólnie, że wrócili, mają się dobrze, liczą na dobrą współpracę i inne takie zwykłe sprawy. Tylko w postscriptum napisał, że Marcel ciągle o nim mówi. Pewnie to z tego powodu tak bardzo się zdenerwował, gdy okazało się, że list w niezwykły sposób zniknął z jego biurka. Ale on wiedział, a przynajmniej domyślał się, czyja to sprawka i denerwował się jeszcze bardziej. Kochał Mike’a niczym brata, ale po wyjeździe wampirów stał się nie do wytrzymania.
- Kurwa, Mike, jak cię znajdę to gwarantuję, że będziesz miał coś złamane!
Chłopak z impetem otworzył drzwi do jego pokoju. Nikogo w nim nie było. Wszedł do środka i zaczął przerzucać jego rzeczy. Oczywiście nie bawił się w odkładanie ich na swoje miejsce. Znalazły one bowiem nowe. Na podłodze. Niestety nie znalazł listu w pokoju przyjaciela. Wyszedł więc, trzaskając drzwiami i poszedł do kuchni. Tam Mike często przesiadywał. Tam jednak była tylko Martha – pulchna blondynka, która była w rezydencji sprzątaczką. Teraz jednak włosy miała ciemnobrązowe.
- Matt, skarbie, nie krzycz, głos stracisz. I nie mów takich brzydkich słów! – kobieta, jak miała w zwyczaju, przyłożyła dłoń do ust i rozszerzyła oczy. Robiła tak zazwyczaj, gdy podpowiadała, że zachowanie, o którym mówi jest niewłaściwe. Matt zignorował ją i ruszył na górę.
Cała rodzina przyjechała już z przymusowych „wakacji”. Teraz po domu kręciło się dobre dwadzieścia osób. Jednak żadne z nich nie było Mikiem. Matt wściekał się jeszcze bardziej. Poszedł do salonu, gdzie Mike przebywał równie często co w kuchni. Jednak przed wielkim telewizorem, grając w grę, nie siedział jego blond przyjaciel, a Caleb. Matt znów spochmurniał, mając nadzieję, że jego przyjaciel nie odmówi sobie przed śmiercią z rąk bruneta partyjki w jakąś idiotyczną grę na konsoli. Niestety, pomylił się.
Caleb spojrzał na niego, robiąc pauzę w grze.
- Siemasz, Matt. Chcesz zagrać? – spytał z rozbrajająco szczerym uśmiechem. Najwidoczniej nie słyszał, lub udawał, że nie słyszał, wcześniejszego zachowania Matta.
- Nie, nie chcę. – Matt ciężko usiadł na kanapie obok kolegi. – Nie widziałeś dziś może Mike’a? Szukam go.
- Nie widziałem. Odkąd powitał mnie wielką paczką chipsów i sześciopakiem piwa.
Caleb wydawał się szczery, więc Matt o nic więcej nie pytając poszedł kontynuować swoje poszukiwania. Denerwowało go to, że nigdzie nie może blondyna znaleźć. Co z nim? Nagle, jakby z nikąd wyrosła przed nim Vivian. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią niechętnym wzrokiem. Wiedział, że dziewczyna z własnej woli nie odezwałaby się do niego. Ba, nawet by na niego nie spojrzała.
- Lord chce cię widzieć – powiedziała, po czym ruszyła w stronę gabinetu głowy tej rezydencji. Matt nie miał wyboru. Poszedł za nią, starając się opanować. W końcu Lord to Lord.
Blondynka przed nim zapukała do ciężkich drzwi, po czym otworzyła je i weszła do środka. Matt zdziwił się jej zachowaniem. W końcu mężczyzna chciał widzieć go, nie ją. Jednak wszedł zaraz za dziewczyną.
Przy wielkim, bogato zdobionym biurku siedział na równie imponującym krześle mężczyzna, którego Matt znał całe swoje życie.
- Witaj, Matt – powiedział mężczyzna. – Na początek muszę ci powiedzieć, byś nie krzyczał na moich ludzi. Nie chciałbym, by któryś z nich dostał zawału. – Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie, a Viv, stojąca koło Matta prychnęła pod nosem. Zaraz mężczyzna na fotelu spoważniał.
- Jednak nie po to cię wzywałem. Stało się coś, co od dawna przewidywaliśmy. Dziś rano jeden z naszych zaufanych informatorów przekazał nam złe wieści. – Mężczyzna zrobił pauzę, a w brzuchu Matta zawitało nieznane mu uczucie. Jakby… strach? Nie, to na pewno nie to, pomyślał chłopak.
- Dziś – kontynuował mężczyzna - około dziewiątej Mike wyszedł do miasta zorientować się, czy… zresztą, to nieważne. Ważne jest to, że nie wrócił. Tak, Matt, jest dokładnie tak jak przypuszczasz. Ktoś go porwał. A my domyślamy się kto.
Po słowach Lorda Matt dotknął miejsca na koszulce, w którym czuł to nieprzyjemne uczucie. Teraz wzrosło ono do wielkich rozmiarów. Chłopak zastanawiał się jak to możliwe, że mieści mu się w brzuchu. Zaraz potem uświadomił sobie jednak, co właściwie mężczyzna powiedział. Od razu przed oczami przeleciały mu obrazy Mike’a uśmiechającego się, śmiejącego, próbującego się do niego dobierać.
A potem wizje. Mike przykuty do ściany ciężkimi kajdanami. Mike leżący na zimnej, kamiennej podłodze. Mike kopany ciężkimi buciorami. Mike przywiązany do słupa i biczowany. Mike, któremu wbijane są gwoździe pod paznokcie. Mike, powoli maczany w kwasie. Mike, któremu gałki oczne są posypywane solą. Mike…
Matt zgiął się w pół i mało brakowało, aby zwymiotował. Jednak powoli wyprostował się i spojrzał na Lorda oczami, których mężczyzna już dawno nie widział. Była w nich czysta nienawiść, żądza zabijania, krwi. Lord wiedział, że tak będzie. Dlatego wybrał Matta. Wiedział, że Mike jest dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu. Może nawet najważniejszą. Wiedział, że gdy dowie się co się stało będzie gotowy na wszystko. I o to mu chodziło.
- Nasi ludzie dowiedzieli się, że w willi był szpieg – Lord znów przerwał swój monolog na chwilę. – Niestety, dopiero po tym jak uciekł i poinformował swoich o naszej współpracy z panem Chrlesem i panem Marcelem. Nie jesteśmy jednak pewni czy wiedział kim oni byli. Musimy jednak przypuszczać, że tak. Technicy ustalili w jakim samochodzie przewieziono porwanego Mike’a i ile takich samochodów jest w Anglii. Co ciekawe, okazało się, że jeden zarejestrowano nieopodal miejsca zamieszkania naszego znajomego – pana Bachusa. Doskonale wiemy, że jest on zazdrosny o wszystko co nam udaje się zrobić. Niestety, ostatnio chyba zdobył kilku dobrych ludzi. No, a teraz Mike… - Lord ponownie zwiesił głos. Po chwili wyjął teczkę z szuflady biurka i podał ją Vivian. – Przejrzyjcie to, są tam wszystkie dane o tym człowieku. Co, gdzie, jak i kiedy robił. Wszystko. Mam nadzieję, że przyprowadzicie Mike’a z powrotem. Gdyby nie… byłaby to wielka strata.
Matt skrzywił się lekko na takie traktowanie jego przyjaciela. Wiedział jednak, że w ich świecie nie ma czegoś takiego jak niezastąpieni ludzie. Są po prostu tacy, których zastąpić trudno, nic więcej. Lord przekazał im jeszcze, że Caleb pojedzie z nimi do Llanelli, miasta w którym mieszka Bachus. Stamtąd muszą wyciągnął Mike’a, najlepiej bez ofiar. Wiedzieli mniej więcej gdzie mężczyzna ma posiadłość, więc to nie było problemem. Było nim za to co innego. Nie mieli pojęcia, czy Mike’a przetrzymują tam, czy może gdzie indziej. Mimo wszystko musieli spróbować.
Matt i Vivian wyszli z gabinetu. Dziewczyna od razu rzuciła brunetowi spojrzenie, które mówiło bardzo wiele i skierowała się do swojego pokoju. Matt wiedział, że poszła się już przygotowywać do misji. Nieważne jak mało obchodziło ją co stanie się z Mikiem, ale misja to misja. A ona każdą wykonywała perfekcyjnie. Chłopak nie mógł być gorszy. Szczególnie gdy chodziło o jego przyjaciela.
Szybko ruszył na dół przekazać informacje Calebowi. Chłopak przyjął wszystko do wiadomości i on również poszedł przygotowywać się do zadania.
Matt odetchnął głęboko by się uspokoić i poszedł do swojego pokoju. Przebrał się w wygodne, ale przylegające czarne spodnie i szarą koszulkę. Do pasa przypiął szelki do pistoletów i same pistolety. Założył długie buty i do cholewy wsunął nóż. Przypiął jeszcze po dwa z każdej strony ciała i założył skórzaną kurtkę. Do plecaka wrzucił jeszcze rzeczy, które zawsze mogły się przydać: linę, taśmę, kajdanki, dodatkowe magazynki do pistoletów, zapalniczkę, świecę i inne. Tak wyposażony zszedł na dół i spotkał tam Vivian, również przygotowaną. Była ubrana również na czarno, pod skórzaną kurtką również odznaczał się pistolet. Jednak dziewczyna generalnie jej nie używała, tylko noży, które miała poprzypinane na całym ciele. Matt nigdy nie wiedział jak ona po nie sięga.
Nie minęło pięć minut i dołączył do nich Caleb. Miał on największy plecak z nich – trzymał tam swoje elektryczne i elektroniczne przyrządy, z którymi nie rozstawał się podczas całej akcji. Cała trójka przeszła do garażu, gdzie stał przyszykowany specjalnie na tą okazję jeep. Matt, jako samozwańczy przywódca misji, zadecydował, że sam będzie prowadził. Po jękach, stękach i mruczeniu pod nosem Vivian się zgodziła. Calebowi nie robiło to różnicy – usiadł z tyłu i zaraz wyjął laptopa, zaczynając stukać na klawiaturze.
Matt odpalił silnik i ruszyli do Llanelli.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rozdział 7

1 komentarz:


 Miłego czytania!
 
******
 
- Witam na corocznej wystawie samochodów! Na koniec przedstawimy państwu nasz klejnot – najnowszy, najszybszy, najpiękniejszy samochód świata. A co za tym idzie, najdroższy – prowadzący tegoroczną wystawę był szczupłym, starszym człowiekiem. Mówił to wszystko takim tonem jakby miał zamiar wydać swoją córkę za mąż. Matt patrzył na niego. Będzie trochę trudniej niż przypuszczałem, pomyślał.
- Dziś mamy zaszczyt przedstawić takie perełki jak – tu zawiesił głos, a jakiś chłopak złapał za płachtę przykrywającą jeden z samochodów. Po chwili ściągnął ją, a wśród tłumu dało się usłyszeć ciche westchnienie. - Lamborghini Murcielago LP640! Wspaniałe auto, prędkość stu kilometrów na godzinę osiąga w czasie 3.8 sekundy! Jego maksymalna prędkość wynosi 340km/h, a pod maską kryje silnik o mocy 640 koni.
Na Macie nie zrobiło to jakiegoś ogromnego wrażenia. Jego Lamborghini również mogło jechać z taką prędkością, a nawet szybciej udawało mu się osiągnąć szybkość stu kilometrów na godzinę.
- Za odpowiednią sumę każdy będzie mógł się nim przejechać – prowadzący zaśmiał się po czym dał znak na zdjęcie kolejnej płachty. – A to oto cudeńko to Koenigsegg CCX, szwedzki pojazd wyposażony w 4,7 litrowy silnik V8 o mocy 806 koni mechanicznych, jest w stanie przekroczyć barierę 100 km/h w 3,1 sekundy! Potrafi osiągnąć prędkość 395 kilometrów na godzinę. Wspaniała maszyna. Następny to SSC Ultimate Aero TT. Samochód, który każdy chciałby mieć. Do setki rozpędza się w 2.78 sekundy, a jego prędkość maksymalna to 415km/h. Ja na pewno chciałbym mieć w garażu takie autko. Ale to nie wszystko. Bugatti Veyron Super Sport – tu chłopak zdjął płachtę z ostatniego samochodu. Na to właśnie Matt czekał. Wspaniałe, klejnot motoryzacji. – Perełka. Cudowny samochód. Najwspanialszy. Jego maksymalna prędkość wynosi… 431 kilometrów na godzinę! Jest to najszybszy samochód świata. Jeżeli ktoś chciałby go kupić, musiałby zbierać na niego całe życie. Oczywiście mówię tu o zwykłych ludziach. – prowadzący mrugnął do widzów, a oni zaśmiali się. – Oczywiście nim też za przyzwoitą sumę będzie można się przejechać.
Matt już nie słuchał. Patrzył na Bugatti jak na ósmy cud świata. Widział wiele pięknych samochodów. I wiele pragnął mieć. Ale tego pożądał. On musiał go mieć. I będzie go miał.
 
 
Jak on kochał to robić. Bugatti czekało na niego za „kulisami”. Przejścia do niego pilnowało trzech strażników. Ale to nie problem. Matt powoli i po cichu wyjął pistolet i wycelował w pierwszego. Mimo, że pistolet posiadał tłumik, pozostała dwójka od razu zauważyła padającego towarzysza. Matt strzelił szybko do pozostałej dwójki. Jeden z nich padł, lecz drugi rzucił się na ziemię, co niestety pokrzyżowało trochę plany brunetowi. Mężczyzna szybko zgłosił coś w swoim radiu i po chwili Matt usłyszał kroki innych strażników. Mnóstwo kroków. Musiał się pośpieszyć.
Podbiegł do leżącego na ziemi strażnika i szybko wycelował prosto w jego czoło i pociągnął spust. Mężczyzna nawet nie zdążył krzyknąć. Wbiegł za kurtynę zasłaniającą piękne maszyny i chwilę szukał wzrokiem Bugatti. Gdy w końcu go odnalazł doskoczył do niego w mig. Szybko wsiadł do środka i zanurkował pod kierownicą. Wyjął dwa kabelki, pomajstrował chwilę, po czym samochód zapalił. Matt podniósł się i już wiedział, że odniósł sukces.
 
Trzy godziny i kilka trupów później Matt jechał już Bugatti do domu. Co chwila patrzył w lusterko wsteczne. Nie to, że się bał, ale tak dla pewności. Już on postarał się, żeby go nie ścigano. Powoli świtało. Jechało mu się bardzo dobrze, nie było dużo samochodów na drogach. Do domu dojechał o godzinie szóstej. Bardzo podobał mu się ten samochód. Łatwo było nim sterować, miał ładne wnętrze, szybko się rozpędzał… Naprawdę mu się podobał.
Odstawiwszy samochód do garażu poszedł do siebie. Samochodem zajmą się inni ludzi, a jego lamborghini przyprowadzi odpowiedni człowiek. On już wykonał swoją robotę. Był taki zmęczony… Kilka godzin jazdy, dodatkowe jeszcze na zwinięcie Bugatti. Był cholernie zmęczony. Poszedł od razu do swojej własnej łazienki i tam wziął prysznic. Ubrania, które niefortunnie zabrudził krwią jednego ze strażników wyrzucił do kosza. Wytarł się w puchaty ręcznik i wyszedł. Siódma rano. Jego goście nie wstaną co najmniej przez dwie najbliższe godziny. Rzucił się, w ręczniku owiniętym dookoła bioder, na łóżko i zasnął.
Obudziło go lekkie głaskanie po udzie. Zdecydowanie zbyt wysoko. Rozbudził się szybko i odwrócił się. Mike.
- Och, to ty. – mruknął pod nosem – Co tutaj robisz?
- Jaki entuzjazm… - Mike westchnął i zabrał rękę. Wiedział, że i tak nic z tego nie będzie.
- Jestem zmęczony – brunet ziewnął i uniósł się. – Która godzina?
- Około dziesiątej.
Matt zerwał się i szybko wpadł do łazienki. Uczesał pośpiesznie włosy i obmył twarz wodą. Nie zauważył nawet, że ręcznik spadł z jego bioder.
- No, no, no… Ale przedstawienie – Mike zagwizdał cicho i zachichotał.
Brunet się tym nie przejmował. Szybko rzucił na przyjaciela najbliższą rzecz by zasłonić mu oczy. Tak się zdarzyło, że były to jego bokserki. To wywołało kolejną salwę śmiechu. Gdy stał już w pełni ubrany spojrzał na chłopaka wciąż siedzącego na jego łóżku.
- Nie rozumiem – powiedział – Jak ty to robisz że wciąż się tu zjawiasz? Lord chyba wydał rozkaz, że ma się tu nikt nie pojawiać?
- Widzisz… Każdy ma swoje sposoby. Ty nigdy mi nie powiedziałeś jak cztery lata temu zdobyłeś majtki Gabriele.
Matt uśmiechnął się szeroko.
- Może dobrze, że nie wiesz.
Wyszli z pokoju i skierowali się do kuchni. Tam wampiry już siedziały, popijały kawę i dyskutowały o czymś w innym języku przeglądając papiery. Usiedli przy nich, a Mike poszedł drobić kawę.
- Witaj, Matt – Marcel spojrzał na niego i uśmiechnął się. Chyba nie pamiętał tego co zdarzyło się wczoraj lub nie przejmował się tym.
- Cześć – mruknął tylko chłopak lekko speszony, ponieważ przypomniał mu się pocałunek przed wyruszeniem do Berlina. Taki głęboki i słodki.
- Co ty taki nie mrawy? Coś się nie udało? – spytał Charles patrząc mu w oczy. Tak, ten osobnik jest nie do odgadnięcia. Raz się obraża, a na drugi dzień pyta, czy coś się nie udało.
- Nie, nie, skąd. – od tego momentu nikt się nie odzywał, nie licząc konwersacji między gośćmi w nieznanym Matt’owi języku. Przypuszczał, że był to włoski.
Każdy dopił kawę i jakoś cicho się zrobiło. Po chwili Charles spojrzał poważnie wprost na Matta.
- Dobrze, porozmawiajmy o tym, po co tu przyjechaliśmy.
Matt ucieszył się, ale nie dał po sobie tego poznać. Wreszcie! Zaprowadził gości do pokoju pod schodami, gdzie zazwyczaj się odbywały takie rozmowy. Pokój był dźwiękoszczelny i bardzo przytulny. I miał kilka schowków tak na „wszelki wypadek”. I rzeczywiście, rozmawiali o tym, co powinno być najważniejsze od ich przyjazdu. O tym jak wyglądać ma ich współpraca. Lord przedstawił wszystkie warunki i korzyści brunetowi, a ten swym gościom. Mike niestety nie mógł w tym uczestniczyć, więc został w kuchni.
Wampiry nie były zadowolone z jednego powodu. A konkretniej z tego, że powinny wykonywać wszystko to, czego zapragnie Lord. Nigdy go nie widziały, więc nie ufały mu i nie chciały zostać związane. Ale skoro zarządzał taką wielką organizacją to musiał być człowiekiem znaczącym i takim, z kim warto współpracować. Poza tym jednym punktem reszta, po długich negocjacjach, została przyjęta.
- To mi naprawdę nie pasuje. Jesteśmy osobami wolnymi, nie mamy zamiaru słuchać rozkazów jakiegoś dziadka. Rozumiem, że my w tym przymierzu mamy również wiele korzyści, ale nie mogę się na to zgodzić. – Marcel pokręcił głową z uporem.
Matt westchnął i splótł palce.
- Rozumiem… Zobaczę co da się z tym zrobić.
Przedyskutowali jeszcze sprawę osiedlenia.
- Jak wiesz, mieszkamy we Włoszech. Nie widzi nam się kilka razy w tygodniu jeździć do Anglii na jakieś zebrania.
- Wiem, dlatego mamy pewną propozycję. – odparł Matt – Otóż, albo spróbujemy wspólnymi siłami załatwić wam jakiś dom tutaj albo będziemy porozumiewać się przez dzisiejsze cuda techniki jakimi są Internet czy telefon.
- Nie, nie, nie – Charles pokręcił głową – Nie ufam tym nowym maszynom, każdy lepszy haker może się swobodnie przyglądać tym konwersacją. Chyba opcja pierwsza jest bardziej satysfakcjonująca.
- Nie wątpię. Ale załatwienie dobrego dworku, który podobałby się wam jest kwestią kilku tygodni czy nawet miesięcy.
- Przez ten czas możemy się wysilić na kilka podróży z Anglii do Włoch i z powrotem.
Matt nic nie odpowiedział tylko uśmiechnął się.
- No to byłoby chyba na tyle… W razie pytań zawsze możecie mnie zapytać.
Marcel i Charles pokiwali zgodnie głowami i wstali. Matt za nimi. Poszedł otworzyć drzwi i odwrócił się ku nim. Charles właśnie go minął wychodząc, a Marcel stał i patrzył na niego. Nic nie mówiąc podszedł do niego i zamknął drzwi. Złapał Matta za rękę i przyciągnął do siebie.
- Wiesz co… skoro mamy już omówioną całą sprawę… może się trochę rozerwiemy? – spytał i potarł nosem po jego szyi. Matt odsunął się od niego i prychnął cicho tylko. – Wiem, że tego chcesz, ale nie potrafisz tego okazać…
- Nie. Ja naprawdę nie chcę – powiedział Matt. Trochę denerwowało go to, że znajdowali się w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu.
- Ciii, zaufaj mi, będzie przyjemnie. Będę jak najbardziej delikatny, poważnie – zamruczał Mattowi do ucha powoli kładąc rękę na jego brzuchu.
Brunet czasami zastanawiał się, o co im chodzi. Nie dość, że Mike chciał go mieć, to jeszcze Marcel. Mógł zrozumieć swojego przyjaciela, ale ten blond wampir? Przecież może mieć każdego. Jak i również nie przyjechał tu po to, żeby kogoś uwodzić, tylko żeby połączyć siły. Przez ten cały czas Matt zastanawiał się, mimo wszystko, o co chodzi. Z tym wyjazdem nad morze, z ich piciem wódki na podłodze w pokoju, z ich przyjaznym zachowaniem. A każdy ostrzegał, mówił, że wampiry to krwiożercze bestie. Nic nie rozumiał. Ale póki go to omijało, to olewał to. Ale teraz Marcel robił się zbyt natarczywy.
Matt mocno odepchnął mężczyznę i spojrzał najbardziej morderczym wzrokiem, na jaki go było w tej chwili stać.
- Nie dotykaj mnie. Po prostu nie chcę, nie możesz tego pojąć? Nie rozumiesz, że nie wszyscy na twój widok mdleją i tylko marzą by wskoczyć ci do łóżka?
Marcel wydawał się zdziwiony tą reakcją, chociaż zaraz uśmiechnął się kącikami ust.
- No dobrze. Ale jak będziesz miał ochotę to nie męcz się sam… Zapraszam do mnie w każdej godzinie.
Wychodząc, blondyn zmierzwił włosy chłopakowi. Matt westchnął ciężko. Nie mógł uwierzyć jak te pijawki go traktują. Trochę niemiło, ale przestał się już tym przejmować. Ruszył za nim i znalazł wampiry w salonie, widocznie na niego czekające.
- Matt – zaczął Charles podchodząc do niego i patrząc mu w oczy – Pomyśleliśmy z Marcelem, że skoro uzgodniliśmy już warunki naszej umowy, zgadaliśmy się i tak dalej to wypadałoby już jechać. Nie wypada nadwyrężać gościnności innych.
Brunet spojrzał na Marcela, już chciał zaprotestować… Ale przypomniał sobie kim jest i kim są oni. Pokiwał więc głową ze zrozumieniem.
- Ależ oczywiście. Napiszcie jak już wrócicie, oraz oczywiście dajcie znać kiedy wpadniecie znowu. Bardzo miło było was gościć – Matt uśmiechnął się jak profesjonalista. W końcu nim, do cholery, był.
Mężczyźni, nic nie mówiąc ruszyli na górę. Matt nie wiedział skąd miał pewność, ale przypuszczał, że zaraz wrócą. Rzeczywiście, po kilku minutach zeszli z powrotem, trzymając w rękach torby.
- Było bardzo miło. Na pewno niedługo znów się spotkamy. Sprawę kupna rezydencji w tych stronach możemy przedyskutować telefonicznie. Na razie – Charles kiwnął głową w kierunku chłopaka po czym wyszedł przed rezydencję. Marcel popatrzył dłużej na bruneta, po czym uśmiechnął się promiennie. Ach, jaki to był piękny uśmiech.
- Do widzenia, Matt. Miło było cię poznać. Na pewno niedługo znów przyjedziemy. W końcu teraz łączą nas wspólne interesy – pochylił się nad nim, chcąc go pocałować. Matt odwrócił twarz tak, że Marcel tylko musnął jego policzek. Mimo to mężczyzna nadal się uśmiechał. Wyprostował się i ruszył za swoim towarzyszem. Matt poszedł za nimi, odprowadzając ich do limuzyny, którą tu przyjechali. Niestety, miała przyciemniane szyby, a żaden z nich ich nie otworzył okna. Matt czekał więc, aż znikną mu z oczu i wrócił do domu.

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 6

3 komentarze:
 Mam ogromną nadzieję, że się spodoba. Szablon jak i rozdział oraz nowy adres. No i mam nadzieję, że większość osób z tamtego nie zgubi się i tu trafi. Taką mam nadzieję. A teraz - zapraszam!

****************

Głośny jęk przerwał ciszę panującą w kuchni, gdzie siedziała dwójka ludzi. Porozumiewali się tylko krótkimi słowami. Mieli wielkiego kaca, co normalne biorąc pod uwagę co się działo jeszcze niedawno na wieczorno-nocnej imprezie.
- Co dziś robimy? - spytał Charles, który wszedł do kuchni uśmiechnięty i rześki jak poranek.
- Kpisz sobie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Matt. - Dziś leżę w łóżku i odpoczywam.
- Mogę ci towarzyszyć? - spytał Marcel i przechylił głowę patrząc na bruneta.
Ten się najwidoczniej trochę zdenerwował.
- Żartujesz sobie? Myślisz, że po wczorajszej nocy w ogóle cię dotknę? Grubo się mylisz.
Wstał, zabrał ze sobą swoją sodówkę i poszedł na górę. Na górze prychnął głośno. Pamiętał dokładnie co się stało w nocy, ale nie wiedział dlaczego to zrobił. Szlag! Chwała Vivian, choć niechętnie to przyznawał, że akurat weszła w "ważnym" momencie. Aż bał się pomyśleć co mogłoby być dalej. Nie to, że nie chciał tego zrobić, ale chciał, żeby było to niezapomniane przeżycie. Tak, myślał jak kobieta w tych sprawach. Ale co z tego? I tak minie mnóstwo czasu zanim to zrobi, więc może na razie zająć się swoją pracą. Ale dlaczego "jego praca" tak bezczelnie domaga się seksu? Idzie dostać na głowę. Wszystko jest pokręcone.
Wszedł do swojego pokoju, napił się trochę sodówki i skrzywił się.
- To jest okropne... - westchnął i odstawił szklankę na biurko.
Dopiero wtedy zobaczył kopertę z jego imieniem. Chociaż, że było na niej tylko jedno słowo, "Matthew", od razu rozpoznał charakter pisma. Oraz od razu wiedział, o co może chodzić. Wziął kopertę i delikatnie otworzył. W środku był tylko krótki liścik napisany tym samym pismem co jego imię.

Drogi Matthew
Jak pewnie już się domyślasz, mam dla Ciebie pewne zadanie. Wiem, że masz już jedno bardzo ważne, ale nie ma osoby, która mogłaby bez szwanku spełnić moją prośbę. Rozumiem, że może być trudno uwolnić się od Twoich gości na cały wieczór i noc, ale musisz coś wymyśleć. Nie mogłem narazić kogoś innego na tak wielkie niebezpieczeństwo, a wiem, że dla Ciebie nie będzie to dużym wyzwaniem. Wiem, ze podejmiesz słuszną decyzję.
Otóż dnia 20.08 pojedziesz do Berlina. Tam ma miejsce światowa wystawa samochodów. Nie muszę Ci mówić, że bardzo drogich samochodów. Już Ty dobrze wiesz co z tym zrobić. Tylko już na drugi dzień masz wrócić z powrotem do domu. Nie chcę słyszeć o ponadprogramowych zabawach. Będzie na miejscu czekać mój przyjaciel, pomoże Ci w razie potrzeby.
Życzę Ci powodzenia. Wiem, ze mnie nie zawiedziesz.
Lord.

Matt zaśmiał się cicho po czym złożył karteczkę i włożył do koperty. Jak staruszek go dobrze zna. Ale dwudziesty jest już za tydzień. Cóż, będzie musiał się z tymi cholernymi wampirami uwinąć jak najszybciej. Oczywiście, nie wierzył w to, że uda mu się w tydzień ich przekonać i nakłonić do współpracy, ale musi zrobić co w jego mocy by mu ufali jak najbardziej. Oczywiście, nie zamierza tracić przy tym cnoty, ale coś trzeba zrobić. Bo w końcu czego się nie robi dla dobra sprawy?

*

Tydzień minął bardzo szybko. Matt robił wszystko by tylko dwóch mężczyzn mu ufało. Kilka razy był na skraju wytrzymałości, już miał przyłożyć któremuś z nich… ale przypominał sobie, że musi ich jak najszybciej do siebie i do jego organizacji przekonać. Ale z nimi nie było łatwo. Przy rozmowach praktycznie w ogóle nie poruszali tematu, który powinien być najważniejszy. Przecież nie przyjechali tu do wujka na wakacje, cholera jasna! Matt powoli tracił cierpliwość, coraz częściej musiał wychodzić z pomieszczenia, by choć trochę się uspokoić i żeby nie poznali, że jest wściekły. A takie sytuacje zdarzały się coraz częściej, niestety. Na szczęście, w końcu tydzień minął. Już jutro miał jechać do Berlina. Jak on się nie mógł doczekać! Chodził cały czas, nie spał, nie jadł, myślał…
Gdy wieczorem miał się już kłaść spać by być w miarę ogarniętym na drugi dzień ktoś zapukał do jego drzwi. Przez chwilę się zastanawiał kto to może być – Vivian Lord kazał wyjechać, choć pewnie i tak nie przyszłaby do niego, Mike też musiał wyjechać, służba nigdy nie wchodziła do jego pokoju… W końcu zostały tylko dwie możliwości – Marcel i Charles. Westchnął głęboko, ale w końcu zarzucił na siebie kołdrę i otworzył. Tak jak przypuszczał. Stał oko w oko z wampirem.
- Taaak? – spytał brunet i spojrzał znudzonym wzrokiem na blondyna.
- Chciałem ci tylko życzyć powodzenia – odparł wampir i wszedł do jego pokoju bez zaproszenia.
Matt stał chwilę zszokowany. Nie tym, że ten postąpił tak bezceremonialnie i po prostu wlazł do środka, choć to też było oburzające, ale tym, że wiedział o jego zadaniu. Przecież nikomu o nim nic nie mówił. Nawet Mike’owi nic o tym nie wspomniał! Może wampiry mają jakąś zdolność czytania w myślach?
- Powodzenia? Nie masz mi w czym życzyć powodzenia. – odpowiedział niepewnie odwracając się do gościa. Nieproszonego, ale zawsze gościa.
- Myślisz, że jestem głupi? Żyję już wiele setek lat i wiem w czym rzecz. No, w każdym razie życzę ci powodzenia – Marcel rozłożył się wygodnie na łóżku.
To już wyprowadziło Matta lekko z równowagi.
- Co ty sobie wyobrażasz? – spytał retorycznie. – Wchodzisz tu bez zaproszenia, kładziesz się na moim łóżku, również bez zaproszenia, i tak po prostu mi powodzenia życzysz?! Na dodatek po tym jak chciałeś mnie najzwyczajniej w świecie po prostu wykorzystać tydzień temu?!
Matt stał zdenerwowany i wyprowadzony z równowagi. Przez cały tydzień Marcel był względnie grzeczny, nie naciskał na niego, a pocałował tylko raz. Na dodatek w policzek. Ale teraz najmniejszy ruch mógł być nie miły w skutkach. Nagle zza pleców brunet usłyszał ciche i wesołe pytanie:
- Co jest, Mattuś?
Wtedy po prostu nie wytrzymał. To przeważyło wszystko. Stres, jaki odczuwał codziennie przez ten tydzień kumulował się w nim i dziś musiał to z siebie wyrzucić. A że nie było czasu na jogę po prostu puścił kołdrę, którą trzymał, złapał dwa pistolety, które zawsze miał pod ręką na biurku i wymierzył i w Marcela, i w Charlesa.
- Jak któryś się choćby ruszy… To przysięgam na wszystkich świętych, że wam łby po odstrzelam!
Wampiry patrzyły na niego jak na chorego psychicznie. Ale on już nie mógł wytrzymać. Nie traktowali go poważnie. Traktowali go jak… jakieś dziecko! To już po prostu przesada! Jego dzieciństwo skończyło się o kilka lat wcześniej niż u normalnych ludzi. Gdy skończył siedem lat poszedł do szkoły i dostał pierwsze zlecenie, małe bo małe, ale zawsze. Gdy miał jedenaście lat dostał prawdziwe. Wciąż mniej poważne niż teraz, ale inny jedenastolatek dostałby ataku płaczu tam i stałby sparaliżowany. Ale nie on! Więc ktokolwiek traktuje go jak dziecko nie pożyje długo spokojnie.
- Dobrze, dobrze, Mattuś. Uspokój się i odłóż broń. To zabawka nie dla dzie… - Charles nie dokończył bo kula świsnęła mu koło ucha robiąc niemałe uszkodzenie w ścianie za nim. Dobrze, że na pistolet być założony tłumik, bo inaczej Matt straciłby cały animusz, łapiąc się za uszy i zginając z bólu.
- Zamknij się! JA NIE JESTEM DZIECKIEM! – Matt nie wytrzymał. Trząsł się cały. – Mogłem ci strzelić w łeb, ale pomyślałem, że będę wspaniałomyślny.
Po tych słowach wyszedł zbyt zdenerwowany by móc się czymkolwiek jeszcze przejmować. Wyszedł przed dom odetchnął głęboko i usiadł na schodach. Dlaczego wszyscy traktowali go jak dziecko…? Nie mógł tego pojąć. Powoli zaczynał się uspokajać. Dobra, rozumiał, że taki wampir może sądzić, że nastolatek jest młody, ale to, kurwa, nie dziecko! Jeszcze z jego doświadczeniem życiowym… Nie mógł tego znieść. Żałował, że nie strzelił Charlesowi w ten zakuty łeb. Miałby spokój. Ale… bezpieczniej było się opanować. Ale po jego słowach nie mógł wytrzymać. Jego psychika i emocjonalność nie jest w najlepszym stanie. W sumie jak na osobę, którą był nie było to nic dziwnego, ale nie mógł sobie na to pozwolić.
Westchnął. Wstał. Podjął decyzję, że najlepiej będzie tam wrócić i wszystko naprawić.
Wrócił do swojego pokoju, gdzie nikogo już nie było. Cóż, po co mieliby tu siedzieć? Poszedł do łazienki, dopiero teraz sobie przypomniał, że wciąż trzyma swoje Beretty 92 w rękach, więc położył je delikatnie na umywalce. Spojrzał w lustro i aż zaśmiał się. Faktycznie, czasem jest przerażający. Ciemne obwódki dookoła oczu, które utworzyły się w wyniku kilku nieprzespanych nocy i dużej ilości kawy nadawały jego już i tak przerażającym czarnym oczom jeszcze bardziej strasznego wyglądu. Pokręcił głową, obmył twarz wodą, wytarł ją, zabrał pistolety i poszedł do siebie. Odłożył je tam gdzie leżały, zanim się zdenerwował i poszedł na dół. Skierował się do kuchni. Tam również nie było jego gości.
Zrezygnowany poszedł na górę do ich pokoi. Nigdy nie lubił przepraszać na terenie wroga. Cóż, w ogóle nie lubił przepraszać. Tak po prawdzie to chyba nie umiał. Westchnął i zapukał do drzwi. Gdy nie usłyszał odpowiedzi uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka. Zauważył Charlesa siedzącego na podłodze i przeglądającego jakieś kartki, oraz Marcela siedzącego na łóżku i przyglądającego się poczynaniom kolegi. Nie był pewny czy chce wejść ale jeżeli teraz tego nie zrobi to nigdy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Najwyraźniej mężczyźni nie zauważyli go. Albo zauważyć nie chcieli.
- Marcel? Charles? – spytał gdy nie doczekał się jakiegokolwiek znaku, że widzą go.
- Tak? – spytał blondyn nawet na niego nie spojrzawszy.
- Czy raczycie choćby na mnie spojrzeć? – zdenerwował się lekko.
- Znów się nakręcasz? – Charles spojrzał na niego obojętnym wzrokiem.
To lekko zirytowało Matta. Nikt nie miał prawa tak na niego patrzeć.
- Przyszedłem tu by was przeprosić, ale najwidoczniej nie chcecie mnie słuchać – powiedział ignorując pytanie tamtego.
- Najwidoczniej – odpowiedział Marcel wciąż na niego nie patrząc.
Gdy brunet nie doczekał się jakiegoś zaprzeczenia od drugiego wampira, tylko wciąż obaj przeglądali papiery i rozmawiali o czymś po innym języku, prychnął cicho po czym wyszedł z pokoju i skierował się do swojego. Jak na takich dojrzałych zachowywali się bardzo dziecinnie. W środku przeczytał jeszcze raz liścik i usiadł na łóżku. Dopiero teraz zauważył, że kołdrę, którą niedawno upuścił ktoś podniósł i ładnie rozłożył na łóżku. Westchnął i położył się. To będzie ciężki dzień.
Rano wstał nieco zmęczony ale i zadowolony, że udało mu się w miarę szybko zasnąć. Jeszcze tylko przeżyć ten dzień i wieczorem już będzie miał wolne. Zdziwiło go, że jak zszedł do kuchni jego gości nie było. Wyszedł przed dom i uśmiechnął się lekko mimo woli. Po wiośnie nie było ani śladu, drzewa były już w pełni rozwinięte, zielone, motyle latały. Cudowny dzień pomiędzy tymi deszczowymi. Ale i tu również nie było gości. Wszedł z powrotem do willi. Nie miał zamiaru znów się poniżać i przychodzić do któregoś z ich pokoju. Skoro nie chcą żeby spędzili ten kolejny dzień razem, żeby choć trochę się skupili się na tym po co tu przyjechali to nie będzie się narzucał. Spędzi ten czas na… Na pewno nie będzie się nudził. Prawda?
Miał już tego serdecznie dość. Przez cały dzień nie widział ani Charlesa, ani Marcela. Nic, żadnego znaku, żadnego liściku… Nic. Zapadli się pod ziemię. Cały dzień kręcił się po domu licząc podświadomie, że na nich wpadnie. Aż zaczął się martwić czy przypadkiem nie wyjechali. Podobno byli bardzo wrażliwi na obrazę. Tak przynajmniej mówił Mike. Ale jego raczej się nie słucha. Nie wiedział co o tym myśleć. W końcu późnym popołudniem zrezygnował z szukania ich i zaczął się przyszykowywać do zadania. Przebrał się w czarny, idealnie skrojony garnitur, białą koszulę i czerwoną muszkę, którą sprawnie zawiązał pod szyją. Wziął jakiś mały plecak, wrzucił do niego najpotrzebniejsze przeczy, wygodniejsze spodnie, kilka noży. Schował pod kamizelkę swoje kochane Berrety 92, przyczepiając je do specjalnych pasków i wyszedł. Poszedł na parking i powoli, nie śpiesząc się podszedł do czarnego lamborghini. Już miał wsiąść, gdy nagle poczuł jak ktoś chwycił go za ramię i odwrócił ku sobie. Oparł go o samochód i mocno pocałował.
- Powodzenia, mam nadzieję, że wrócisz cały. – szepnął mu do ucha ciepły głos.
Matt patrzył jak powoli postać się od niego odsuwa i po chwili patrzył już w zielone niczym trawa na zewnątrz oczy. Marcel.
- Gdzie byłeś cały dzień? – spytał z wyrzutem. Sam nie rozumiał, dlaczego jego obecność uspokoiła go.
- Robiłem to… i tamto… - mruknął cicho. – Martwiłeś się?
- Co? Skąd! – zaprotestował Matt. Marcel tylko zaśmiał się. – Nie gniewasz się już?
Wymówienie tego zdania kosztowało go całą dumę.
- Nie, nigdy się na ciebie nie gniewałem. – Marcel uśmiechnął się szeroko. – A teraz już jedź, bo się spóźnisz.
Matt spojrzał na niego sceptycznie i pokręcił głową.
- A ty idź spać, a jak wstaniesz to ja już będę.
Blondyn uśmiechając się do niego odszedł, a on sam wszedł do samochodu i uruchomił silnik.
Kilka godzin później Matt był już prawie na miejscu. Jadąc przez najbliższe pięć kilometrów widział praktycznie same sportowe i drogie auta. Sam nie wyróżniał się zbytnio.
Widok tylu pięknych aut wzbudzała w chłopaku podniecenie. Nie wiedział dlaczego samochody tak na niego działają. Gdzie nie spojrzał widział inny model Lexusa, Porsche, Lamborghini czy Jaguara. Ale klasyczne Mercedesy, BMW lub Audi też nie były rzadkością. Jego ciemne oczy nabrały blasku. Widział w swoim życiu takie cudeńka, niektórymi nawet jeździł. Ale widok pięknego samochodu zawsze był przez niego pożądany. Niektóre swoje auta traktował jak dzieci. Na przykład tego Lamborghini Reventón, którym tu przyjechał miał od pół roku. Nikomu nie pozwolił się do niego zbliżyć. Kupił je za własne pieniądze. Inni w posiadłości nie zazdrościli mu aż tak bardzo, w końcu każdy z nich miał swój pojazd, ale mimo to Reventón się wyróżniał. Mike uwielbiał motory. Gdyby nie zakaz Matta to co sezon kupowałby sobie innego. A tak musi przynajmniej czekać dwa lata.
Widok pięknych maszyn zasłonił mu z lewej strony jakiś facet. Matt spojrzał na niego krytycznie.
- Przepraszam pana, mogę prosić zaproszenie? – spytał. Brunet przyjrzał mu się dokładnie. Twarz pospolita, nic ciekawego. Trochę przy kości, ubrany w czerwony, służbowy kostium. Ach, pewnie już musiałem dojechać na miejsce, pomyślał.
- Oczywiście – odparł, wyjął z kieszeni karteczkę złożoną na pół i podał facetowi.
- Dziękuję – ten przyjrzał się jej dokładnie. Po chwili schylił się do okna samochodu Matta. – Mogę jeszcze zobaczyć bransoletkę i prosić dowód?
Czyli zabawa zamknięta, jaka szkoda. Chłopak westchnął. Jego dowód, co jasne, był podrobiony. W końcu jeszcze nie był pełnoletni. Wyciągnął go i podwinął rękaw pokazując srebrną bransoletkę mężczyźnie. Dowód podał mu.
Za jego samochodem ustawiły się już kolejne. Mimo, że był środek nocy, tu było tak jasno, że gdyby nie czarne niebo nad nimi, nikt by o tym nawet nie pomyślał. Facet sprawdził wszystko i oddał je z cichym „dziękuję, proszę jechać” i miłym uśmiechem. Matt nawet nie myślał ile musiało w nim być sztuczności. Ruszył dalej. Tu już było mniej samochodów. Cóż, nie wszyscy mieli ochotę szukać wolnego miejsca. Zostawiali przed wejściem.
Zostawił swoje Lamborghini gdzieś blisko wejścia. Idealnie, bo właśnie ktoś wyjeżdżał. Teraz szedł spokojnie chodnikiem. Co rusz mijali go jacyś biznesmeni, agenci czy jeszcze inni krwiożercy. Zbliżał się powoli do najważniejszego punktu – wystawy najnowszych samochodów.
Matt spojrzał na zegarek. Za trzy minuty północ. Za trzy minuty wszystko się zacznie. Rozejrzał się i ruszył w kierunku sceny. Ogromnej sceny. Oczy mu zabłyszczały, gdy tylko zobaczył kilka przykrytych płaszczami samochodów. Najnowsze, najlepsze, najszybsze. Wspaniałe. A w tym jedna perełka.
Gdy tylko wybiła północ, a wielki zegar na wierzy niedaleko zaczął wybijać godzinę, wszyscy zaczęli się schodzić pod scenę. Matt wybrał sobie dobre miejsce, z którego mógł wszystko obserwować.
Wystawa właśnie się rozpoczęła.