niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 16

2 komentarze:


Lord patrzy na Matta zza swojego bogato zdobionego biurka. Jak zwykle ma w oczach mieszaninę dziadkowej czułości oraz twardości szefa. Jest to ciekawa kombinacja, z którą patrzy tylko na jedną osobę.
- Rozumiem – Matt wygląda, jakby było mu niedobrze. Ma zaledwie trzynaście lat i za chwilę ma wykonać swoje najtrudniejsze zadanie. Nigdy wcześniej nie był w takim położeniu, ale wiedział, że kiedyś musi się to zdarzyć. Nie sądził jednak, że tak szybko. Ani, że będzie to takie okropne uczucie, zaciskające się na jego wnętrznościach. Nie chce okazywać słabości, jednak nienaturalna bladość i nietęga mina zdradza wszystko. Lord uśmiecha się do niego pocieszająco.
- Nie będziesz tam sam, Matt. W każdej chwili możesz wyjść – Lord przemawia łagodnie i uspokajająco, jednak Matt wie co się kryje za tymi słowami. Jeśli wyjdzie przed czasem to nikt w organizacji nie da mu żyć, wszyscy będą się z niego śmiali, a Lord straci do niego szacunek. A na to nie może pozwolić. Odwzajemnia więc uśmiech i podnosi się powoli z zajmowanego krzesła. Czuje jak kręci mu się w głowie, ale musi się przemóc i wykonać zadanie najlepiej jak potrafi.
- Oczywiście – Gdy Matt jest już przy drzwiach, waha się i ostatniej chwili rzuca przez ramię: - Nie zawiodę cię.
 
 
Po kilku godzinach drzwi do gabinetu otwierają się. Stoi w nich Matt, jeszcze bledszy niż rano, z fioletowymi sińcami pod oczami; jest cały ubabrany krwią. Krew ma na całej twarzy, szyi, na rękach. Ubranie również jest w niej całe. Lord podnosi na niego oczy i uśmiecha się nieznacznie. Tak, Matt spisał się doskonale. Już mu powiedziano, że na początku był przerażony, lecz później pokonał swój strach i wszystko przebiegło jak należało. Jest tylko jedna rzecz, która niepokoi Lorda. Mattowi, po pokonaniu swych wewnętrznych barier, za bardzo się to wszystko spodobało. Doniesiono mu, że Matt w trakcie zadania był jak obłąkany, nic do niego nie docierało. Teraz Lord widzi dokładnie błyszczące, mimo zmęczenia oczy, te iskierki zachwytu, błąkające się po nich. Twarz, mimo że chorobliwie blada, to z wyraźnym wyrazem zadowolenia. Lord nie wie jak o tym myśleć, ale postanawia się tym nie przejmować za bardzo. W końcu Matt jest bardzo młody, wszystko co nowe wydaje mu się ciekawe.
Matt tymczasem krzyczy w duchu. To było takie ekscytujące! Nigdy w życiu nie przeżył czegoś takiego. Dzisiejsze doświadczenie zmieniło go diametralnie. Na samą myśl o tym, aż pieje z radości. Nie może się doczekać kolejnego takiego zadania. Podszedł do tego sceptycznie, na początku był przerażony samą myślą o tym. Teraz jednak jest zachwycony, zalany całą gamą pozytywnych emocji. Aż promienieje z tego wszystkiego. Jedno małe zadanie sprawiło mu tyle radości, jak nic nigdy. Musiał przyjść do gabinetu Lorda, bo mu kazano. Teraz Lord przygląda mu się z uśmiechem i tajemniczą miną. Matt nie umie kryć zachwytu, więc się nawet nie stara. W końcu Lord sam mu kazał to zrobić. Nie może mieć pretensji, że mu się to spodobało. Po paru minutach, Lord nakazuje mu wyjście i umycie się. Matt dopiero w łazience, patrząc w lustro, orientuje się, że jest cały we krwi. Uśmiecha się. Nic dziwnego, po tym wszystkim.
Wychodząc z łazienki Matt nadal jest zachwycony, lecz po spłukaniu całej krwi, którą miał na sobie, nie jest już pewien czemu dokładnie. Dopiero, gdy spotyka się z Mikiem przypomina sobie z dokładnością.
- To było niesamowite – mówi, gdy przyjaciel już siedzi obok niego na kanapie w salonie. – Czułem się, jakbym mógł zrobić wszystko. Byłem najważniejszy, mogłem wszystko. Co chciałem, to robiłem. Mike, nawet nie wyobrażasz sobie jakie to jest cudowne uczucie. Ekscytujące. Zniewalające. Dosłownie zwala z nóg. Jak wchodziłem, trzęsłem się jak osika. Później myślałem, że zwymiotuję. Wszystko - zapach, widok, dotyk - sprawiało, że miałem ochotę wybiec stamtąd i już nigdy nie wracać. Jednak gdy zaczęli… Nie mogłem oderwać wzroku. To, co słyszałem brzmiało dla mnie jak najcudowniejsza muzyka świata. To, co czułem… Tego nie da się opisać, Mike. To trzeba przeżyć. Jeszcze później przekazali mi pałeczkę i mogłem robić co chciałem. Wiesz, to było takie uczucie jakbym latał. Mogłem robić wszystko i robiłem wszystko. Wtedy czas nie miał znaczenia, wszystko straciło ostrość. Jedynym jasnym punktem we wszechświecie wydawało mi się tylko to, co robiłem. Ci ludzie, którzy byli ze mną mnie nie obchodzili, liczyłem się tylko ja i to, co mogę zrobić. Gdy już skończyliśmy i wyszliśmy stamtąd wszystko nabrało kolorów. Wszystko, co kiedyś wydawało się szare miało milion barw. Każdy dźwięk, którego wcześniej nie słyszałem krzyczał w moich uszach. To wrażenia nie do opisania. – Matt otwiera oczy. Nawet nie skojarzył kiedy je zamknął, gdy opowiadał przyjacielowi dzisiejsze zadanie. Spogląda teraz na niego. Mike ma wybałuszone oczy, lecz nic nie mówi. Słucha go, choć widocznie nie wie o czym Matt mówi. Jednak Matt jeszcze nie skończył. Uśmiecha się szeroko i dodaje: - I właśnie to wszystko zapewnia torturowanie żywego, krzyczącego człowieka. To najcudowniejsze uczucie na świecie.
 
 
 
***
 
 
Matt po raz kolejny tego dnia dał się zaskoczyć. Nie takiego widoku się spodziewał. Oczekiwał… wszystkiego, tylko nie tego. Nie miał pewności, czy powinien się śmiać, płakać czy zwyzywać Michaela. Powoli odwrócił się w stronę wampira i uniósł brew.
- Co to ma być? – spytał z podejrzliwością.
- Prezent – odparł Michael wesoło. Jakby właśnie dał Mattowi kotka.
- No widzę przecież, nawet jest wstążką obwiązany– chłopak był rozbawiony całą tą sytuacją. Uznał, że może Michael nie będzie jego najgorszym wrogiem do końca życia, mimo zabójstwa Mike’a. W końcu żałował i dał mu prezent na przeprosiny, prawda? Przecież wypadki w ich pracy się zdarzały, Mike i Matt zdawali sobie z tego sprawę, gdy decydowali się na takie życie. Teraz, gdy emocje już nie były tak świeże, dużo łatwiej mu było na to spojrzeć z dystansu. A w swoim życiu stracił już i tak wiele ważnych dla niego osób, że zdążył się już do tego przyzwyczaić.
- Zostawię cię samego, sam na sam z prezentem. Zrób z nim co chcesz, potem wróć na górę – Michael przeczesał włosy Matta i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Matt wpatrywał się przez chwilę w drzwi, po czym odwrócił się do swego prezentu i uśmiechnął szeroko.

Dziś strasznie krótko, ale nic nie mam na swoje usprawiedliwienie. No i mam przykrą wiadomość - rozdziały "na zapas" mi się skończyły :(

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 15

3 komentarze:

- M-marcel? – spytał zaskoczony Matt. Nie powinien się zająknąć, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie widział wampira dwa miesiące. I chociaż nie było to wiele (sam Matt nie uważał, że to wiele) to teraz strasznie ucieszył się na jego widok. Jednak gdy przypomniał sobie o swoim wyglądzie zmieszał się bardzo i nawet nie zastanowił dlaczego blondyn przyjechał.
- Matt – powiedział Marcel i szybko do niego podszedł. Objął chłopaka i przytulił go do siebie. – Tak strasznie mi przykro.
Matt otrząsnął się z chwilowego zaskoczenia i odepchnął wampira. Po pierwsze: nie chciał by ten go przytulał na oczach innych ludzi, po drugie: nie chciał jego współczucia.
- Nieważne – mruknął i rozejrzał się po gabinecie. Lord, jak zwykle, siedział za swoim mocnym, zdobionym biurkiem. Matt zauważył Charlesa stojącego przy oknie, który patrzył na niego z troską w oczach i jeszcze jednego mężczyznę. Stał zgarbiony pod ścianą, opierając się o nią ze spuszczoną głową. Miał brązowe włosy. Nic więcej brunet nie mógł o nim powiedzieć. Miał uczucie, jakby już gdzieś go widział, ale nie chciał się teraz nad tym zastanawiać. Na pewno nie na takim kacu.
I nagle mężczyzna podniósł głowę i wąskie, ciemne oczy spojrzały dokładnie w oczy Matta. Chłopak zesztywniał cały, a wszystkie objawy kaca minęły. Wszystkie mięśnie się napięły, zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, a wszystko wokół jakby się przydymiło. Był tylko on oraz wampir z celi Mike’a. Matt chciał rzucić się na niego, rozerwać go na strzępy gołymi rękami w iście zwierzęcym stylu, zatopić zęby w jego ciele i wyrywać jego kawałki raz po raz. Chciał, by cierpiał jak najdłużej, za wszystko co zrobił Mike’owi, a nawet za co, czego nie zrobił. Pragnął tylko jednego – zadać mu niewyobrażalny ból, po którym będzie go błagał o śmierć, której ten mu nie da. A przynajmniej nie od razu. Chciał tego… jednak coś go powstrzymywało. Nie, to nie była żadna psychiczna przeszkoda własnego umysłu, która nie pozwala na robienie głupich rzeczy. To był Marcel, który chwycił go od tyłu i trzymał mocno. Jak Matt się już przekonał, wampiry były bardzo silne.
Mimo to szarpał się w jego uścisku, rzucał się, kopał i chciał już zacząć gryźć. I w tym momencie dotarły do niego poszczególne słowa Lorda, który najwyraźniej już dłuższy czas przemawiał.
- … nieporozumienie… nie powinno się wydarzyć… wypadek… zbyt pochopny… myślałem, że zdążycie…
Matt nie rozumiał tego, co słyszał. Jakie, kurwa, nieporozumienie? Czy on właśnie nazwał śmierć Mike’a wypadkiem? Opanował całą siłą woli wszystkie swoje instynkty, by nabić głowę stojącego przez nim brązowowłosego wampira na pal i paradować z nią przez całe miasto i spojrzał na Lorda.
- Że co, kurwa? – spytał niezbyt grzecznie, ale ani on się tym nie przejmował, ani Lord, który był na coś takiego gotowy. Marcel cały czas go trzymał, gdy Lord odetchnął i zaczął mówić.
- Uspokój się, chłopcze, na chwilę i posłuchaj. Michael miał po cichu zlikwidować stojącego nam na przeszkodzie do wszystkiego Bachusa. Ale nie sądziłem, że dojdzie do tego tak szybko. Mike’a porwali również w złym czasie… cii, nie przerywaj mi… nikt nie powiadomił Michaela o tym fakcie, bo nikt nie sądził, że zabierze się do zadania tak prędko. Mieliście wkroczyć, zabrać Mike’a i przyjechać do domu, a potem Michael miał zrobić swoje. Niestety pośpieszył się… Matt, uspokój się i siedź cicho… i trafiliście prosto w środek jego akcji. No tak, w sumie bardziej na jej koniec, ale może to i lepiej. Michael nie spodziewał się was tam zastać, nic nie wiedział również o Mike’u. Nie wiedział, że jest on dla ciebie ważny… ja mówię poważnie, uspokój się chłopcze... potraktował go jak zwykłego więźnia Bachusa i skończyło się jak skończyło. Dobrze, że wspomniałem mu o tobie i nie potraktował cię tak jak resztę. Niestety ma to do siebie, że jak się rozszaleje, to mało myśli, instynkt jednak przewyższa racjonalizm… teraz ty zamilcz, Michaelu… Naprawdę przykro mi z powodu Mike’a, to była największa pomyłka z jaką muszę się mierzyć. Był bardzo dobrym chłopakiem. Zawodowcem, pomimo swego wieku. Mógł tak wiele osiągnąć… Ale co się stało to się nie odstanie, trzeba żyć dalej. Jesteście mi potrzebni obaj, więc mam nadzieję, że nie będzie między wami nienawiści. Michael szczerze żałuje swojego błędu, prawda Michaelu?
Matt po prostu nie mógł uwierzyć. Czy tylko dla niego to brzmiało jak żart? Od imienia zabójcy Mike’a, przez całą historię z pomyłką, aż do nadziei Lorda, że wszystko będzie między nimi w porządku. Że mają być niby, kurwa, przyjaciółmi? Aż przygryzł dolną wargę by upewnić się, że nie śni. Chciał się uszczypnąć, jednak jego ręce nadal trzymał Marcel. Zrobił to tak mocno, że poczuł w ustach metaliczny smak krwi, jednak jedno stało się pewne. To nie był ani sen, ani żart. Naprawdę przed chwilą Lord wytłumaczył mu, że śmierć Mike’a była głupim nieporozumieniem, pomyłką, wypadkiem. Oraz te słowa Lorda, które przypominały mu jego własne myśli sprzed kilkudziesięciu minut. „Co się stało to się nie odstanie”. Aż parsknął śmiechem.
- Co cię tak bawi? – Marcel spojrzał na niego ze zdziwieniem. Przed chwilą chłopak usłyszał takie okropności, a teraz się śmieje?
- Bo to jest zajebiście śmieszne. No tak, teraz rozumiem! Zwykła pomyłka! W takim razie nie ma żadnej sprawy. To co, Michael, idziemy na kawę, kolację, drinka? Przecież to nic, że zabiłeś mojego przyjaciela wprost na moich oczach, brutalnie, cieszyłeś się z tego jak pojebany, a ja przez to zalałem się w trupa dzisiejszej nocy. Możemy być, kurwa, najlepszymi przyjaciółmi! – Matt uśmiechnął się rozbrajająco do stojącego wciąż pod ścianą wampira, po czym zaczął chichotać. Mimo cholernego bólu głowy mógł się do tego zmusić. Wszyscy czterej mężczyźni patrzyli się na niego w ciszy. Marcel nadal go trzymał, jednak ze znacznie mniejszą siłą. Matt po chwili się uspokoił i wyrwał z objęć Marcela. Odetchnął głęboko, po czym nadal z szerokim uśmiechem spojrzał na Lorda.
- To wszystko? Mogę już iść?
- Tak, Matt, ale wróć tu jeszcze później, musimy…
Chłopak już go nie słuchał. Wyszedł z gabinetu otępiały. Nie wierzył, że zabójca Mike’a tu jest, tuż obok niego, lecz nic nie może zrobić. Poszedł do swojego pokoju po drodze mijając wielu ludzi. Nie wiedział co ich tu ściągnęło, ale przypuszczał, że były to wampiry. W końcu ostatnio niewielu miało okazję ich spotkać, wszyscy zostali wysłani na przymusowe wakacje. Gdy spojrzał przez okno i dostrzegł ten przepiękny samochód stojący na dole już doskonale wiedział kto nim przyjechał. Od razu jakoś mniej mu się podobał. Położył się na łóżku i założył ręce za głowę.
Wszystkie jego plany spełzły na niczym. Skoro Lord chciał go żywego, był mu do czegoś potrzebny to nie mógł nic mu zrobić. Miał tylko nadzieję, że nie będzie oczekiwał od niego, że będzie z nim współpracował. Przy pierwszej okazji wrzuciłby go pod samochód. Chociaż w tym przypadku bardziej ucierpiałby sam przedmiot i kierowca. To może przez okno. Jednak pewnie i to by nic nie dało. Matt westchnął i przetarł twarz. Jak to możliwe, że przez taką bzdurę Mike stracił życie? To nie do pomyślenia. Nigdy nie posądziłby Lorda o takie niedopilnowanie sprawy.
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Matt nie miał siły na rozmowę, na kolejną dawkę współczucia, nie miał siły na nic. Chciał, by wszyscy dali mu spokój. Ale nie taki jaki dawali mu domownicy – pełen litości, troski i strachu. Chciał… po prostu zwykłego spokoju.
Pukanie się powtórzyło.
- Wejść – powiedział Matt wciąż się nie podnosząc. Nie obchodziło go kto to, byle nie ten cholerny brązowowłosy wampir. Tego to od razu by zatłukł, choćby gołymi rękoma i wbrew zakazowi Lorda.
- Matt… - rozległ się szept i chłopak zaraz poczuł uginanie się materaca tuż obok niego. Uniósł wzrok i zogniskował go na zielonych tęczówkach Marcela. Mimo bólu głowy, niechęci do świata i skurczów żołądka uśmiechnął się do niego lekko. Oby tylko wampir nie zamierzał go pocieszać, bo go rozszarpie. – Nie wyglądasz dziś dobrze. Piłeś coś wczoraj?
Brunet zamknął oczy i się zaśmiał. Czy ten go nie zrozumiał, kiedy mówił, że „zalał się w trupa”? To chyba oczywiste, że pił. I to nawet bardzo dużo.
- Nie, nic a nic – odparł, wciąż leżąc. Zauważył, że kiedy się nie rusza to jego brzuch i głowa nie bolą aż tak bardzo.
Usłyszał nad sobą westchnienie, poczuł ruch na materacu obok siebie i po chwili leżał w ramionach blondyna. Nie rozumiejąc samego siebie, wtulił się w niego niczym pięcioletnie dziecko w ulubioną maskotkę. Nie powinien tego robić z kilku powodów. Jednak żaden nie był wtedy na tyle ważny, by o nim myśleć. Oparł głowę o klatkę piersiową Marcela i nagle przypomniał sobie Lucasa. Wspomnienie uderzyło go nagle. Całkowicie wyparł z umysłu tamtą sytuację, nie myślał o niej. I nagle powraca do niego kiedy leży w ramionach blondyna. Cholera.
Przypomniał sobie ciepło chłopaka i uzmysłowił sobie, że Marcel nie jest normalnie, po ludzku ciepły. Był znacznie chłodniejszy, ale Matt uznał, że to pewnie sprawa wampiryzmu, którego jeszcze nie do końca pojmował. Przypomniał sobie również język chłopaka sunący po różnych partiach jego skóry oraz ręce błądzące po ciele. Marcel swoje trzymał nieruchomo na jego plecach. Pomyślał też o ustach Lucasa, o ich pocałunkach, które nie mogły się równać tym sprzed dwóch miesięcy, z Marcelem.
Matt zagryzł wargę i uniósł głowę, spoglądając na twarz Marcela. Taka idealna, bez żadnych zmarszczek, niedoskonałości. Piękna linia szczęki, wyraźne kości policzkowe, prosty nos, pełne usta wygięte lekko w górę… wprost stworzone do całowania. Idąc dalej, zniewalające zielone oczy, które zmieniały kolor w zależności od nastoju właściciela. Raz były koloru młodej trawy wiosną, drugi raz były malachitowe. Otoczone gęstymi czarnymi rzęsami i równie ciemnymi i gęstymi brwiami na idealnych łukach brwiowych. Oraz oczywiście długie, prawie białe włosy, które lśniły na słońcu. Matt nie pamiętał, żeby ich dotykał, ale na pewno były miękkie i gładkie.
Marcel otworzył oczy i spojrzał wprost na Matta.
- Czemu się na mnie gapisz? – spytał, unosząc jedną ze swych zniewalających brwi.
- Nie gapię. Kontempluję – prychnął chłopak wyswobadzając się z jego objęć.
- Gdzie ty znów leziesz? Chwili nie możesz wytrzymać w bezruchu?
- Nie, mam ochotę na herbatę. Jak zaraz nie zapewnię żołądkowi czegoś gorącego to bezsprzecznie się porzygam.
Matt uśmiechnął się do wampira, wciąż leżącego na łóżku i ruszył w kierunku drzwi. Stojąc przy nich odwrócił się.
- Idziesz czy mam wysłać specjalne zaproszenie?
Wampir sprawnie jak kot wstał z łóżka i podszedł do chłopaka.
- Zaproszenia nie trzeba, ale jakąś zachętą bym nie pogardził – wymruczał przesuwając palcem po dłoni Matta spoczywającej na klamce. Brunet znów prychnął i razem wyszli z pokoju. Tłum z korytarzy już zniknął, na szczęście, więc nie musieli się przeciskać pomiędzy ludźmi. W spokoju zeszli do kuchni i tam również nikogo nie zastali. No tak, osoby z tego domu nie są stworzeni do dłuższego zainteresowania jedną sprawą. Matt nalał wody do czajnika i usiadł na blacie czekając, aż się zagotuje. W tym czasie spojrzał na wampira.
- Teraz mi powiedz, czemu przyjechałeś? – spytał, w ogóle nie zwracając uwagi, że Marcel nie przybył sam. Jakby w ogóle o tym nie pamiętał.
- Przedwczoraj rano zadzwonił do nas stary i przedstawił sytuację – blondyn przysunął się niebezpiecznie blisko do chłopaka i oparł dłonie na jego udach. Matt nie skomentował faktu, że „stary” to jest Marcel, nie Lord – Prosił, byśmy przyjechali, bo jakbyś się dowiedział o Michaelu gdybyście byli sam na sam to któryś z was by zginął – spojrzał na Matta z krzywym uśmiechem – I przykro mi to mówić, ale to byłbyś ty. No to przyjechaliśmy. W końcu i tak dawno się nie widzieliśmy, prawda? – potarł nosem jego szyję. Matt od razu przypomniał sobie prawie takie samo położenie zeszłej nocy z Lucasem i zsunął się z blatu. Wylądował prawie na blondynie.
- Byłbym wdzięczny gdybyś się tak nie zachowywał – Matt odsunął się od niego na wyciągnięcie ręki.
- Niby jak? – zdziwił się Marcel.
- Tak jak się zachowujesz względem mnie. To naprawdę nie jest zabawne, w sumie trochę wkurwia. – Matt spojrzał na wampira i zacisnął wargi. Nie przejmował się już niczym, więc mógł szczerze to powiedzieć. – Jestem pewien, że byłbyś bardzo… fajny… gdybyś zachowywał się normalnie. I nie zachowywał się… na siłę.
Matt nie był pewien czy dobrał dobre słowa, ale liczył na to, że blondyn zrozumiał. I rzeczywiście coś w zachowaniu Marcela się zmieniło. Oparł się tyłem o blat i złożył ręce na piersi.
- W takim razie mi też zrób herbatę, jak na gospodarza przystało.
- Nie ja cię zapraszałem – odparł chłopak z nikłym uśmiechem. – Nie moim jesteś gościem.
- To nie znaczy, że nie możesz zrobić mi herbaty – wymówił ostatnie słowo w taki sposób, że Matt na początku, przez ułamek sekundy, myślał, że herbata to coś nadzwyczaj perwersyjnego. – I przy okazji wytłumacz się z tych malinek na szyi.
Matt otworzył usta i już miał się wzburzyć i zszokować jakie malinki, gdy przypomniał sobie o Lucasie wczoraj i zamilkł. Musiał wyglądać jak ryba, bo wampir uniósł znacząco kącik ust.
- Dalej, przyznaj się kto ci to zrobił. Same z siebie nie powstały. – Marcel powoli podszedł do Matta i przesunął palcem po śladach. Chłopak aż zadrżał. – Jedna, druga… - Marcel wyliczał i za każdym razem powoli obrysowywał ślad. Zjechał palcem na obojczyk i odsunął kołnierzyk bluzki. – A tam widzę kolejną. Kto wie ile jest niżej?
Matt otrząsnął się i uderzył go w rękę. Co go tu macać będzie i wypominać. Nie jego sprawa. Na szczęście nic nie musiał odpowiadać, bo właśnie w tym momencie do kuchni wszedł przyjaciel Marcela.
- Charles, jak dawnośmy się nie widzieli – Matt uśmiechnął się do niego szeroko, czym zaskoczył wampira. Charles myślał, że będzie załamany śmiercią lub wściekły obecnością Michaela pod własnym dachem. Matt odsunął się również od Marcela, by ten nie mógł kontynuować swojego śledztwa. – Chcesz herbaty?
Marcel parsknął śmiechem, a szatyn spojrzał na niego bez zrozumienia, ale szybko odpowiedział:
- Chętnie, jak już robisz.
Woda akurat się zagotowała, więc Matt wyjął trzy kubki i zalał w nich herbatę. Dowiedział się, że mężczyźni nie słodzą, więc do jednego kubka wsypał cukier, a pozostałe dwa podał gościom.
- Smacznego – powiedział niewyraźnie, trzymając usta przy parującym napoju.
Charles wypił kilka łyków i ponownie spojrzał na chłopaka.
- Wiesz, że masz uwaloną trawą i ziemią bluzkę? – spytał przyjaźnie, jakby pytał o godzinę. Charles zawsze taki był, miły, przyjazny i zabawny. Matt nie mógł w nim dostrzec przerażającej, krwiożerczej bestii, choćby bardzo się starał.
- Tak czasami bywa kiedy się śpi na trawniku – wzruszył ramionami i dostrzegł uśmiech na ustach blondyna.
- Musiało być bardzo wygodnie.
- Nie zaprzeczam.
Wypili herbatę w spokoju. Nikt im nie przeszkadzał, nikt nawet nie wszedł do kuchni. Najwidoczniej wszyscy już gdzieś wyszli. Też już mieli się wynosić i gdzieś się przenieść, gdy ktoś stanął w progu. I bynajmniej nie był to ktoś, kogo Matt chciał kiedykolwiek widzieć.
- Ty? – spytał brunet odkładając szybko swój kubek. Jego ręce przesunęły się tam gdzie zawsze trzymał swoje pistolety, niestety ich nie znalazły. Może to i dobrze, bo na pewno wampir miałby już dwa naboje w czaszce.
- Matt, spokojnie – powiedział Charles, przysuwając się do chłopaka powoli.
- Jestem spokojny! – Matt zdecydowanie nie był spokojny. Ale starał się, prawda? W końcu ten sukinsyn jeszcze żył.
- Po co tu przylazłeś? – Marcel spojrzał na Michaela z wyraźną naganą w oczach.
- Przecież nie będę się czaił, próbując nie wchodzić w oczy temu chłopaczkowi – odparł. Przesunął wzrok po napiętym ciele Matta i uśmiechnął się. – Przychodzę jednak z prezentem.
Matt uniósł brwi, słysząc to. Jakiż to prezent będzie odpowiedni, według niego, by odkupić zabójstwo Mike’a?
- Co mi dasz? Kotka? – chłopak uniósł kpiąco brew, wpatrując się w wampira. Przy okazji układał już w głowie mowę, którą wygłosi Lordowi, gdy zabije brązowowłosego. Uznał, że zacznie od powiedzenia, że to był czysty przypadek. Później…
- Nie. Mam coś lepszego. - Wampir uśmiechnął się obrzydliwie. Matt nie wiedział jak to możliwe, żeby na tak przystojnej twarzy wykwitł tak obleśny uśmiech, ale jednak Michael tego dokonał. W tym momencie wyglądał jak pedofil. – Ale musisz iść ze mną.
Matt musiał mieć wyraz przerażenia na twarzy, gdyż Marcel i Charles parsknęli śmiechem. Matt w tym czasie zapłakał w duszy nad swoją głupotą, że zostawił pistolety w pokoju. Czułby się o niebo bezpieczniej przy wampirze, gdyby je miał.
- Nigdzie z tobą nie idę – odparł i zrobił niezamierzony krok w tył. Rozbawiło to Michaela na tyle, że uśmiechnął się już normalnie.
- Nic ci nie zrobię, nie bój się.
- Nie boję – Matt odzyskał rezon i wyprostował się. Prychnął lekceważąco. – Na pewno nie ciebie.
Brunet nawet nie zdążył zauważył kiedy Michael znalazł się tuż obok niego.
- A powinieneś – szepnął mu prosto do ucha. Matt się wzdrygnął, Charles zrobił krok w ich stronę, a Marcel syknął niezadowolony. Chłopak odsunął się spokojnie i spojrzał w wąskie brązowe oczy wpatrzone w niego.
- Wyjąłeś mi to prosto z ust – założył ręce na piersi, przechylając głowę na bok. Niestety, wampir był od niego dobrą głowę wyższy, więc musiał wysoko unosić głowę, by spojrzeć mu w oczy. To trochę utrudniało zastraszenie go.
- Wolałbym w nie coś włożyć – Michael odwzajemniając spojrzenie przejechał końcówką języka po dolnej wardze. Matt prychnął obrzydzony i odepchnął mężczyznę od siebie. Nie będzie sobie koleś pozwalał. Marcel zjeżył się jakby bardziej, co Matt przyjął z lekkim uśmiechem. – To jaki masz dla mnie prezent?
Był troszkę ciekawy. Nie za bardzo, oczywiście, bo nie interesował go w żadnym stopniu Michael ani to co mógł dać, ale zaciekawił go. W końcu Matt nie często dostawał prezenty.
- Musisz ze mną pójść – powtórzył brązowowłosy wampir.
- Gdzie?
- Do piwnicy – uśmiech, który się pojawił na jego ustach dał do myślenia Mattowi. Po chwili kiwnął tylko głową, zgadzając się i ruszył za nim.
Podziemia w rezydencji Lorda nie przypominały zimnych cel w rezydencji Bachusa. Mimo to, Matt nie czuł się dobrze, gdy zszedł pod ziemię i owionęło go zimne powietrze. Michael obejrzał się na idących za nimi Marcela i Charlesa.
- Wy nie idziecie – powiedział. Marcel już chciał coś odpowiedzieć, lecz jego przyjaciel mu nie pozwolił. Szepnął mu coś do ucha i zabrał z powrotem na górę. Matt poczuł się trochę niepewnie, znów sam na sam w piwnicy z Michaelem. W końcu tak się poznali, a nie było to najlepsze spotkanie w życiu Matta. Mężczyzna chyba zauważył niepewność chłopaka, bo uśmiechnął się uspokajająco, ale nic nie powiedział. Brunet musiał przyznać, że bez krwawego tła i z uśmiechem na ustach wampir nie wyglądał tak przerażająco. Jego ciało zatrzymało się w rozwoju jak mężczyzna był może przed trzydziestką, jednak przez to obycie zdobyte przez setki lat, Matt mógł się mylić.
- Dobra. To będzie tutaj – powiedział wampir gdy już zeszli na ostatni poziom piwnic, gdzie nie były one tak niepodobne do cel Bachusa. Do Matta napłynęły wspomnienia, jednak odegnał je szybko. Razem z Michaelem weszli do środka jednej z większych cel i Mattowi po raz drugi tego dnia prawie opadła szczęka.
 
Mam nadzieję, że się podobało, wyszło mi to znacznie dłuższe niż sądziłam, ale liczę, że się nikt nie zanudził xd Wiem, że pogmatwane to wszystko, ale cóż. Lubię skomplikowane historie :3
Ach, zapomniałabym! Zaktualizowałam wcześniejsze rozdziały, poprawiłam je i chyba już dużo lepiej wyglądają ;)