Mimo to miłego czytania!
Matt przesunął dłoń Lucasa wyżej wzdłuż swojego uda. Nigdy nie był w
takiej sytuacji. Nigdy nie całował się z ledwo poznanym chłopakiem. Ale bardzo
mu się to podobało. Teraz gdy nie było z nim zazdrosnego o innych facetów
Mike’a, mógł robić co chciał. A w tym momencie miał ochotę na to.
Lucas szybko odwzajemnił jego pocałunek, a jeszcze szybciej go pogłębił.
Matt mógł wyraźnie wyczuć każdy skrawek jego języka. Lucas ewidentnie chciał
zbadać całe wnętrze jego ust, podniebienie, zęby, język i to miejsce pod nim.
Matt odpowiadał na to bardzo chętnie. Przypomniał sobie swój pierwszy pocałunek
z chłopakiem. Mike i on mieli wtedy chyba po trzynaście lub czternaście lat i
chcieli sprawdzić czy różni się to od całowania dziewczyn. Kilku starszych
kolegów opowiadało im, że jest to najlepsze uczucie na świecie. Jemu jednak
wtedy bardziej podobał się widok drogich i szybkich samochodów niż wciskanie
języka do gardła innej osobie.
Puścił dłoń chłopaka, ale ta nadal
sunęła w górę jego uda, teraz przenosząc się na jego bok. Brunet uznał, że nie
jest mu wygodnie i całkiem sprawnie przeniósł się z kanapy na kolana Lucasa.
Usiadł na nich okrakiem nie odrywając się od jego ust. Trening, ćwiczenia i
reszta tych spraw nie sprawdzała się najwidoczniej tylko podczas misji. Nawet w
relacjach międzyludzkich giętkość i sprawność się przydawała, jak zauważył
Matt.
- Jaki się zrobiłeś nagle chętny – Lucas odsunął się na chwilę od ust
Matta, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem na lekko zaczerwienionych ustach.
- Chętny na ciebie, nie na twoje gadanie – przysunął się do niego
ponownie i znów złączyli się w głębokim pocałunku.
Lucas powoli przesuwał dłońmi po bokach i plecach Matta, raz po raz
zsuwając je aż na jego tyłek. Matt wsunął swoje dłonie pod jego koszulkę, lekko
ją podwijając. Wciąż nie przerywali pocałunku, kiedy Matt niepewnie otarł się o
krocze Lucasa. Nie był do końca pewien jak zostanie jego zachowanie odebrane.
Mike’owi by się pewnie spodobało. Lucas tylko oderwał wargi od jego ust i
westchnął cicho.
- Jeśli zostawisz mnie zaraz to będę miał mały problem – Lucas uśmiechnął
się jednoznacznie.
- Nie taki mały, jeśli dobrze czuję – Matt odwzajemnił uśmiech i
przesunął paznokciami po piersi drugiego chłopaka. Ten tylko westchnął głośniej
i wpił się w szyję bruneta. Czasami Mike mu tak robił, gdy mu na to pozwalał.
Matt odchylił głowę w bok.
Nagle coś mu się przypomniało. Sytuacja z czasów, gdy Marcel i Charles
byli gośćmi w jego posiadłości. Pił na podłodze z Marcelem, a potem wampir
zaczął się do niego dobierać. Chociaż „dobierać” to nie za dobre słowo, bo
sugeruje, że druga osoba nie jest tym zachwycona. On jednak w tamtym momencie
był. Marcel również całował go po szyi, obojczykach tak jak teraz robił to
Lucas, ale z tym chłopakiem było zupełnie inaczej. Nic prawie nie czuł. Owszem,
było mu przyjemnie, ale nie zawstydzał się z każdym jego dotykiem, nie pragnął
więcej i więcej, tu i teraz. Nie czuł się zażenowany jego i swoim zachowaniem.
Nawet ich pozycją. Nie wiedział czy to przez nikłą różnicę wieku, alkohol, chęć
zapomnienia o ostatniej nocy czy coś jeszcze innego.
Ale nie to się teraz liczyło. Lucas zrobił mu trzy malinki i powrócił do
całowania jego ust. Matt powoli się rozpływał. Doskonale pamiętał, że nie miał
dobrej głowy do picia. Na początku jego celem było zalanie się w najkrótszym
czasie do nieprzytomności, by mógł zapomnieć o… tym wszystkim. Dlatego wypił
tak dużo alkoholu w pierwszych dziesięciu minutach pobytu tutaj. A potem Lucas
usiadł obok niego na kanapie i zaczęło się co się zaczęło. Teraz jednak mógł
dokładnie poczuć działanie wódki na jego głowę i ciało.
Odsunął się od Lucasa i zakręciło mu się w głowie.
- Ja… zaraz wrócę – szepnął i szybko zszedł z kolan chłopaka. Przeszedł
normalnie parę kroków, ale za zakrętem zachwiał się i musiał podeprzeć się ręką
ściany. Na całe szczęście Lucas za nim nie poszedł.
Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do męskiego kibla, ciężko oparł się o
umywalkę. Pochlapał twarz zimną wodą i spojrzał na siebie w lustrze. Nie. Nie
mógł tego dalej ciągnąć. Nie chciał oczywiście sprawiać zawodu Lucasowi, ale
cała ochota mu przeszła. Teraz czuł się raczej niedobrze. Zresztą, z
zapominania nici, bo przez cały czas jego myśli wracały do Mike’a. A nie o to
mu przecież chodziło. No i to wspomnienie Marcela. Westchnął głęboko i wrócił
do Lucasa. Niechciany uśmiech wkradł mu się na usta, kiedy pomyślał, że Lucas
będzie miał teraz „mały problem”, jak to ujął.
- Co się stało? Uciekłeś ode mnie jak poparzony – Lucas spojrzał na niego
ze zdziwieniem. Poprawił już koszulkę i usiadł normalnie. Uśmiechnął się do
Matta i wstał. – Może zajmiemy jedną w tych wnęk w ścianie? Są całkiem
przytulne, jak się zasłoni zasłony. Albo od razu możemy pojechać do mnie.
Przyciągnął Matta za biodra do siebie. Brunet powoli położył mu dłonie na
torsie i odsunął go.
- Nie – powiedział zdecydowanie. – Zmieniłem zdanie. Dziś chcę po prostu
się upić.
Chłopak popatrzył na niego bez zrozumienia.
- Co? To… Nie było ci dobrze? Myślałem… Miałem…
- Gówno mnie to obchodzi. Sorry stary, wychodzę – Matt wzruszył tylko
ramionami i jak zapowiedział tak zrobił. Wyszedł przed klub i oparł się o
ścianę. Dojrzał obok siebie dwóch chłopaków palących papierosy. Teraz też miał
na jednego ochotę. Papierosa, oczywiście.
- Hej, poratujecie człowieka w potrzebie? – spytał ich, gdy zbliżył się
na trzy kroki. Spojrzeli na niego dziwnie i jeden z nich wyciągnął ku niemu
paczkę fajek. Matt wziął jedną, włożył do ust i spojrzał na niego pytająco. Gdy
już miał zapalonego papierosa poszedł w stronę innego baru. Teraz miał ochotę
tylko się upić, więc zwykły bar nadawał się idealnie. Najbliższy znajdował się kilka
metrów stąd. Był dużo mniejszy od tego klubu, ale alkohol mieli dobry jak
wszędzie indziej. Przed wejściem wyrzucił resztę papierosa i wszedł do środka.
W środku było duszno, ciemno i śmierdziało alkoholem. W żaden sposób nie
przeszkadzało to Mattowi. Chłopak podszedł do baru i usiadł na krześle.
- Podwójną wódkę. I colę – W końcu nie będzie pił czystej wódki bez
popicia, bo zrzyga się z powodu jej samego smaku. Na dwa trzy kieliszki nie
miało to większego znaczenia, ale na tyle, na ile Matt chciał dziś wypić było
to niemożliwe.
- A dowód mogę? – barman, facet w podeszłym wieku, tym jednym pytaniem
zdenerwował Matta.
- Ta, bierz – chłopak rzucił nim w barmana, który dostał w pierś. Jednak
chyba był przyzwyczajony do takiego zachowania, bo ze spokojem podniósł dowód,
przyjrzał mu się po czym oddał go brunetowi. Zaraz potem postawił przed nim
zamówienie. Matt nie ociągał się, od razu wypił alkohol i popił łykiem coli.
Po niecałej godzinie Matt, zataczając się, wyszedł z baru i poszedł po
samochód. A raczej chciał pójść, kiedy ziemia po zaledwie kilkunastu krokach uderzyła
w niego. Skrzywił się i jęknął, gdy poczuł ją pod sobą. Zdecydowanie nie była
miłym towarzyszem. Była taka brutalna, twarda i brudna. Nienawidził jej. Co ona
sobie wyobrażała, rzucać się na niego? Mógł ją zabić. Mógłby… Gdyby chciał. I…
i… o czym on to? Ach tak, ziemia. Nie wydawała mu się teraz tak nieczuła. Była
jeszcze ciepła, nagrzana od słońca. Rosła na niej również trawa, która w tym
momencie wydała się Mattowi całkiem miękka. Idealna by na chwilę położyć głowę,
zamknął oczy, odpocząć…
Matt rano obudził się ze strasznym bólem głowy. I coś okrutnie uwierało
go w brzuch. Zmarszczył brwi nie mogąc zdefiniować co to mogłoby być. Uniósł
się powoli na rękach i aż jęknął z wysiłku. Usiadł na ziemi i złapał się na głowę.
Chwileczkę. Ziemi?! Matt wstałby szybko, gdyby tylko mógł. Tak tylko bardziej
zmarszczył brwi. Czuł, że łeb mu zaraz eksploduje. Przynajmniej dowiedział się
co go tak uwierało. Cholerny kamień. Sięgnął po niego i odrzucił go od siebie. Rozejrzał
się po otoczeniu i zdziwił się widząc same zamknięte kluby i bary. Leżał na
trawniku pośrodku okręgu, w którym było ustawionych kilka barów i klubów, ale
także zwykłych sklepów, spożywczych i innych. W nocy to miejsce wyglądało
zupełnie inaczej. Wszystko co było otwarte w dzień było zamknięte w nocy i na
odwrót.
Matt wstał powoli i z wysiłkiem. Jak tylko był już na nogach, otrzepał
ubranie i sprawdził kieszenie. O dziwo miał wszystko. Kluczyki, dokumenty,
pieniądze, spodnie. Jakiś cud, że nikt go ani nie okradł ani nie zgwałcił, ale
nie miał na co narzekać. Chyba, że na jego tegonocne łóżko. Uznał, że za długo
już przesiedział na dworze, dotlenił się wystarczająco. Skierował się do
strzeżonego parkingu, na którym zostawił swój cenny samochód. Mijając faceta,
który pilnował samochodów dostrzegł jego dziwny wzrok. Spojrzał na siebie, na
swoje ubranie i parsknął śmiechem. Był cały umazany trawą, na której spał. Jego
biała bluzka zmieniła barwę praktycznie całkowicie. Spojrzał na swoje dłonie,
ale one również były uwalone. I dokładnie w tym momencie wróciło do niego
wszystko, co zaszło od wejścia do domu Bachusa. Widok brudnych rąk wywołał
wizje, kiedy widział je ostatnim razem ubrudzone. Tylko wtedy nie były zielone,
a czerwone.
Zakręciło mu się w głowie, ale nie mógł powiedzieć, czy przez
wspomnienia, czy przez kaca. Na szczęście zdążył oprzeć się o najbliższy
samochód i nie przewrócić się. Odetchnął głęboko i poszedł do swojego
lamborghini. Miał nadzieję, że kac nie przeszkodzi mu w bezpiecznym dojechaniu
do domu, bez zadrapań. Zadrapań na aucie, oczywiście. Nie uszło jego uwadze, że
na parkingu stało jeszcze kilka drogich aut. Zmierzył najbliższy wzrokiem.
Lexus LFA, tylni napęd, 560 koni, cztero-cylindrowy silnik, przyśpiesza
do setki w mniej niż cztery sekundy. Matt prawie zamruczał patrząc na niego,
jednak poczuł na sobie wzrok strażnika i rozmyślił się. Nie będzie kradł
samochodu w środku dnia, w centrum miasta, nieprzygotowany i na dodatek na
kacu. Musiał pogodzić się ze stratą, więc poszedł do swojego maleństwa. Humor
od razu mu się poprawił, gdy tylko dotknął kierownicy. Kochał swojego Reventón’a.
Wyjechał z parkingu i już po paru chwilach był na głównej drodze
prowadzącej do posiadłości Lorda. Opuścił dach i rozkoszował się wiatrem we
włosach. Oddychał głęboko, uważając by się nie zrzygać. Nie chciał pobrudzić
siedzeń i deski rozdzielczej. Już nie przejmował się poprzednią nocą. Co się
stało, to się nie odstanie, nie ma sensu się zamartwiać. Lepiej działać,
zemścić się i zabić tego sukinsyna. Jednego był pewien – nie odpuści póki
tamten nie będzie leżał martwy u jego stóp.
Po godzinie był już pod bramą rezydencji. Bardzo zadowolony, że dojechał
bez problemów, i że policja go nie sprawdziła. Nie wątpił, że trochę promili
zostało jeszcze w jego krwi. Bardziej niż widok wielu samochodów na podjeździe
zdziwił go samochód zaparkowany na poboczu. Prawie otworzył usta patrząc na
niego. Był to Maybach 62S, jeden z najbardziej luksusowych samochodów, jakie
Matt widział na oczy. Nigdy nim nie jeździł. Nadal się nad tym zastanawiając,
wjechał do garażu. Nikt z domowników nie wozi się takim cackiem, gości się
chyba nie spodziewali, więc musiała to być niezapowiedziana wizyta kogoś
ważnego. Matt nie mógł zgadnąć kto mógłby przyjechać takim samochodem.
Wszedł powoli do budynku i od razu zauważył niecodzienne poruszenie. O
tej godzinie zazwyczaj wszyscy zajmowali się sobą, albo swoimi zleceniami. A
tymczasem kilkanaście osób kręciło się po holu wejściowym, na korytarzach, na
piętrze. Matt nie rozumiał o co chodzi, ale przynajmniej nie omijano go
szerokim łukiem jak wczoraj. Chociaż może było to spowodowane tłokiem?
Nagle ktoś go złapał od tyłu za ramię. Matt szybko odwrócił się, przy
okazji zręcznie wyswobadzając się od dotyku. Przez szybki ruch zakręciło mu się
w głowie, zrobiło niedobrze i zabolał żołądek. Ale gdy dostrzegł tylko postać
Vivian, stojącą przed nim rozluźnił się.
- Mówiłam ci wczoraj żebyś poszedł do Lorda, ale ty gdzieś spieprzyłeś.
Co ty tu jeszcze robisz? Zapierdalaj do jego gabinetu! – Vivian popchnęła go dwoma
palcami w pierś w kierunku gdzie miał iść. Matt nienawidził takiego
traktowania. Nawet przez dziewczynę. A może szczególnie przez nią. Poza tym
takie popychanie osób, które poprzedniej nocy zasnęły na trawniku nie było zbyt mądre.
Szybko złapał dziewczynę za włosy tuż przy czaszce i walnął jej głową o
najbliższą ścianę. Kilka osób spojrzało na nich, ale się tym nie przejął.
Zbliżył usta do ucha blondynki i syknął w nie:
- Nie lubię jak się mnie traktuje protekcjonalnie, jak dzieciaka, którym
można pomiatać.
Dziewczyna w odpowiedzi wydała cichy jęk. Matt puścił ją i ruszył do
gabinetu. Chyba trochę przesadził z siłą uderzenia, ale za kogo się ona
uważała? Nie będzie go pouczać, ani mu rozkazywać. Cholera, jeszcze na domiar
złego po tak szybkich ruchach robiło mu się coraz gorzej.
Gdy doszedł do drzwi, zastukał w nie trzy razy i usłyszawszy z wewnątrz
chrząknięcie, wszedł do środka. Widok, który się przed nim rozpostarł, zaskoczył
go.
Witam,
OdpowiedzUsuńjak tak można kończyć w takim momencie? Rozdział fantastyczny... Matt spasował, to nie było to.... miał szczęście, że policja go nie zgarnęła... hahhah przespał się na ziemi...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Mógł skończyć w ramionach jakiegoś faceta, a skończył na trawniku, no kto co lubi ;p Chociaż przebudzenie musiało być bardzo ciężkie, ciekawa jestem jak bardzo później wszystko boli. Ale sprawdzać tego nie zamierzam. Rozdział cudownie ciekawy ^^ A mogę się jedynie domyślać kogo on tam zobaczył ;p Mam pewne nadzieje, ale zachowam je dla siebie ^^
OdpowiedzUsuńDużo weny ;)