wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział 14

Czy tylko mnie nauczyciele w pierwszych tygodniach po feriach chcą zawalić sprawdzianami, kartkówkami i innym gównem? :o Na nic nie ma czasu.
Mimo to miłego czytania!

 
 
Matt przesunął dłoń Lucasa wyżej wzdłuż swojego uda. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Nigdy nie całował się z ledwo poznanym chłopakiem. Ale bardzo mu się to podobało. Teraz gdy nie było z nim zazdrosnego o innych facetów Mike’a, mógł robić co chciał. A w tym momencie miał ochotę na to.
Lucas szybko odwzajemnił jego pocałunek, a jeszcze szybciej go pogłębił. Matt mógł wyraźnie wyczuć każdy skrawek jego języka. Lucas ewidentnie chciał zbadać całe wnętrze jego ust, podniebienie, zęby, język i to miejsce pod nim. Matt odpowiadał na to bardzo chętnie. Przypomniał sobie swój pierwszy pocałunek z chłopakiem. Mike i on mieli wtedy chyba po trzynaście lub czternaście lat i chcieli sprawdzić czy różni się to od całowania dziewczyn. Kilku starszych kolegów opowiadało im, że jest to najlepsze uczucie na świecie. Jemu jednak wtedy bardziej podobał się widok drogich i szybkich samochodów niż wciskanie języka do gardła innej osobie.
 Puścił dłoń chłopaka, ale ta nadal sunęła w górę jego uda, teraz przenosząc się na jego bok. Brunet uznał, że nie jest mu wygodnie i całkiem sprawnie przeniósł się z kanapy na kolana Lucasa. Usiadł na nich okrakiem nie odrywając się od jego ust. Trening, ćwiczenia i reszta tych spraw nie sprawdzała się najwidoczniej tylko podczas misji. Nawet w relacjach międzyludzkich giętkość i sprawność się przydawała, jak zauważył Matt.
- Jaki się zrobiłeś nagle chętny – Lucas odsunął się na chwilę od ust Matta, patrząc mu w oczy z lekkim uśmiechem na lekko zaczerwienionych ustach.
- Chętny na ciebie, nie na twoje gadanie – przysunął się do niego ponownie i znów złączyli się w głębokim pocałunku.
Lucas powoli przesuwał dłońmi po bokach i plecach Matta, raz po raz zsuwając je aż na jego tyłek. Matt wsunął swoje dłonie pod jego koszulkę, lekko ją podwijając. Wciąż nie przerywali pocałunku, kiedy Matt niepewnie otarł się o krocze Lucasa. Nie był do końca pewien jak zostanie jego zachowanie odebrane. Mike’owi by się pewnie spodobało. Lucas tylko oderwał wargi od jego ust i westchnął cicho.
- Jeśli zostawisz mnie zaraz to będę miał mały problem – Lucas uśmiechnął się jednoznacznie.
- Nie taki mały, jeśli dobrze czuję – Matt odwzajemnił uśmiech i przesunął paznokciami po piersi drugiego chłopaka. Ten tylko westchnął głośniej i wpił się w szyję bruneta. Czasami Mike mu tak robił, gdy mu na to pozwalał. Matt odchylił głowę w bok.
Nagle coś mu się przypomniało. Sytuacja z czasów, gdy Marcel i Charles byli gośćmi w jego posiadłości. Pił na podłodze z Marcelem, a potem wampir zaczął się do niego dobierać. Chociaż „dobierać” to nie za dobre słowo, bo sugeruje, że druga osoba nie jest tym zachwycona. On jednak w tamtym momencie był. Marcel również całował go po szyi, obojczykach tak jak teraz robił to Lucas, ale z tym chłopakiem było zupełnie inaczej. Nic prawie nie czuł. Owszem, było mu przyjemnie, ale nie zawstydzał się z każdym jego dotykiem, nie pragnął więcej i więcej, tu i teraz. Nie czuł się zażenowany jego i swoim zachowaniem. Nawet ich pozycją. Nie wiedział czy to przez nikłą różnicę wieku, alkohol, chęć zapomnienia o ostatniej nocy czy coś jeszcze innego.
Ale nie to się teraz liczyło. Lucas zrobił mu trzy malinki i powrócił do całowania jego ust. Matt powoli się rozpływał. Doskonale pamiętał, że nie miał dobrej głowy do picia. Na początku jego celem było zalanie się w najkrótszym czasie do nieprzytomności, by mógł zapomnieć o… tym wszystkim. Dlatego wypił tak dużo alkoholu w pierwszych dziesięciu minutach pobytu tutaj. A potem Lucas usiadł obok niego na kanapie i zaczęło się co się zaczęło. Teraz jednak mógł dokładnie poczuć działanie wódki na jego głowę i ciało.
Odsunął się od Lucasa i zakręciło mu się w głowie.
- Ja… zaraz wrócę – szepnął i szybko zszedł z kolan chłopaka. Przeszedł normalnie parę kroków, ale za zakrętem zachwiał się i musiał podeprzeć się ręką ściany. Na całe szczęście Lucas za nim nie poszedł.
Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć do męskiego kibla, ciężko oparł się o umywalkę. Pochlapał twarz zimną wodą i spojrzał na siebie w lustrze. Nie. Nie mógł tego dalej ciągnąć. Nie chciał oczywiście sprawiać zawodu Lucasowi, ale cała ochota mu przeszła. Teraz czuł się raczej niedobrze. Zresztą, z zapominania nici, bo przez cały czas jego myśli wracały do Mike’a. A nie o to mu przecież chodziło. No i to wspomnienie Marcela. Westchnął głęboko i wrócił do Lucasa. Niechciany uśmiech wkradł mu się na usta, kiedy pomyślał, że Lucas będzie miał teraz „mały problem”, jak to ujął.
- Co się stało? Uciekłeś ode mnie jak poparzony – Lucas spojrzał na niego ze zdziwieniem. Poprawił już koszulkę i usiadł normalnie. Uśmiechnął się do Matta i wstał. – Może zajmiemy jedną w tych wnęk w ścianie? Są całkiem przytulne, jak się zasłoni zasłony. Albo od razu możemy pojechać do mnie.
Przyciągnął Matta za biodra do siebie. Brunet powoli położył mu dłonie na torsie i odsunął go.
- Nie – powiedział zdecydowanie. – Zmieniłem zdanie. Dziś chcę po prostu się upić.
Chłopak popatrzył na niego bez zrozumienia.
- Co? To… Nie było ci dobrze? Myślałem… Miałem…
- Gówno mnie to obchodzi. Sorry stary, wychodzę – Matt wzruszył tylko ramionami i jak zapowiedział tak zrobił. Wyszedł przed klub i oparł się o ścianę. Dojrzał obok siebie dwóch chłopaków palących papierosy. Teraz też miał na jednego ochotę. Papierosa, oczywiście.
- Hej, poratujecie człowieka w potrzebie? – spytał ich, gdy zbliżył się na trzy kroki. Spojrzeli na niego dziwnie i jeden z nich wyciągnął ku niemu paczkę fajek. Matt wziął jedną, włożył do ust i spojrzał na niego pytająco. Gdy już miał zapalonego papierosa poszedł w stronę innego baru. Teraz miał ochotę tylko się upić, więc zwykły bar nadawał się idealnie. Najbliższy znajdował się kilka metrów stąd. Był dużo mniejszy od tego klubu, ale alkohol mieli dobry jak wszędzie indziej. Przed wejściem wyrzucił resztę papierosa i wszedł do środka.
W środku było duszno, ciemno i śmierdziało alkoholem. W żaden sposób nie przeszkadzało to Mattowi. Chłopak podszedł do baru i usiadł na krześle.
- Podwójną wódkę. I colę – W końcu nie będzie pił czystej wódki bez popicia, bo zrzyga się z powodu jej samego smaku. Na dwa trzy kieliszki nie miało to większego znaczenia, ale na tyle, na ile Matt chciał dziś wypić było to niemożliwe.
- A dowód mogę? – barman, facet w podeszłym wieku, tym jednym pytaniem zdenerwował Matta.
- Ta, bierz – chłopak rzucił nim w barmana, który dostał w pierś. Jednak chyba był przyzwyczajony do takiego zachowania, bo ze spokojem podniósł dowód, przyjrzał mu się po czym oddał go brunetowi. Zaraz potem postawił przed nim zamówienie. Matt nie ociągał się, od razu wypił alkohol i popił łykiem coli.
Po niecałej godzinie Matt, zataczając się, wyszedł z baru i poszedł po samochód. A raczej chciał pójść, kiedy ziemia po zaledwie kilkunastu krokach uderzyła w niego. Skrzywił się i jęknął, gdy poczuł ją pod sobą. Zdecydowanie nie była miłym towarzyszem. Była taka brutalna, twarda i brudna. Nienawidził jej. Co ona sobie wyobrażała, rzucać się na niego? Mógł ją zabić. Mógłby… Gdyby chciał. I… i… o czym on to? Ach tak, ziemia. Nie wydawała mu się teraz tak nieczuła. Była jeszcze ciepła, nagrzana od słońca. Rosła na niej również trawa, która w tym momencie wydała się Mattowi całkiem miękka. Idealna by na chwilę położyć głowę, zamknął oczy, odpocząć…
Matt rano obudził się ze strasznym bólem głowy. I coś okrutnie uwierało go w brzuch. Zmarszczył brwi nie mogąc zdefiniować co to mogłoby być. Uniósł się powoli na rękach i aż jęknął z wysiłku. Usiadł na ziemi i złapał się na głowę. Chwileczkę. Ziemi?! Matt wstałby szybko, gdyby tylko mógł. Tak tylko bardziej zmarszczył brwi. Czuł, że łeb mu zaraz eksploduje. Przynajmniej dowiedział się co go tak uwierało. Cholerny kamień. Sięgnął po niego i odrzucił go od siebie. Rozejrzał się po otoczeniu i zdziwił się widząc same zamknięte kluby i bary. Leżał na trawniku pośrodku okręgu, w którym było ustawionych kilka barów i klubów, ale także zwykłych sklepów, spożywczych i innych. W nocy to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Wszystko co było otwarte w dzień było zamknięte w nocy i na odwrót.
Matt wstał powoli i z wysiłkiem. Jak tylko był już na nogach, otrzepał ubranie i sprawdził kieszenie. O dziwo miał wszystko. Kluczyki, dokumenty, pieniądze, spodnie. Jakiś cud, że nikt go ani nie okradł ani nie zgwałcił, ale nie miał na co narzekać. Chyba, że na jego tegonocne łóżko. Uznał, że za długo już przesiedział na dworze, dotlenił się wystarczająco. Skierował się do strzeżonego parkingu, na którym zostawił swój cenny samochód. Mijając faceta, który pilnował samochodów dostrzegł jego dziwny wzrok. Spojrzał na siebie, na swoje ubranie i parsknął śmiechem. Był cały umazany trawą, na której spał. Jego biała bluzka zmieniła barwę praktycznie całkowicie. Spojrzał na swoje dłonie, ale one również były uwalone. I dokładnie w tym momencie wróciło do niego wszystko, co zaszło od wejścia do domu Bachusa. Widok brudnych rąk wywołał wizje, kiedy widział je ostatnim razem ubrudzone. Tylko wtedy nie były zielone, a czerwone.
Zakręciło mu się w głowie, ale nie mógł powiedzieć, czy przez wspomnienia, czy przez kaca. Na szczęście zdążył oprzeć się o najbliższy samochód i nie przewrócić się. Odetchnął głęboko i poszedł do swojego lamborghini. Miał nadzieję, że kac nie przeszkodzi mu w bezpiecznym dojechaniu do domu, bez zadrapań. Zadrapań na aucie, oczywiście. Nie uszło jego uwadze, że na parkingu stało jeszcze kilka drogich aut. Zmierzył najbliższy wzrokiem.
Lexus LFA, tylni napęd, 560 koni, cztero-cylindrowy silnik, przyśpiesza do setki w mniej niż cztery sekundy. Matt prawie zamruczał patrząc na niego, jednak poczuł na sobie wzrok strażnika i rozmyślił się. Nie będzie kradł samochodu w środku dnia, w centrum miasta, nieprzygotowany i na dodatek na kacu. Musiał pogodzić się ze stratą, więc poszedł do swojego maleństwa. Humor od razu mu się poprawił, gdy tylko dotknął kierownicy. Kochał swojego Reventón’a.
Wyjechał z parkingu i już po paru chwilach był na głównej drodze prowadzącej do posiadłości Lorda. Opuścił dach i rozkoszował się wiatrem we włosach. Oddychał głęboko, uważając by się nie zrzygać. Nie chciał pobrudzić siedzeń i deski rozdzielczej. Już nie przejmował się poprzednią nocą. Co się stało, to się nie odstanie, nie ma sensu się zamartwiać. Lepiej działać, zemścić się i zabić tego sukinsyna. Jednego był pewien – nie odpuści póki tamten nie będzie leżał martwy u jego stóp.
Po godzinie był już pod bramą rezydencji. Bardzo zadowolony, że dojechał bez problemów, i że policja go nie sprawdziła. Nie wątpił, że trochę promili zostało jeszcze w jego krwi. Bardziej niż widok wielu samochodów na podjeździe zdziwił go samochód zaparkowany na poboczu. Prawie otworzył usta patrząc na niego. Był to Maybach 62S, jeden z najbardziej luksusowych samochodów, jakie Matt widział na oczy. Nigdy nim nie jeździł. Nadal się nad tym zastanawiając, wjechał do garażu. Nikt z domowników nie wozi się takim cackiem, gości się chyba nie spodziewali, więc musiała to być niezapowiedziana wizyta kogoś ważnego. Matt nie mógł zgadnąć kto mógłby przyjechać takim samochodem.
Wszedł powoli do budynku i od razu zauważył niecodzienne poruszenie. O tej godzinie zazwyczaj wszyscy zajmowali się sobą, albo swoimi zleceniami. A tymczasem kilkanaście osób kręciło się po holu wejściowym, na korytarzach, na piętrze. Matt nie rozumiał o co chodzi, ale przynajmniej nie omijano go szerokim łukiem jak wczoraj. Chociaż może było to spowodowane tłokiem?
Nagle ktoś go złapał od tyłu za ramię. Matt szybko odwrócił się, przy okazji zręcznie wyswobadzając się od dotyku. Przez szybki ruch zakręciło mu się w głowie, zrobiło niedobrze i zabolał żołądek. Ale gdy dostrzegł tylko postać Vivian, stojącą przed nim rozluźnił się.
- Mówiłam ci wczoraj żebyś poszedł do Lorda, ale ty gdzieś spieprzyłeś. Co ty tu jeszcze robisz? Zapierdalaj do jego gabinetu! – Vivian popchnęła go dwoma palcami w pierś w kierunku gdzie miał iść. Matt nienawidził takiego traktowania. Nawet przez dziewczynę. A może szczególnie przez nią. Poza tym takie popychanie osób, które poprzedniej nocy zasnęły na trawniku nie było zbyt mądre.
Szybko złapał dziewczynę za włosy tuż przy czaszce i walnął jej głową o najbliższą ścianę. Kilka osób spojrzało na nich, ale się tym nie przejął. Zbliżył usta do ucha blondynki i syknął w nie:
- Nie lubię jak się mnie traktuje protekcjonalnie, jak dzieciaka, którym można pomiatać.
Dziewczyna w odpowiedzi wydała cichy jęk. Matt puścił ją i ruszył do gabinetu. Chyba trochę przesadził z siłą uderzenia, ale za kogo się ona uważała? Nie będzie go pouczać, ani mu rozkazywać. Cholera, jeszcze na domiar złego po tak szybkich ruchach robiło mu się coraz gorzej.
Gdy doszedł do drzwi, zastukał w nie trzy razy i usłyszawszy z wewnątrz chrząknięcie, wszedł do środka. Widok, który się przed nim rozpostarł, zaskoczył go.

2 komentarze:

  1. Witam,
    jak tak można kończyć w takim momencie? Rozdział fantastyczny... Matt spasował, to nie było to.... miał szczęście, że policja go nie zgarnęła... hahhah przespał się na ziemi...
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. Mógł skończyć w ramionach jakiegoś faceta, a skończył na trawniku, no kto co lubi ;p Chociaż przebudzenie musiało być bardzo ciężkie, ciekawa jestem jak bardzo później wszystko boli. Ale sprawdzać tego nie zamierzam. Rozdział cudownie ciekawy ^^ A mogę się jedynie domyślać kogo on tam zobaczył ;p Mam pewne nadzieje, ale zachowam je dla siebie ^^
    Dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń