wtorek, 29 kwietnia 2014

Rozdział 17

5 komentarzy:


  Mam przykrą wiadomość. Nie mam ani motywacji by pisać, ani weny. Wiem, że dawno nie było nowego rozdziału ale cóż, skoro i tak prawie nikt tego nie zauważa. Więc jeśli jest ktoś, kto to czyta, a jeszcze się nie ujawnił, to apeluję - komentarze na prawdę motywują do pisania.
 
  
Jego uśmiech miał w sobie coś niepokojącego. Uśmiechał się jak duży kot na widok swojej ofiary zapędzonej w pułapkę. Jego oczy błyszczały niezdrową fascynacją. Już dawno nikt nie dał mu tak świetnego prezentu.
Mattowi od swojego pierwszego razu tak spodobało się torturowanie innych i wyciąganie z nich informacji, że zgłaszał się na ochotnika do każdego takiego zadania chętniej, niż inni przewidywali. Lord po jakimś roku zaczął ograniczać dostęp do piwnic, wysyłając go na inne misje podczas przesłuchań więźniów. To nie zahamowało jednak obsesji Matta. Wszyscy wiedzieli o jego skłonnościach do sadyzmu, a nawet najtwardsi z rezydencji nie wytrzymywali psychicznie obok niego, gdy Matt robił swoje. Nie przeszkadzało to bynajmniej jemu samemu. Przynajmniej mógł się ponieść fantazji bez krzywych spojrzeń.
- No, no, co my tu mamy – mruknął do siebie i podszedł bliżej stołu, znajdującego się na środku całkiem sporego pomieszczenia. Widok go zachwycał.
Na zwykłym, ale dużym metalowym stole leżał mężczyzna słusznych rozmiarów. Matt od razu rozpoznał w nim Bachusa, najgorszego wroga Lorda. Teraz już Matt wiedział, dlaczego nie było go w swojej rezydencji, gdy ją podpalał. Bachus był nagi, miał w ustach knebel, by nie mógł mówić, na oczach miał czarną opaskę, by nie widział i był przywiązany do specjalnych drążków wtopionych w stół. Matt z rozbawieniem patrzył na różową wstążkę, która była opleciona wokół jego ciała i schodziła się na jego wielkim brzuchu tworząc kokardę. Michael się postarał. Matt powoli podszedł do stołu i ściągnął opaskę z oczu Bachusa. Od razu dostrzegł w nich skrajne przerażenie, a ciało mężczyzny poruszyło się w nagłym spazmie. A przecież Matt go jeszcze nawet nie dotknął. Bachus musiał słyszeć straszne historie o zapędach Matta.
Chłopak przejechał delikatnie dłonią po wstążce, po czym rozwiązał ją sprawnie jednym ruchem. Opadła ona po dwóch stronach ciała mężczyzny i Matt prawie mógł zabrać się do roboty. Była jeszcze jedna rzecz. Matt uwielbiał gdy jego ofiary błagały go o litość, krzyczały i wyły z cierpienia. Dlatego wyjął również knebel z ust Bachusa. Gdy to zrobił, mężczyzna od razu zaczął kasłać i wdychać szybko powietrze. Matt pomyślał, że chwila dłużej i facet by mu zszedł z niedotlenienia. Teraz jednak uśmiechnął się tylko krwiożerczo.
- Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będziemy w takim położeniu, prawda, Bachusie? – Matt powoli oddalił się od mężczyzny i podszedł do mniejszego, również metalowego stołu, na którym znajdowały się narzędzia chirurgiczne i inne przyrządy.
- Chłopcze, Matthew, proszę. Przecież wiesz, że to co spotkało Mike’a to nie moja wina…
Matt odwrócił się do niego gwałtownie, trzymając w dłoni tasak.
- Nie twoja wina, mówisz? – Matt był spokojny. Nie działał pod emocjami, nie dał się nimi kierować. Był opanowany i precyzyjny. Podszedł powoli do mężczyzny obracając delikatnie narzędzie w dłoniach. Przyjrzał mu się dokładnie, po czym przeniósł spojrzenie na Bachusa. – I tu się mylisz. Śmierć Mike’a to wyłącznie twoja wina. Po cholerę go porywałeś? Po jakiego chuja był ci on potrzebny? Przecież doskonale wiedziałeś, że przyjdę. A tego, co nastąpi później mogłeś się domyślić. Więc to, że gardło Mike’a rozdarł Michael, a nie ty nie ma znaczenia. Widziałem w jakim był stanie, gdy przyszliśmy. Już jakiś czas nie miał w sobie życia. A do tego doprowadziłeś tylko… i wyłącznie… ty. – Ostatnie słowa Matt wypowiedział powoli i dokładnie. Przez twarz Bachusa przewinęły się w trakcie jego przemowy różne emocje. Od oburzenia, przez złość, strach po skrajne przerażenie. Matt znów uśmiechnął się drapieżnie.
Ponownie odsunął się od stołu i rozpalił niewielki palnik, znajdujący się obok stolika z narzędziami.
- Matthew, ja nie chciałem. Proszę, z-zostaw mnie – Matt prawie zawył z radości na te słowa. Uwielbiał to, po prostu uwielbiał! Niech go prosi, błaga, nakłania i zaklina. Próbuje przekupić, ugłaskać, przekonać. To sprawiało mu najwięcej radości.
Bachus próbował jeszcze kilka minut go przekonać, że to nie jego wina, a Matt w tym czasie dokładnie rozgrzał kawał metalu. Uśmiechał się do siebie przez cały ten czas. Wszystko w nim rosło w tamtym momencie. Po krótkim czasie, z wielkim uśmiechem na ustach zbliżył się do mężczyzny. Widział dokładnie skrajną panikę w jego oczach, wielkich niczym u małej sarenki złapanej w paszczę drapieżnika. Gdy podszedł do niego, mężczyzna szarpnął się w spazmie, mimo, że wiedział, iż pręty wytrzymają jego szarpaninę. To jednak tylko bardziej zachwyciło Matta.
- Co pierwsze mam odrąbać? – chłopak zastanawiał się na głos. Wiedział, że to najbardziej przeraża jego ofiary. – Palec? A może całą dłoń? Albo stopę? Chociaż… Może kutas byłby lepszym rozwiązaniem? Albo język? – Oczy Matta zabłysły, widząc jak mężczyzna ponownie próbuje się wyrwać. Roześmiał się głośno, po czym szybkim, sprawnym ruchem odciął tasakiem Bachusowi część palców u lewej stopy. Ten zawył jak ranione zwierzę i ponownie zaczął starać się uwolnić. Na nic to się jednak zdało, pręty wtopione w stół utrzymałyby kogoś znacznie silniejszego. Matt przyłożył rozżarzony do czerwoności metal do rany, by mu się ofiara za szybko nie wykrwawiła. To również spowodowało kolejną symfonię wspaniałych dźwięków wydobywających się z gardła Bachusa. Matt nie mógł jednoznacznie stwierdzić co upajało bardziej – alkohol czy to. Jednak jednoznacznie mógł stwierdzić, że to drugie miało znacznie mniej nieprzyjemnych skutków na drugi dzień.
Odwrócił się ponownie ku stołowi z przyrządami i potarł podbródek zastanawiając się. Co by tu wybrać? W końcu zdecydował się na zestaw długich, cienkich i bardzo ostrych szpilek. Wraz z nimi i szerokim uśmiechem na ustach podszedł do mężczyzny. Jakież było jego zdziwienie, gdy zorientował się, że ten jest nieprzytomny. Pacnął się ręką w czoło. Jak on mógł zapomnieć! Przecież ludzie słabi często mdleją na wskutek takiego bólu. Zostawił szpilki na podręcznym stołku, stojącym tuż obok wielkiego stołu, na którym leżał Bachus i podszedł na drugi koniec pomieszczenia, gdzie znajdowała się wielka, metalowa szafa. W niej był cały zestaw mnóstwa lekarstw i innych mikstur, czy samych składników czekających na użycie. Matt odetchnął z ulgą, gdy zobaczył stojący na górnej półce słoiczek. Znaczyło to, że nie musiał sam przygotowywać środka. Wziął więc strzykawkę, buteleczkę i poszedł z powrotem do swego gościa. Bez ociągania nabrał odpowiednią ilość płynu do strzykawki po czym sprawnie wstrzyknął go w żyłę Bachusa. Zanim ten się obudził, Matt zdążył już wszystko odłożyć na swoje miejsce i ponownie zająć się zestawem szpilek. Uśmiechnął się słodko, do rozbudzonego już Bachusa, po czym wyciągnął pierwszą, nie najdłuższą szpilkę.
- Nie wiem czy pamiętasz co zrobiłeś Mike’owi po tym jak go porwałeś, ale ja zapamiętałem to, co zobaczyłem na jego dłoni. Dokładnie. – Oczy mu zabłysły, gdy wspominał znalezienie odciętej dłoni swojego przyjaciela w ogrodzie Bachusa. Pamiętał, co wtedy zobaczył. Szczególnie zatarł mu się w pamięci obraz paznokci. Ujął więc delikatnie dłoń Bachusa i przyjrzał jej się dokładnie. – Grube paluchy, jednak paznokcie zadbane. Pewnie wydajesz setki na ich utrzymanie. Mike robił to sam, jednak jego paznokcie były znacznie ładniejsze. Miały śliczny kształt, były długie, a ich płytka była bardzo mocna – Matt westchnął. – Nie wiem jak on to robił, ani kiedy znajdował na to czas. Ja nigdy nie przywiązywałem do tego uwagi, on jednak twierdził, że dłonie to wizytówka każdego człowieka. Że niby ukazują jaki owy człowiek jest. Wiesz, co mam na myśli. Jak ktoś jest zestresowany, to jego paznokcie są poobgryzane. Gdy je niezdrowo, to rozdwajają się. Gdy pracuje fizycznie to paznokcie są krótkie, niezadbane, a same dłonie szorstkie i twarde. A gdy nic nie robi i po prostu ładnie pachnie, to jego paznokcie są długie, wypielęgnowane, a dłonie miękkie i delikatne.
Mówiąc, Matt nie zdawał sobie sprawy, że zaczął gładzić paluchy Bachusa. Gdy sobie to uświadomił, puścił jego dłoń i roześmiał się.
- My tu sobie gadu-gadu, a czas leci. Sprawy same się nie załatwią. – Matthew uśmiechnął się promiennie do mężczyzny. – To co, zaraz nastąpi będzie znacznie gorsze od odcięcia palców. Jednak nie bój się, Mike to przetrwał, to ty też dasz radę. I nawet nie myśl o odpływaniu – chłopak poklepał Bachusa po policzku, niezbyt delikatnie. – I tak nie dasz rady, mając we krwi to co masz.
Matta rozbawiła odpowiedź Bachusa. Zacisnął on bowiem palce, zamknął oczy i najzwyczajniej w świecie posikał się ze strachu. Chłopak skrzywił teatralnie wargi w grymasie obrzydzenia. Chociaż prawdę mówiąc, zdarzało się to zawsze.
Nie czekając na nic więcej przystąpił do zadania. Specjalnym przyrządem unieruchomił i rozprostował wszystkie palce i dłoń Bachusa, po czym zaczął wbijać powoli i systematycznie szpilę pod paznokieć mężczyzny. Ten krzyczał, wierzgał i wył jak dziki. To jednak tylko sprawiało dodatkową przyjemność Mattowi. Gdy trzeci paznokieć odszedł od ciała, Bachus nie miał juz sił wyć. Zamknął tylko oczy i szlochał od czasu do czasu. To nie spodobało się chłopakowi. Podszedł do stolika z narzędziami i wziął mały, zakrzywiony nożyk. Sprawdzał się on świetnie przy wielu zadaniach. A w tym momencie był idealny. Matt z nowym uśmiechem zbliżył się do Bachusa. Założył mu dodatkowe uprzęże trzymające jego głowę sztywno. Jeden unieruchamiał ją na poziomie czoła, drugi na poziomie brody. Matt sprawnie, lecz powoli zaczął odcinać Bachusowi pierwszą powiekę. To wywołało u mężczyzny ponowną falę wycia, mimo, że jego gardło było już doszczętnie zdarte. Gdy Matt odrzucał na podłogę drugą powiekę, Bachus ledwo mógł wydobyć dźwięk z gardła. Chłopak nie spodziewał się, że ten facet może być tak słaby. Miał w zanadrzu o wiele więcej tortur, którymi mógł się podzielić ze swoją ofiarą, ale jeśli nie reagowała ona na nie prawidłowo, to nie odczuwał wielkiej przyjemności.
Nie znaczyło to jednak, że nie odczuwał żadnej. Pochylił się więc nad drugą, jeszcze nieokaleczoną dłonią mężczyzny i złapał go za mały palec. Wygiął go i złamał. To spowodowało kolejną falę bólu u Bachusa i zaczął on ponownie krzyczeć. Jednak to nie było celem Matta. Złapał za palec serdeczny i naciął jego opuszek. To nie mogło się równać z bólem, jakiego doświadczył Bachus wcześniej, więc na takie małe zadrapanie nawet nie zareagował. Zaczął wrzeszczeć potępieńczo dopiero wtedy, gdy Matt zaczął nieśpiesznie obrywać jego palec ze skóry.
Matt znał wiele technik sprawiania ludziom bólu. Podcinanie, podpalanie, obrywanie, łamanie, wyrywanie… Wszystkie, które nie prowadziły do natychmiastowej śmierci torturowanego wypróbował na Bachusie. Jeszcze dwa razy musiał podać mu środek oprzytomniający, gdy mężczyzna mdlał mu z bólu. Nie miało to jednak znaczenia, bo po kilku godzinach spędzonych w piwnicy czuł się jak nowonarodzony. Był czystą kartką, bez żadnych negatywnych emocji. Michael idealnie odgadł co będzie dla niego doskonałym prezentem. Mimo, że ból po stracie Mike’a nie odszedł całkowicie w zapomnienie, to został schowany bardzo, bardzo głęboko.
I po kolejnym spojrzeniu na sprawę, tym razem jednak bez zbędnych emocji doszedł do wniosku, że Michael może rzeczywiście nie jest całkowicie winny śmierci Mike’a. On w końcu miał wykończyć Bachusa i jego ludzi. Takie dostał zadanie. Gdyby na jego miejscu był Matt, postąpiłby identycznie – zamkniętych w piwnicy też by zabił, by świadków nie było. Może nawet nie oszczędziłby jakiegoś chłopaka, który w trakcie roboty by mu wszedł i zaczął ratować kolegę. W końcu co go to obchodziło, liczyli się świadkowie. Doszedł też do wniosku, że Lord zrobił dobrze, mówiąc Michaelowi o nim. Przynajmniej Matt żył i mógł się zemścić za Mike’a. Jeżeli ktoś był winny śmierci jego przyjaciela to tylko Bachus. A on już poniósł tego konsekwencje.
Matt wyszedł więc z piwnicy cały zachwycony i zadowolony. Miał mnóstwo krwi na sobie, wyglądał jakby się w niej wykąpał. Nie psuło to jednak jego humoru, wręcz przeciwnie. Był po prostu wniebowzięty. Wszystko z niego zeszło, był teraz nawet skłonny wybaczyć wszystko Michaelowi. Jakby na zawołanie dostrzegł brązowowłosego wampira w korytarzu, prowadzącym do podziemnej części rezydencji. Stał oparty o ścianę z założonymi na piersi ramionami. Kiedy dojrzał nastolatka odepchnął się od swojej podpory i stanął mu na drodze.
- Po twoim wyglądzie wnioskuję, że prezent się podobał .
- Nawet bardzo – Matt zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać osobliwie. Cały we krwi, uśmiechnięty i promieniujący zadowoleniem niczym napromieniowane dziecko z Czarnobyla. Nie przejmował się tym.
Matt pokonał dzielące ich metry i przekrzywił głowę. Nadal nie przestając się uśmiechać spytał:
- Mógłbyś się przesunąć łaskawie? Chcę się wykąpać.
Wampir jednak nie zareagował tak, jak chłopak oczekiwał. Zbliżył się, pochylił nad nim i polizał jego policzek. Matt zmarszczył brwi i obrócił głowę.
- Co ty wyprawiasz?
- Smakuję – Michael uśmiechnął się obezwładniająco i oblizał usta.
- Nie wiem co ci może smakować w krwi tej spasionej świni – Matt aż się wzdrygnął na myśl o „smakowaniu” czegokolwiek Bachusa.
- Krew jak krew. Choć przyznam, że piłem lepszą. – Michael odsunął się o krok od chłopaka, dając mu miejsce na przejście. Matt nic nie odpowiedział. Nie miał zamiaru zaprzątać sobie niczym głowy.
Poszedł, cały czas lekki na duszy, do swojego pokoju i nie zamykając drzwi na klucz, czego nie robił od bardzo dawna, skierował się od razu do łazienki. Zdjął tam całe zakrwawione ubranie, wrzucił do kosza na rzeczy do spalenia i wszedł pod prysznic. Woda, która z niego spłynęła była najpierw czerwona, później różowa, a dopiero po dokładnym wymyciu całego ciała i włosów stała się przeźroczysta. Matt stał pod gorącym strumieniem i patrzył jak wszystkie szyby i lustra zaparowują. Wraz z krwią Bachusa spłynęły z niego wszelkie pozostałości po negatywnych emocjach. Kiedy wyszedł spod prysznicu, spojrzał na siebie w lustrze. Nadal nie wyglądał zdrowo; ostatnie noce dały mu się we znaki. Wystawały mu kości biodrowe, żebra można było policzyć na odległość i miał worki pod zmęczonymi oczami. Jednak tym razem czuł się o siedem niebios lepiej niż wyglądał. Wziął ręcznik, wytarł nim cale ciało i owinął go sobie wokół bioder. Przetarł twarz dłońmi i uśmiechnął się do odbicia w lustrze. Tak… W końcu był wolny.