wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 11

 Miłego czytania! :)
 
 
 
 
- A więc to ty jesteś tym człowiekiem – usłyszał po swojej prawej stronie. Kompletnie zdezorientowany zwrócił w tamtą stronę oba pistolety, ale nie wymierzył w nic konkretnego. A raczej nikogo konkretnego, nikt tam nie stał. Ale przecież stamtąd słyszał głos, prawda? Matt zmarszczył brwi. W tej chwili usłyszał za sobą:
- Tutaj, chłopczyku.
Dreszcz przebiegł po całym jego ciele. To dziwne, bo rzadko kiedy coś tak go przerażało jak teraz ten głos. Powoli odwrócił się, wciąż trzymając pistolety w gotowości. Jednak nie miał wielkich nadziei, że uratowałyby go, gdyby do czegoś doszło.
- Taak – głos przeszedł w szept, który w zamyśle miał wydawać się chyba rozluźniający. Ale dla Matta na pewno taki nie był – Wspominał, że jesteś szybki. Prawie nie zauważyłem, kiedy wyjąłeś te pistolety – rozległ się śmiech. – Żartuję. Patrz na to.
Matt zauważył cień szybko przemieszczający się wokół niego i dopadający do Mike’a. Nie zdążył nawet krzyknąć. Po chwili, która trwała wieczność, z gardła jego przyjaciela trysnęła krew, a on sam upadł na podłogę, twarzą w dół.
- Nie – chciał krzyknąć, ale wyszedł mu tylko słaby szept, a pistolety wypadły mu z dłoni. Dopadł do ciała Mike’a, wziął go w ramiona i odwrócił na plecy, by móc spojrzeć w jego oczy. Jednak on już nic nie widział, już go nie było. Nie było go z nim już gdy Matt wszedł do celi, ale teraz nie było go na tym świecie. Zupełnie. Nie będą już się ścigać w głupich zakładach, kłócić się o wyższość samochodów nad motorami lub na odwrót, nie będą już razem wykonywać misji, kraść, nie będą się razem śmiać, nikt się nie będzie do niego tak bezczelnie dobierać, nikt nie będzie mu mówić tylu sprośnych rzeczy. Nie będą mogli już nigdzie wyjechać i podrywać dziewczyn. Nikt nie będzie go wspierał w jego nienawiści do Vivian. Nikt nie będzie go pouczać o stosowaniu gumek. Nikt już nie będzie go kochać tak jak Mike. Jednocześnie jak brata i kogoś więcej.
Matt delikatnie odłożył ciało przyjaciela na podłogę i wstał. Podszedł do wcześniej upuszczonych pistoletów i zacisnął dłonie na swoich kochanych Berettach. Teraz wydawały mu się ciążyć.
- Prawda, że to dopiero było szybkie? Ha, ha, ha, niczym pieprzona błyskawica! Ten bachor nawet nie zorientował się, że nie żyje! – znów rozległ się ten ohydny śmiech. Matt zazgrzytał zębami, aż go szczęka rozbolała.
- Ty… - wykrztusił, patrząc w podłogę. Nie był pewien czy do niego dotarła cała ta sytuacja. Po prostu… było to takie nierealne. On i Mike już nigdy…? Oni… Nigdy…
Nagle podniósł ramiona i zaczął strzelać w miejsce, gdzie wydawało mu się, że słyszał śmiech. Słyszał jak kule odbijają się od ścian celi. Nie przejmował się, że któraś może go dosięgnąć. Nie dbał o nic. W miej niż minutę wystrzelił całe magazynki. Szybko i profesjonalnie wymienił je w jeszcze krótszym czasie. Znów zaczął obstrzeliwać celę. Gdy kolejny raz zabrakło amunicji, przestał. Rozejrzał się, zauważył łuski walające się po całej podłodze. Ale nie zauważył ciała. Ciała innego niż Mike. Matt zaczerpnął powietrza. A raczej chciał to zrobić, ale nie mógł. W tej celi było tak… duszno. I śmierdziało krwią. Dopiero teraz to do niego dotarło i chciał jak najszybciej stamtąd wyjść. Zaczerpnąć zimnego i świeżego powietrza na zewnątrz.
Omiótł jeszcze raz celę, specjalnie omijając ciało leżące u jego stóp. Zabójcy Mike’a już nie było. Przekroczył próg celi i zawahał się. Powinien wziąć Mike’a i pochować go jak przystało. Ale… nie mógł. Nie mógł nawet patrzeć na jego martwe, już stygnące ciało, a myśl o dotykaniu go mroziła mu krew w żyłach. Zdążył zaledwie odwrócić się w stronę, z której przyszedł, gdy za nim, z głębi korytarza wysunęła się jakaś postać i dopadł go jej głos.
- Niezły popis, chłopcze. Te nowe pistolety są takie szybkie. Ciężko ominąć kule z jednego, a co dopiero z dwóch.
Ten znienawidzony głos wkręcał mu się aż do czaszki, głęboko, aż do rdzenia mózgu. Zacisnął powieki licząc, że zaraz zniknie.
Jednak nie zniknął.
- Na imię masz Matt, racja? Tak, to na pewno o tobie mówił. Całkiem imponujący z ciebie chłopak.
Matt nie dał rady już dłużej stać bez ruchu. Zacisnął zęby i odwrócił się gotowy na wszystko. Tak jak się spodziewał – zobaczył przystojnego faceta. Gładka twarz, proste rysy, wydatne kości żuchwowe. Brązowe włosy do ramion i wąskie, ciemne oczy. Aż nie mógł powstrzymać uśmiechu na ten widok. Uniósł brew ogarniając jego nieskazitelnie czyste ubranie.
- Czemu wampiry muszą być tak zajebiście perfekcyjne – mruknął do siebie. Już go mało co obchodziło. Właśnie stracił najbliższą mu osobę, jedyną, którą mógł zwać „rodziną”. Teraz nic go nie trzymało na tym świecie, był gotowy na śmierć w każdej najbliższej sekundzie.
Ale wampir miał inne plany. Stał tam, nie ruszając się o krok w stronę chłopaka.
- I jaki miły. Może ja powinienem się tobą zająć, chłopcze. Na pewno nie pękłbyś tak szybko jak niektórzy.
Matt parsknął śmiechem i nie mogąc się opanować chichotał dalej, upadając na kolana. Podparł się dłońmi o zimną, kamienną podłogę. Uznał tą sytuację za niesamowicie śmieszną. Sam nie do końca zdawał sobie sprawę dlaczego. Czyżby już zaczynał wariować? Ciekawe co będzie kolejne. Widok latających jednorożców?
Krew, teraz już zimna jak sama śmierć sięgała mu ponad nadgarstki, a spodnie całe nią przesiąkły. Brunet rechotał dalej, ale jego śmiech nie miał nic z wesołości. Był histeryczny i coraz bardziej przypominał szloch. Wkrótce rzeczywiście zaczął prawdziwie płakać. Z boku musiało wyglądać to bardzo irracjonalnie. Przez cały ten czas wampir milczał. Matt, gdy już się uspokoił na tyle, by się opanować, uznał, że sobie poszedł.
Tak jednak nie było, o czym przekonał się wstając. Nadal tam był, grzesząc czystą białą koszulą i emanując niewinnością. Matt wpatrywał się w tą białą część jego garderoby i nie mógł znieść, że jest tak cholernie czysta. Nie powinna taka być po tym co widział na górze, a szczególnie nie po tym, co zrobił jej właściciel Mike’owi. Nie zastanawiając się wiele, ruszył na niego z gołymi rękami. A raczej nie gołymi, bo całymi we krwi. Nie udało mu się jednak nawet go dotknąć, bo został złapany za przeguby i unieruchomiony.
- A ty co wyprawiasz? Chcesz mnie ubrudzić? Zobacz jakie masz umorusane dłonie – wampir zwracał się jak do dziecka. A tego Matt nie lubił. Szarpnął się w uścisku, jednak nie miał nawet ułamka siły, jaką dysponował wampir. Ten tylko się roześmiał w głos. Po chwili jednak puścił go, odpychając na ścianę. – Jeszcze się spotkamy, spokojnie. Obyś nadal był w takim wojowniczym stanie.
Matt zsunął się po ścianie, o którą się opierał i usiadł w kałuży krwi. Nic już go nie obchodził ten typ. Chciał po prostu zniknąć, wyparować, zapomnieć o tym co przed chwilą miało miejsce.
Siedział tak kilka minut otępiały, gdy podbiegła do niego Vivian. Coś do niego mówiła. Matt spojrzał na nią nie rozumiejąc ani słowa. Rozejrzał się i stwierdził, że wampir zniknął. Podniósł się z wysiłkiem i spojrzał na dziewczynę.
- Mike nie żyje. Wracamy.
- Co? – Viv była wyraźnie zaskoczona. – Jak to nie żyje?
- No kurwa, normalnie. Jest trupem, nie oddycha i drętwieje. Twój mały, tępy móżdżek nie może tego pojąć?
Matt nie miał sił jej tego wszystkiego tłumaczyć. Wyszedł z piwnicy i skierował się do wyjścia z rezydencji Bachusa. Nie chciał już nigdy jej oglądać.
Nagle coś przyszło mu do głowy.
Poszedł do wielkiego garażu i zaczął przetrząsać rzeczy znajdujące się tam. Gdy znalazł to, czego potrzebował uśmiechnął się. Od razu poszedł na pierwsze piętro i zaczął wylewać ciecz z baniaka. Wchodził do każdego pomieszczenia i oblewał nią każdą ścianę i każdą większą rzecz w pokoju, potem wychodził na korytarz i go również oblewał. Nie zwracał uwagi na ciała porozrzucane po podłodze. Je również oblewał. Baniak zrobił się pusty już po paru pomieszczeniach, jednak to nic. Matt znalazł w garażu kilkanaście takich.
Gdy skończył z piętrem, przeszedł na parter. Tu było gorzej, ponieważ wszystkie ściany i cała podłoga zalane były krwią. Matt nie miał z tym jednak żadnego problemu. Na parter zużył osiem baniaków, ale w końcu było po wszystkim. Prawie. Matt spojrzał na górę utworzoną z ciał pod drzwiami. Zużył na nią cały baniak.
Do piwnicy nie miał zamiaru schodzić, więc wszystko było gotowe. Wylał mokrą ścieżkę prowadzącą od rezydencji do ogrodu i wyjął zapałki. Uśmiechnął się do siebie patrząc na palący się kawałek drewna. Jego uśmiech powiększył się znacznie, gdy owy kawałek drewna wylądował w cieczy. Ta w jednej chwili się zapaliła i stworzyła płonący tor aż do budynku. Dosłownie parę chwil zajęło ogniowi zajęcie całego, również wyższych pięter nie oblanych benzyną.
Matt roześmiał się w głos. To było takie piękne! Ogień pożerający ściany, drzwi, dym buchający z dachu oraz gorąco płynące od niego. Chłopak rozkoszował się przyjemnym ciepłem, które było miłą odmianą po chłodzie piwnicy. Gdy tylko o niej pomyślał miał nadzieję, że ogień dostanie się również i tam.
Ktoś złapał go za ramię. Matt w popłochu szybko odwrócił się i spojrzał na towarzysza. A raczej towarzyszkę.
- Lord cię za to zabije – oznajmiła mu po prostu Vivian. Matt zapomniał o niej na czas realizowania swojego planu. Teraz żałował, że nie została w środku.
- Nie obchodzi mnie to ani trochę – Matt uśmiechał się jak popapraniec, który właśnie spełnił swe najbardziej popaprane fantazje.
Blondynka tylko wzruszyła ramionami. Oboje ruszyli w stronę Caleba, który nadal siedział w samochodzie.
Matt nagle sobie coś przypomniał. Nie wiedział czy to przez świeże powietrze czy przez płonącą rezydencję za jego plecami, ale w głowie mu się rozjaśniło i usłyszał w głowie głos wampira: „Wspominał, że jesteś szybki”, „Tak, to na pewno o tobie mówił”. Matt zmarszczył brwi zastanawiając się nad jego słowami. Kto by o nim wspominał takiemu typowi? Czyżby… Nie, Marcel na pewno nie zadawałby się z takim… takim… wampirem. No właśnie. W końcu jedna rasa, może nawet są przyjaciółmi. Marcel żył już bardzo długo, a Matt znał go zaledwie kilkanaście dni. Nie mógł znać wszystkich jego znajomych. Ale na pewno blondyn nie powiedziałby nikomu o Macie. Przecież byli… no kim właściwie byli? Przyjaciółmi nie można było ich nazwać, współpracownicy to też za duże słowo jak na razie.
I właściwie gdzie był sam Bachus? W końcu to byli jego ludzie, więc co się z nim stało? Może nie był w stanie rozpoznać żadnego z trupów walających się po podłodze, ale tego starego chuja na pewno by poznał. Już nie raz widział jego tłuste cielsko, czy to z bliska czy z daleka. Nie chcąc zawracać sobie głowy takimi myślami, wmówił sobie, że na pewno był na wyższych piętrach, na które nie wszedł.
Chłopak westchnął wyczerpany i potrząsnął głową dla uzyskania świeżości myśli. Dalej będzie się nad tym głowił w domu, teraz trzeba szybko stąd uciekać zanim ktoś zauważy ogromne ognisko. A o to ciężko nie będzie. W końcu nie byli na końcu świata.
Gdy doszli do samochodu Caleb od razu na nich naskoczył.
- Nie odpowiadaliście mi! Już się bałem, że wpadliście! Nie wiedziałem co robić, wracać do domu, iść za wami, czekać tutaj?! – najwidoczniej rzeczywiście się o nich martwił.
- Dobrze zrobiłeś, że zostałeś. Teraz chcę jechać jak najszybciej do domu – Vivian usiadła za kierownicą i odpaliła silnik. Matt usiadł obok niej i wyjrzał przez okno, z którego doskonale widział łunę nad rezydencją Bachusa.
Caleb dopiero teraz zauważył krew na ubraniu Matta. Była ona praktycznie wszędzie, a spodnie aż przesiąkały nią siedzenie. Również dopiero teraz coś mu się przypomniało.
- A… gdzie Mike? – spytał dość słabym głosem.
- Nie żyje – odparł najzwyczajniej w świecie Matt. Nie wiedział tylko czy informuje o tym fakcie Caleba czy siebie. Chłopak nie wiedząc jak się zachować lub co odpowiedzieć siedział cicho z tyłu.
Nikomu w drodze z powrotem nie śpieszyło się do pogawędek. Atmosfera w samochodzie była ewidentnie ciężka i ponura. W końcu Caleb nie wytrzymał i zapytał:
- Co tam się stało? Nie odzywaliście się do mnie, nie macie zranień, ale Matt jest cały we krwi. No i nie ma Mike’a…
Żadne z dwójki siedzących z przodu pojazdu nastolatków nie odpowiedziało. Każde miało o czym myśleć. Jednak po chwili Viv zlitowała się nad kolegą.
- Nie chcesz tego wiedzieć, Caleb, uwierz mi, że nie chcesz.
Chłopak już otworzył usta i chciał o coś zapytać ale powstrzymał go wzrok Viv ujrzany w przednim lusterku. „Nie pytaj”, mówił.

4 komentarze:

  1. Uśmierciłaś go. Krwawo. Praktycznie czułam smród palącej rezydencji. Ah uwielbiam Twoje wręcz namacalne opisy. Dziękuję że napisałaś o przeniesieniu bloga. No cóż więcej pozostaje.. czekać na nowy rozdział. Gdybyś mogła powiadom mnie. Zainteresował Cię "Zwą mnie księceim Slytherinu"? A więc miło mi, miło. Krytyka zawsze mile widziana.

    Pozdrawiam Damessa
    http://opetane-serce.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Genialne opisy ale strasznie żal mi Mike'a lubiłam go i to straszne co się stało a zwłaszcza żal mi Matta bo był jego przyjacielem... :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę powiedz, że to właśnie ten moment, w którym pojawia się cudownie zły bohater. Uwielbiam złych, zimnych, nieobliczalnych bohaterów, oni tak cudownie ozdabiają fabułę. Powinno mi być przykro, że jeden z głównych bohaterów umarł i w sumie trochę jest. Ale już żyję nową, fantastyczną postacią, tak mi się wydaje. I zastanawia mnie, kto wampirowi opowiadał o naszym słodkim bohaterze ^^
    Dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam,
    och jak mi smutno, że Mike zginął... ciekawe co to był za wampir i co go łączyło z Marcelem....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń