Uznałam, że skoro do rozpoczęcia ferii nie zostało mi więcej niż piętnaście lekcji, to z tego ważnego powodu dam drugi rozdział wcześniej niż planowałam ^^.
I już chciałam sprostować.
Początkowo owe opowiadanie miało być "pieprzeniem o pieprzeniu" jak to ładnie ujęła Necronice. Do czasu. Niedawno uznałam, że fajnie byłoby wepchnąć pomiędzy to jakąś fabułę, akcję, trochę czegoś ciekawego. Dlatego przerobiłam całkowicie mój początkowy plan i rozdziały. I właśnie dlatego pisałam, że nie wiem już co zrobić z pierwszymi, ale ufam, że im dalej tym będzie lepiej.
No dobra, dobra. Już się nie tłumaczę, tylko zapraszam do czytania! I chyba nie ma już takich "perełek" jak w pierwszym rozdziale, tak mi się wydaje xd
(Ostrzegam, rozdział póki co najdłuższy jaki posiadam)
Podróż minęła szybko, bez przeszkód. Dojechali na
miejsce trochę spóźnieni, ale to wszystko przez to, że ich samochód nie jest
przystosowany do takich dróg. Tak to jest jak pozwala wozić się limuzyną. Po
zatrzymaniu samochodu wysiedli i przyjrzeli się rezydencji. Jeśli jej wnętrze
jest w takim starym, arystokratycznym stylu urządzone to mają duży plus,
pomyślał Marcel. Westchnął głęboko i ruszył do drzwi. Przy nich czekał już
lokaj, który otworzył je przed nimi. Weszli do środka i Marcel rozejrzał się.
Było tu całkiem tak, jak sądził. Wielki hol po obu stronach miał ogromne
schody, które schodziły się tworząc piętro. Na przeciwko jakby pod schodami
były drzwi. Marcel mógł się tylko domyślać dokąd prowadzą. Po lewej stronie
schodów był ledwo odgrodzony salon, ale z miejsca, w którym Marcel stał, nie
dało się zajrzeć do środka. Po prawej zaś widział kuchnię, a za nią kawałek
jadalni z długim stołem. Nie dane mu było dłużej się zastanawiać, gdyż koło
niego rozległ się krzyk.
- Haaalooo?!
Warknął, pocierając ucho i spojrzał w tamtą stronę.
Charles.
- Po cholerę się wydzierasz?
- Nie zauważyłeś, że nikt nie przychodzi nam na
spotkanie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Marcel otworzył usta by coś odpowiedzieć, gdy nagle
usłyszał ciche "Idę, idę" i zwrócił głowę ku górze schodów. Po chwili
pojawił się tam młody chłopak, blady, z rozwianymi czarnymi włosami. Zszedł
sprawnie i szybko po tych wielkich schodach i stanął przed nimi.
- Witam, jestem Matthew, odpowiem na wszystkie
pytania oraz przedstawię naszą propozycję w imieniu lorda - uśmiechnął się
lekko, raczej z przymusu.
- Oczywiście. Marcel Maradian - wskazał na siebie po
czym na Charlesa - Charles Abradonn.
Chłopak zmrużył niezauważalnie oczy lecz zaraz
przywołał uśmiechnięty wyraz twarzy.
- Zapraszam do salonu - powiedział i ruszył do pokoju
po lewej stronie.
*
Dyskutowali przez długie godziny. O tym, jak będzie
wyglądać ich umowa, o Anglii, o tych i o tamtych, o życiu... Na ucztę powitalną
wystawiono wytrawne potrawy, by zaimponować gościom. Służba kręciła się koło nich
przynosząc zapełnione nimi talerze i zabierając puste. Przynosili również różne
przysmaki i napoje. Gdy w końcu Matt nie mógł zapanować nad ziewaniem
postanowił zaproponować gościom pokoje.
- Już późno na dyskusje - stwierdził. - Może pokażę
wam gdzie będziecie spać?
- Chętnie - odpowiedział Marcel wstając. Gdy jego
towarzysz również się podniósł siedemnastolatek poprowadził ich na górę, przez
korytarz, aż na sam koniec.
- To są wasze pokoje - wskazał na drzwi na przeciwko
siebie. - Mój pokój jest na drugim końcu tego korytarza - odwrócił się i
spojrzał przez ramię - Jakbyście czegoś potrzebowali i to nie mogłoby być skierowane
do służby, nie krępujcie się, zakłócajcie mój spokój.
Charles tylko pokiwał głową i wszedł do najbliższego
pokoju od razu zamykając drzwi. Marcel spojrzał na chłopca i uśmiechnął się.
- Dobranoc, w takim razie.
- Dobranoc - odpowiedział, poczekał, aż Marcel
wejdzie do swego pokoju i ruszył w stronę swojego. W połowie drogi ziewnął i
przymknął oczy. Gdy wszedł do środka od razu padł na łóżko. Mam tylko
nadzieję, że moje poświęcenie nie pójdzie na marne, pomyślał. Leżał przez
kilka minut i zaraz potem zapadł w sen.
*
Marcel rozchylił powieki i leniwie rozciągnął usta w
uśmiechu. Miał cudowny sen. A głównym bohaterem był nowo poznany chłopak, Matt.
Marcelowi od razu wpadł w oko. Takie szczupłe ciałko schowane pod luźnym
ubraniem, włosy drastycznie kontrastujące ze skórą, te czarne oczy, głębokie
niczym dwa jeziora, błyszczące za każdym razem gdy wspominał o czymś
nielegalnym. Piękne usta, wprost stworzone do całowania. Marcel przez całe
wczorajsze spotkanie nie mógł oderwać od niego oczu, a jego myśli zdecydowanie
nie dotyczyły tego, czego powinny. W nocy jednak cała jego fantazja mogła rozpostrzeć
skrzydła i popłynąć. Gdyby Matt pozwolił Marcelowi choćby na część jego
fantazji, to blondyn byłby zachwycony.
Do głowy wpadł mu głupi pomysł. Był tak głupi, że
Marcel od razu do niego przystąpił. Wstał, naciągnął na siebie ubranie i
wyszedł z pokoju. Poszedł na drugi koniec korytarza i od razu znalazł drzwi
oznaczone tabliczką „Matthew”. Otworzył je i od razu dostrzegł chłopaka leżącego
na łóżku. Przy okazji omiótł pokój wzrokiem i aż uśmiechnął się. Nie spodziewał
się, że tak perfekcyjny chłopak jak Matt będzie miał taki bałagan. Wszedł do
pokoju i usiadł koło chłopaka na materacu. Na początku chciał tylko popatrzeć
na śpiącego chłopca, ale ten widok go rozczulił. Brunet wczoraj zachowywał się
z wyższością, był zuchwały i mówił pretensjonalnym tonem. Teraz chłopak
wyglądał jak ciemnowłosy aniołek i Marcel zapragnął go przytulić. Położył się
delikatnie obok niego, choć w odpowiedniej odległości. Matt westchnął jakby
zrezygnowany i wtulił się nagle w niego. Marcel zdziwił się, aż otworzył
szerzej oczy ale nic nie powiedział. Nie miał pojęcia ile tak leżał i wpatrywał
się w chłopaka uczepionego jego ciała. Ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Gdy
za oknem zaczęło świtać Matt powoli otworzył oczy.
*
Otworzył powoli oczy. Coś koło niego pięknie
pachniało. Czy ktoś wniósł do jego pokoju kwiaty? I coś ciepłego, co dotykało
jego ciała. Mike? W nocy wydawało mu się, że ten wszedł do jego pokoju i
położył się obok niego. Jednak on od razu zacząłby się do niego dobierać i Matt
obudziłby się w zupełnie inny sposób. Więc kto...? Otworzył oczy i jego wzrok
spoczął na klatce piersiowej. Podniósł wzrok i ujrzał twarz okalaną przez
długie, prawie białe włosy, wpatrującą się w niego. Te jasne, zielone oczy,
które się w niego wczoraj wpatrywały z taką zaciętością, teraz były zaledwie
kilka centymetrów od jego własnych . Zmieszał się niezmiernie. Co Marcel tu
robił? Przy nim? W jego łóżku? Obejmując go? Podniósł się szybko wyswobadzając
się z jego uścisku.
- C-co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Leżę – zauważył gość inteligentnie.
- No tak... Ale co ty robisz w moim pokoju? Masz
swój – Matt nadal nie mógł uwierzyć, że spał z Marcelem.
- Nie mogłem spać w nocy, a skoro wczoraj
powiedziałeś, że możemy przyjść gdy będziemy czegoś potrzebowali, to
przyszedłem - Marcel wydawał się niewzruszony.
- No tak – burknął Matt. Nie powinien tego mówić,
skoro teraz jego słowa zostały teraz użyte przeciwko niemu.
Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na
mężczyznę w jego łóżku. Całkiem przystojnego mężczyznę, cholera jasna.
- Możesz już iść. Za pół godziny śniadanie. - wstał
z łóżka i podszedł do szafy. Już miał zdejmować bluzkę od piżamy gdy pomyślał o
mężczyźnie siedzącym za nim. Obejrzał się i posłał mu ponaglające spojrzenie.
Ten tylko podniósł się i bez słowa wyszedł.
Chłopak nie wiedział jak zareagować. Miał na niego
nawrzeszczeć, jakby zrobił z każdą inną osobą? Miał o tym zapomnieć? Jak miał zapomnieć,
że z nim spał, do cholery?!
Matt przebrał się szybko w jakieś porządne ubrania i
zszedł na dół. Jak za pół godziny ma być śniadanie to musi szybko coś
przygotować. Ale co on się będzie poniżał i robił śniadanie? Zawołał Bena i dał
mu za zadanie zrobienia śniadania dla trzech osób w pół godziny. Kucharz uznał
to chyba za swoją życiową misję, bo poleciał szybko na zaplecze. Brunet
pokręcił powoli głową i z westchnieniem zajrzał do lodówki. Całe jedzenie,
które wczoraj prawie z niej wypływało, poszło wczoraj. Nawet te niezjedzone
przez Matta i gości potrawy gdzieś zniknęły. Matt domyślał się, że Ben je
wyrzucił. Do kuchni wszedł Marcel, więc Matt odwrócił się, zamykając lodówkę.
Nie miał pojęcia jak się teraz przy nim zachowywać.
- Ben zaraz przygotuje jedzenie. Jestem pewien, że
wymyśli coś wspaniałego – Matt uśmiechnął się lekko. Ben nie robił zazwyczaj
wytrawnych posiłków, chyba że ugaszczali właśnie ważnych gości.
- Na pewno
tak będzie - mężczyzna uśmiechnął się i usiadł przy stole.
Chłopak usiadł na przeciwko niego i przyjrzał mu
się. Nie wyglądał na chociażby w najmniejszym stopniu przejętego wcześniejszym
zajściem.
- Charles powiedział, że jest zmęczony wczorajszą
podróżą i że przyjdzie za godzinę. Ale uważam, że po prostu jest leniem i nie
chce mu się wstawać z łóżka i na śniadanie w ogóle nie przyjdzie.
Brunet uśmiechnął się lekko. Gdyby nie okoliczności
pobudki też pewnie by spał w najlepsze. W tym momencie przyszedł kucharz i
podał pierwszą część śniadania. Według niego śniadanie było najważniejszym
posiłkiem dnia. Najpierw podał tartaletki z pomidorami, łososiem, ogórkami i
rukolą. Później przyniósł im scones, herbatę i powidła. Widać było, że Marcel
już się najadł, ale Ben podawał coraz to nowe potrawy. Chciał im wcisnąć na
koniec jeszcze grillowaną pierś indyka podaną na sałacie i polaną sosem, ale po
wzroku Matta poznał, że to już koniec.
- No, to tylko coś na osłodzenie dnia i już sobie
idę - powiedział i położył na stole dwa pucharki pełne lodów, owoców i bitej
śmietany. Brunetowi aż oczy zabłysły na ten widok. - Smacznego.
Matt, mimo, że zazwyczaj nie miał apetytu to lody uwielbiał
i mógł je jeść całe dnie. Mike patrzył tylko znacząco, widząc, że zamiast zwykłego
obiadu objadał się lodami. Wcześniej próbował w niego wmuszać coś bardziej
pożywnego, ale po próbie odebrania opakowania lodów przyjacielowi, zaprzestał
wysiłków. Teraz również Matt wręcz rzucił się na pucharek, mimo, że z
wcześniejszych części śniadania skubnął tylko kawałek rukoli. Blondyn patrzył
na jedzącego chłopaka z tajemniczym wyrazem twarzy.
- No czo? - spytał chłopak widząc jak gość się mu
przygląda - Głodny jestem. Mam tylko siedemnaście lat, jestem jeszcze
nastolatkiem. Wszystkie nastolatki lubią słodycze, nie?
- Tak, tak, oczywiście. Ale większość nastolatków
powinna chyba najpierw dostarczać organizmowi potrzebnych mu substancji
odżywczych, nie tylko cukrów.
-Co cię to obchodzi – mruknął pod nosem. Nikt mu nie
będzie mówił co ma jeść, a czego nie.
Matt skończył jeść i oparł się na krześle, a Marcel
odstawił prawie pełny pucharek na stół. Co za marnotrawstwo, pomyślał
brunet. Takie świetne waniliowe lody odstawiać i pozwalać im się rozpuścić.
- Matt - zaczął mężczyzna, a chłopak spojrzał na
niego z cichym "Hm?" - Jesteś brudny od bitej śmietany.
Chłopak wytarł się i w zabawny sposób ominął większą
część białego puchu.
Marcel pokręcił głową i pochylił się nad stołem.
Długim palcem starł śmietanę z kącika ust Matta i oblizał palec. Brunet
wpatrywał się w niego, ale nic nie powiedział. Blondyn też był cicho. Wyciągnął
rękę i założył chłopakowi kosmyk niesfornych włosów za ucho. Po tym drobnym
geście Matt się ocknął.
- Wybacz, ale muszę... do łazienki - wstał i szybko
wyszedł. Bynajmniej nie do łazienki, a do swojego pokoju.
Co to miało być? Na co on sobie pozwala? Mógł coś
zrobić zamiast tak bezczynnie siedzieć i się gapić! Przecież jak Mike... on
zawsze reaguje! A teraz co? Nie mógł się ruszyć. Westchnął i usiadł na łóżku.
Co to miało być?!
Po chwili sprzeczania się z własnymi myślami
usłyszał pukanie do drzwi. Podszedł do nich i otworzył. Stał przed nim ubrany i
uśmiechnięty Charles.
- Jedziemy nad morze, jedziesz z nami? - spytał.
Matt zrobił zdziwioną minę. Marcel i Charles przyjechali tu w interesach, ale
zamiast o nich, woleli rozmawiać o pogodzie. A teraz ten pomysł z morzem?
- "Nami" czyli tobą i Marcelem?
- Owszem. To jak, jedziesz?
- A czy... mógłbym po kogoś zadzwonić? - Matt
spojrzał mu w oczy. Nie uśmiechała mu się podróż sam na sam z dwoma nieznajomymi
mężczyznami. Może nie musiał się obawiać, że go zabiją, a jego zwłoki zakopią
gdzieś głęboko w lesie, skoro przyjechali tu się bratać z organizacją Matta. W
każdym razie wolałby mieć w takiej podróży kogoś znajomego.
- Po kogo?
- Po mojego przyjaciela, Mike'a. - odpowiedział.
Mike był bardzo bliskim i starym przyjacielem. Znali się od piaskownicy, razem
chodzili do szkoły i razem dostawali pierwsze zlecenia.
- Jeśli nie będzie przeszkadzał, umie pływać i nie
ma nic przeciwko nam to z przyjemnością.
- Świetnie. Kiedy chcecie wyjechać? - Matt już
sięgnął po telefon.
- Dzisiaj. Zaraz. Za jakieś dwie godziny.
- Tak szybko? Hmm... - brunet zastanowił się. - Na
ile dni?
- Ze dwa. Jeśli ci pasuje.
- Pasuje. Ale... dobra, nieważne. Zadzwonię po niego
i za dwie godziny będziemy przed domem.
Wampir odszedł do pokoju Marcela i wszedł nawet nie
pukając. Matt wybrał numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Taaak? - usłyszał zaspany głos po kilku sygnałach.
- Mike? Ty jeszcze śpisz? Wstawaj, śpiochu.
- Matt, moje kochanie? - od razu się rozbudził - No
to po co dzwonisz? Wampirki dały ci w kość?
Tak, Marcel i Charles byli wampirami. Bardzo starymi
i zabójczymi wampirami. Matt nie wiedział ile mieli dokładnie lat, ale podejrzewał,
że ponad dwieście. Właśnie dlatego Lord ich potrzebował. Zawsze dużo lepiej
mieć ich za przyjaciół niż wrogów. Matt dostał od Lorda specjalne, srebrne naboje
do pistoletów, tak „w razie czego”.
- Nie, coś ty. Dzwonię, bo chciałem się zapytać czy
chcesz ze mną jechać nad morze? Za dwie godziny pod rezydencją, na dwa dni.
"Wampirki" jadą z nami.
Usłyszał cichy jęk.
- No dobra. Dla ciebie zawsze, kochanie. Może
będziemy mieli dla siebie chwile czasu i...
Brunet rozłączył się, nie chcąc słuchać
jego fantazji. Podszedł do szafy, wyjął jakiś plecak i zaczął upychać w nim
ubrania i inne potrzebne rzeczy.
Spakował wszystko co potrzeba. Nie
zajęło mu to dużo miejsca, w końcu wszystko czego nie wziął mógł kupić na
miejscu. Zarzucił plecak na ramię i wyszedł. Czekał kilka minut, gdy w końcu z
willi wyszli dwaj mężczyźni z małymi torbami. Podszedł do nich, a Marcel
uśmiechnął się na jego widok.
- Masz wszystko? - spytał - Jeśli tak
to możemy jechać.
- Nie... to znaczy, mam wszystko, ale jeszcze
czekamy na kogoś. Zaraz pewnie będzie - Matt spojrzał na drogę wychodzącą poza
bramy willi i rozchodzącą sie na boki. Mike musi sie śpieszyć.
Gdy tylko zdążył to pomyśleć zauważył ruch za bramą
i po chwili stał przed nim piękny czarny motor marki Suzuki, a z niego zszedł blond
włosy chłopak. Zdjął z głowy kask i rozczesał włosy palcami. Na plecach miał
średniej wielkości plecak koloru oliwki. Gdy tylko dostrzegł Matta od razu się
na niego rzucił.
- Hej, kochanie! - krzyknął mu do ucha.
Sparaliżowany brunet stał tylko jak słup soli i
dopiero po paru chwilach się opamiętał i odepchnął go od siebie.
- Bez zbędnych czułości – powiedział poważnie i
odwrócił się w stronę wampirów. - Czym jedziemy? I w ile tam będziemy?
- Jedziemy naszym samochodem - odparł Charles
patrząc kątem oka na Mike. - Podróż zajmie nam jakieś... trzy godziny.
Nocowanie mamy załatwione u znajomego.
- Pokoje? - spytał podejrzliwie Matt.
- Owszem. Duży czteroosobowy pokój.
- Mhm.
Ruszyli do garażu, gdzie powinno znajdować się
mnóstwo samochodów, ale na czas przyjazdu gości wszyscy wyjechali i zostało
tylko kilka, w tym czarny mercedes gości, który został zakupiony jeszcze przed
ich przyjazdem. Nie mogli przecież jeździć po Anglii limuzyną.
- Mogę prowadzić? - spytał Matt ,gdy już włożyli
torby i plecaki do bagażnika.
- Chyba żartujesz. Jeśli będziesz prowadzić nie
dojedziemy tam do wieczora - odparł Charles.
- Śmieszne - syknął chłopak i oburzony usiadł na
tylnim siedzeniu za kierowcą.
Wszyscy zajęli miejsca, Mike z tyłu koło Matta,
Charles za kierownicą, a Marcel koło niego. Okazało się, że wampir jest
znakomitym kierowcą. Ledwo ruszyli, a już byli na głównej drodze ze wskazówką
szybkościomierza na 160km/h.
- Czyli mamy duży, czteroosobowy pokój z czterema
łóżkami? - spytał Mike, ale chyba tylko po to by przerwać tę niemiłą ciszę.
- Tak - odparł Marcel i na tym rozmowa się kończyła.
Jechali przez kilka minut i Matt zauważył, że jadą
autostradą już 220km/h.
Westchnął cicho, gdy Mike położył mu dłoń na
kolanie.
- Skąd się znacie? - spytał blond włosy wampir
zerkając do tyłu. Widać było, że chyba nie lubi Mike'a.
- To bardzo długa historia - odpowiedział blondyn. -
Zaczęło się od przedszkola. Tam się spotkaliśmy. Nasi rodzice się znali i
bardzo lubili...
Matt skrzywił się na wspomnienie rodziców.
- ...i przyprowadzali nas do tego samego
przedszkola, później poszliśmy razem do szkoły. Razem mieliśmy pierwsze
zadania... - westchnął cicho wspominając ich pierwszą prawdziwą
"misję". Mieli ukraść kilka samochodów. Jak to było dawno...
- Rozumiem.
- A wy skąd się znacie? - spytał Matt, chyba po raz
pierwszy odzywając się od wyjazdu.
- My... - Marcel spojrzał na Charles'a i uśmiechnął
się - znamy się już od około pięciuset lat. Spotkaliśmy się na Alasce jako
młode wampiry. Ja miałem zaledwie sto lat, a Charles pięćdziesiąt.
- Naprawdę mało - wtrącił Mike.
- Jak dla wampirów to bardzo mało. Ale ty tego nie
zrozumiesz. W każdym razie - zwrócił się do Matta. - Poznaliśmy się i w pewnym
momencie bardzo polubiliśmy. Sam nie wiem, jakaś taka braterska więź. I czasem
się rozstawaliśmy na kilka, kilkadziesiąt lat a później znów się schodziliśmy.
Ten świat jest bardzo mały.
- Wampiry mogą wychodzić na słońce? - spytał Mike
zmieniając temat.
- Owszem. Nie wiem czemu w tych wszystkich książkach
i filmach wampiry się topią czy palą na słońcu. Ale to nie prawda. Możemy
wychodzić i mi osobiście bardzo się słońce i lato podoba.
- Aha.
Przy takich rozmowach minęła im cała podróż. Mike
kilka razy próbował dyskretnie dobrać sie do Matta, ale brunet tylko odtrącał
jego ręce. Raz musiał użyć więcej siły by odepchnąć jego natarczywą dłoń i
uderzyć go w łeb. Od tej pory był względnie grzeczny. Gdy około czternastej
dojechali na miejsce, wysiedli z samochodu i Matt spojrzał na ich domek. Dość
duży, biały, zbudowany w wiktoriańskim stylu, bardzo ładny. Oraz blisko morza.
Wzięli swoje bagaże i weszli do środka. Było tu bardzo przytulnie. Duży
kominek, który się o tej porze roku nie palił, drewniane meble i skórzane kanapy.
Właściciel - młody chłopak ze wzrokiem staruszka - zaprowadził ich do pokoju.
Mattowi podobało się prawie wszystko, ładne meble, duże okno, marmurowa
łazienka. Prawie, bo okazało się, że ten czteroosobowy pokój posiada jedynie
trzy łóżka - dwa pojedyncze i jedno duże, dwuosobowe. Brunet zwrócił się do
Marcela, którego kąciki ust były uniesione lekko ku górze.
- Miały być cztery łóżka - powiedział.
- Wiem, ale tamten pokój jest zajęty. Ktoś bardzo
chciał go mieć. Ale ten jest chyba nawet ładniejszy, czyż nie? - uśmiechnął się
do chłopaka.
- Może. Ale ja śpię tutaj - podszedł do
jednoosobowego łóżka i położył na nim plecak.
- Ja też nie zamierzam z kimś spać - mruknął Charles
i rozwalił się na pojedynczym łóżku.
- Nie będę z nim spał - syknął Mike wskazując na
Marcela.
- Uwierz, mi też się to nie uśmiecha - odpowiedział
blondyn.
- A nie możecie wy dwaj spać na tym dużym? - spytał
Matt. - Znacie się już ponad pięćset lat!
- I co z tego? My razem nie śpimy - odpowiedział
Charles, krzywiąc się w zabawny sposób.
Brunet tylko westchnął.
- Dobra, Mike. Spełnię jedno z twoich marzeń i
będziemy spać razem. Ale tylko dlatego żeby nie psuć tej wycieczki. I bez
dotykania - warknął ostatnie zdanie, Dy dostrzegł ucieszony wzrok przyjaciela i
przeniósł się na wielkie łóżko.
Mike uśmiechnął się i pocałował Matta przelotnie w
usta. Marcel za to wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął.
- Idziemy na plażę. Teraz, więc raz-dwa się
przebierać i brać co potrzebne - Charles był zadowolony chyba ze wszystkiego.
Wyciągnął kilka rzeczy z torby i wszedł do łazienki.
Chwilę potem wyszedł i wszedł Mike. Gdy był już w środku, Marcel uznał, że nie
ma co czekać i przebrał się w kąpielówki w pokoju. Matt odwrócił wzrok i po
chwili sam wszedł do łazienki.
Gdy wszyscy byli już gotowi blond włosy wampir
zamknął drzwi do pokoju i wyszli z domu. Okazało się, że plaża była tuż obok.
Praktycznie musieli przejść tylko kawałek lasu i już byli przy morzu. Charles
rozłożył szybko koc i rozebrał się do kąpielówek. Matt widział teraz jego
ładnie zbudowane ciało, szczupłe, ale nie chude jak jego. Widać było też
mięśnie. Nagle poczuł zażenowanie. Cała trójka była dobrze zbudowana, mieli
mięśnie, szczupłe ciała. Mike był trochę mniejszy i nie widać było aż tak
dobrze na nim mięśni. Ale Matt był chudy, jego kości wystawały i chciały się
wyrwać spod skóry; wiedział, że będzie wyglądać jak debil przy tych modelach.
- Mmm... ja... chyba się nie kąpię - powiedział
cicho.
- Jak to nie? Wstawaj, idziemy pływać! - zawołał
wesoło młodszy z wampirów, podszedł do niego i ściągnął z niego koszulkę.
W innych okolicznościach, z kimś innym poczułby się
dziwnie. Ale jakoś nie czuł od Charles'a żadnych podtekstów tego czynu. Jak
starszy bart, pomyślał. Westchnął i zdjął spodnie. Zauważył, że Mike
przygląda mu się z uśmiechem. On jak zawsze, gdy tylko miał możliwość oglądania
Matta bez ubrań wykorzystywał to. Kątem oka zauważył też jak Marcel mu się przygląda.
Jego wzrok przypominał... wzrok polującego kota. Chrząknął cicho zażenowany i
wyrwał z zamyślenia Mike'a i Marcela.
- Wchodzimy? –spytał i założył ręce na piersi,
próbując się jakoś osłonić.
-Oczywiście - Charles uśmiechnął się i rozejrzał.
Było tu trochę ludzi i niektórzy dziwnie się na nich patrzyli. Dziewczyny w
większości przypatrywały się Charlesowi, Marcelowi i Mike'owi, uświadomił sobie
Matt. Westchnął i podszedł do brzegu. Gdy tylko przybyła fala i zalała mu stopy
poczuł, że woda jest zimna. Ale chyba nie aż tak, żeby nie wejść. Posunął się
dalej, aż po kolana i nagle poczuł na skórze całe mnóstwo wody. To Marcel i
Charles wbiegli do wody nie przejmując się jej temperaturą. Brunet przeklął ich
pod nosem i otrzepał się jak pies. Wszedł głębiej, a po chwili w końcu się
zamoczył cały.
- Długo to trwało - skomentował z tyłu Mike.
- To po co na mnie czekałeś? Trzeba było już
wchodzić.
- Ale nie cieszysz się, że jednak czekałem?
Matt tylko westchnął i zanurkował. Po chwili poczuł
ręce obejmujące go w talii. O mało co nie zakrztusił się wodą. Wynurzył się i
spojrzał na Mike'a.
- Nie molestuj mnie na oczach wszystkich - syknął do
niego.
- Nie molestuję. Jeszcze. Poza tym nikt nie zwraca
na nas uwagi... - jego ręce sprawnie przyciągnęły Matta do siebie i sprawnie
zjechały na jego pośladki. Brunet aż syknął cicho.
- Zabieraj te łapy - warknął i wyplątał się z
uścisku.
- Dobra, będziemy mieli dla siebie jeszcze mnóstwo
czasu, idź popływać - Mike zachichotał.
Brunet prychnął i popłynął głębiej. Gdy się wynurzył
rozejrzał się dookoła. Zewsząd otaczały go dzieci, nastolatki i dorośli
pluskający się wesoło w wodzie. I niby na pewno nikt ich nie widzi... Matt
westchnął i popłynął bliżej brzegu.
Po jakimś czasie pływania, nurkowania i krzyków
Matta w końcu wszyscy wyszli z wody. Brunet szybko owinął się w swój puchaty
ręcznik. Usłyszał za sobą chichot. Odwrócił się i ujrzał Charlesa
zasłaniającego usta dłonią.
- No co? - spytał chłopak.
- Nic. Ale teraz tak słodko wyglądasz. Aż ma się
chęć cię przytulić - wampir nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
Matt spojrzał na nim morderczym wzrokiem i wytarł
się pospiesznie.
- Idziemy teraz na jakiś obiad, a później
przyjdziemy na plażę na zachód słońca - zadecydował po krótkiej chwili Marcel.
Już ubrani poszli na miasto. Charles cały czas
opowiadał jak to samo miejsce wyglądało kilkaset lat temu. Okazało się również,
że chłopak, który ich przyjął w białym domku, również był wampirem, jednak
znacznie młodszym od Marcela i Charlesa. Jego dom powstał ponad sto lat temu,
za panowania Wiktorii Hanowerskiej. Nie było wtedy tutaj tych wszystkich
straganów, domów, drzew. A jakieś trzysta lat temu podobno stało tutaj tylko
małe miasteczko. Teraz to już było stosunkowo wielkie miasto.
- Tędy, znam świetnie miejsce gdzie jest cudne
żarcie.
- A wy możecie jeść normalne jedzenie? - spytał
podejrzliwie Mike.
Matt
uśmiechnął się. Widział już jak Marcel i Charles jedli i że im smakowało. Nie
odezwał się jednak ani słowem, gdy Charles spojrzał na Mike’a przerażającym
wzrokiem i z całą powagą powiedział:
-
Normalne jedzenie? Chodziło mi o plac zabaw z mnóstwem małych, zdrowych dzieci.
Mike zadrżał, a Matt wybuchnął śmiechem, nie mogąc
się powstrzymać.