wtorek, 8 stycznia 2013

Rozdział 2

5 komentarzy:

 Uznałam, że skoro do rozpoczęcia ferii nie zostało mi więcej niż piętnaście lekcji, to z tego ważnego powodu dam drugi rozdział wcześniej niż planowałam ^^.
I już chciałam sprostować.
Początkowo owe opowiadanie miało być "pieprzeniem o pieprzeniu" jak to ładnie ujęła Necronice. Do czasu. Niedawno uznałam, że fajnie byłoby wepchnąć pomiędzy to jakąś fabułę, akcję, trochę czegoś ciekawego. Dlatego przerobiłam całkowicie mój początkowy plan i rozdziały. I właśnie dlatego pisałam, że nie wiem już co zrobić z pierwszymi, ale ufam, że im dalej tym będzie lepiej.
No dobra, dobra. Już się nie tłumaczę, tylko zapraszam do czytania! I chyba nie ma już takich "perełek" jak w pierwszym rozdziale, tak mi się wydaje xd
(Ostrzegam, rozdział póki co najdłuższy jaki posiadam)


Podróż minęła szybko, bez przeszkód. Dojechali na miejsce trochę spóźnieni, ale to wszystko przez to, że ich samochód nie jest przystosowany do takich dróg. Tak to jest jak pozwala wozić się limuzyną. Po zatrzymaniu samochodu wysiedli i przyjrzeli się rezydencji. Jeśli jej wnętrze jest w takim starym, arystokratycznym stylu urządzone to mają duży plus, pomyślał Marcel. Westchnął głęboko i ruszył do drzwi. Przy nich czekał już lokaj, który otworzył je przed nimi. Weszli do środka i Marcel rozejrzał się. Było tu całkiem tak, jak sądził. Wielki hol po obu stronach miał ogromne schody, które schodziły się tworząc piętro. Na przeciwko jakby pod schodami były drzwi. Marcel mógł się tylko domyślać dokąd prowadzą. Po lewej stronie schodów był ledwo odgrodzony salon, ale z miejsca, w którym Marcel stał, nie dało się zajrzeć do środka. Po prawej zaś widział kuchnię, a za nią kawałek jadalni z długim stołem. Nie dane mu było dłużej się zastanawiać, gdyż koło niego rozległ się krzyk.
- Haaalooo?!
Warknął, pocierając ucho i spojrzał w tamtą stronę. Charles.
- Po cholerę się wydzierasz?
- Nie zauważyłeś, że nikt nie przychodzi nam na spotkanie? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Marcel otworzył usta by coś odpowiedzieć, gdy nagle usłyszał ciche "Idę, idę" i zwrócił głowę ku górze schodów. Po chwili pojawił się tam młody chłopak, blady, z rozwianymi czarnymi włosami. Zszedł sprawnie i szybko po tych wielkich schodach i stanął przed nimi.
- Witam, jestem Matthew, odpowiem na wszystkie pytania oraz przedstawię naszą propozycję w imieniu lorda - uśmiechnął się lekko, raczej z przymusu.
- Oczywiście. Marcel Maradian - wskazał na siebie po czym na Charlesa - Charles Abradonn.
Chłopak zmrużył niezauważalnie oczy lecz zaraz przywołał uśmiechnięty wyraz twarzy.
- Zapraszam do salonu - powiedział i ruszył do pokoju po lewej stronie.
*
Dyskutowali przez długie godziny. O tym, jak będzie wyglądać ich umowa, o Anglii, o tych i o tamtych, o życiu... Na ucztę powitalną wystawiono wytrawne potrawy, by zaimponować gościom. Służba kręciła się koło nich przynosząc zapełnione nimi talerze i zabierając puste. Przynosili również różne przysmaki i napoje. Gdy w końcu Matt nie mógł zapanować nad ziewaniem postanowił zaproponować gościom pokoje.
- Już późno na dyskusje - stwierdził. - Może pokażę wam gdzie będziecie spać?
- Chętnie - odpowiedział Marcel wstając. Gdy jego towarzysz również się podniósł siedemnastolatek poprowadził ich na górę, przez korytarz, aż na sam koniec.
- To są wasze pokoje - wskazał na drzwi na przeciwko siebie. - Mój pokój jest na drugim końcu tego korytarza - odwrócił się i spojrzał przez ramię - Jakbyście czegoś potrzebowali i to nie mogłoby być skierowane do służby, nie krępujcie się, zakłócajcie mój spokój.
Charles tylko pokiwał głową i wszedł do najbliższego pokoju od razu zamykając drzwi. Marcel spojrzał na chłopca i uśmiechnął się.
- Dobranoc, w takim razie.
- Dobranoc - odpowiedział, poczekał, aż Marcel wejdzie do swego pokoju i ruszył w stronę swojego. W połowie drogi ziewnął i przymknął oczy. Gdy wszedł do środka od razu padł na łóżko. Mam tylko nadzieję, że moje poświęcenie nie pójdzie na marne, pomyślał. Leżał przez kilka minut i zaraz potem zapadł w sen.
*
Marcel rozchylił powieki i leniwie rozciągnął usta w uśmiechu. Miał cudowny sen. A głównym bohaterem był nowo poznany chłopak, Matt. Marcelowi od razu wpadł w oko. Takie szczupłe ciałko schowane pod luźnym ubraniem, włosy drastycznie kontrastujące ze skórą, te czarne oczy, głębokie niczym dwa jeziora, błyszczące za każdym razem gdy wspominał o czymś nielegalnym. Piękne usta, wprost stworzone do całowania. Marcel przez całe wczorajsze spotkanie nie mógł oderwać od niego oczu, a jego myśli zdecydowanie nie dotyczyły tego, czego powinny. W nocy jednak cała jego fantazja mogła rozpostrzeć skrzydła i popłynąć. Gdyby Matt pozwolił Marcelowi choćby na część jego fantazji, to blondyn byłby zachwycony.
Do głowy wpadł mu głupi pomysł. Był tak głupi, że Marcel od razu do niego przystąpił. Wstał, naciągnął na siebie ubranie i wyszedł z pokoju. Poszedł na drugi koniec korytarza i od razu znalazł drzwi oznaczone tabliczką „Matthew”. Otworzył je i od razu dostrzegł chłopaka leżącego na łóżku. Przy okazji omiótł pokój wzrokiem i aż uśmiechnął się. Nie spodziewał się, że tak perfekcyjny chłopak jak Matt będzie miał taki bałagan. Wszedł do pokoju i usiadł koło chłopaka na materacu. Na początku chciał tylko popatrzeć na śpiącego chłopca, ale ten widok go rozczulił. Brunet wczoraj zachowywał się z wyższością, był zuchwały i mówił pretensjonalnym tonem. Teraz chłopak wyglądał jak ciemnowłosy aniołek i Marcel zapragnął go przytulić. Położył się delikatnie obok niego, choć w odpowiedniej odległości. Matt westchnął jakby zrezygnowany i wtulił się nagle w niego. Marcel zdziwił się, aż otworzył szerzej oczy ale nic nie powiedział. Nie miał pojęcia ile tak leżał i wpatrywał się w chłopaka uczepionego jego ciała. Ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Gdy za oknem zaczęło świtać Matt powoli otworzył oczy.
*
Otworzył powoli oczy. Coś koło niego pięknie pachniało. Czy ktoś wniósł do jego pokoju kwiaty? I coś ciepłego, co dotykało jego ciała. Mike? W nocy wydawało mu się, że ten wszedł do jego pokoju i położył się obok niego. Jednak on od razu zacząłby się do niego dobierać i Matt obudziłby się w zupełnie inny sposób. Więc kto...? Otworzył oczy i jego wzrok spoczął na klatce piersiowej. Podniósł wzrok i ujrzał twarz okalaną przez długie, prawie białe włosy, wpatrującą się w niego. Te jasne, zielone oczy, które się w niego wczoraj wpatrywały z taką zaciętością, teraz były zaledwie kilka centymetrów od jego własnych . Zmieszał się niezmiernie. Co Marcel tu robił? Przy nim? W jego łóżku? Obejmując go? Podniósł się szybko wyswobadzając się z jego uścisku.
- C-co ty tutaj robisz? - zapytał.
- Leżę – zauważył gość inteligentnie.
- No tak... Ale co ty robisz w moim pokoju? Masz swój – Matt nadal nie mógł uwierzyć, że spał z Marcelem.
- Nie mogłem spać w nocy, a skoro wczoraj powiedziałeś, że możemy przyjść gdy będziemy czegoś potrzebowali, to przyszedłem - Marcel wydawał się niewzruszony.
- No tak – burknął Matt. Nie powinien tego mówić, skoro teraz jego słowa zostały teraz użyte przeciwko niemu.
Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na mężczyznę w jego łóżku. Całkiem przystojnego mężczyznę, cholera jasna.
- Możesz już iść. Za pół godziny śniadanie. - wstał z łóżka i podszedł do szafy. Już miał zdejmować bluzkę od piżamy gdy pomyślał o mężczyźnie siedzącym za nim. Obejrzał się i posłał mu ponaglające spojrzenie. Ten tylko podniósł się i bez słowa wyszedł.
Chłopak nie wiedział jak zareagować. Miał na niego nawrzeszczeć, jakby zrobił z każdą inną osobą? Miał o tym zapomnieć? Jak miał zapomnieć, że z nim spał, do cholery?!
Matt przebrał się szybko w jakieś porządne ubrania i zszedł na dół. Jak za pół godziny ma być śniadanie to musi szybko coś przygotować. Ale co on się będzie poniżał i robił śniadanie? Zawołał Bena i dał mu za zadanie zrobienia śniadania dla trzech osób w pół godziny. Kucharz uznał to chyba za swoją życiową misję, bo poleciał szybko na zaplecze. Brunet pokręcił powoli głową i z westchnieniem zajrzał do lodówki. Całe jedzenie, które wczoraj prawie z niej wypływało, poszło wczoraj. Nawet te niezjedzone przez Matta i gości potrawy gdzieś zniknęły. Matt domyślał się, że Ben je wyrzucił. Do kuchni wszedł Marcel, więc Matt odwrócił się, zamykając lodówkę. Nie miał pojęcia jak się teraz przy nim zachowywać.
- Ben zaraz przygotuje jedzenie. Jestem pewien, że wymyśli coś wspaniałego – Matt uśmiechnął się lekko. Ben nie robił zazwyczaj wytrawnych posiłków, chyba że ugaszczali właśnie ważnych gości.
 - Na pewno tak będzie - mężczyzna uśmiechnął się i usiadł przy stole.
Chłopak usiadł na przeciwko niego i przyjrzał mu się. Nie wyglądał na chociażby w najmniejszym stopniu przejętego wcześniejszym zajściem.
- Charles powiedział, że jest zmęczony wczorajszą podróżą i że przyjdzie za godzinę. Ale uważam, że po prostu jest leniem i nie chce mu się wstawać z łóżka i na śniadanie w ogóle nie przyjdzie.
Brunet uśmiechnął się lekko. Gdyby nie okoliczności pobudki też pewnie by spał w najlepsze. W tym momencie przyszedł kucharz i podał pierwszą część śniadania. Według niego śniadanie było najważniejszym posiłkiem dnia. Najpierw podał tartaletki z pomidorami, łososiem, ogórkami i rukolą. Później przyniósł im scones, herbatę i powidła. Widać było, że Marcel już się najadł, ale Ben podawał coraz to nowe potrawy. Chciał im wcisnąć na koniec jeszcze grillowaną pierś indyka podaną na sałacie i polaną sosem, ale po wzroku Matta poznał, że to już koniec.
- No, to tylko coś na osłodzenie dnia i już sobie idę - powiedział i położył na stole dwa pucharki pełne lodów, owoców i bitej śmietany. Brunetowi aż oczy zabłysły na ten widok. - Smacznego.
Matt, mimo, że zazwyczaj nie miał apetytu to lody uwielbiał i mógł je jeść całe dnie. Mike patrzył tylko znacząco, widząc, że zamiast zwykłego obiadu objadał się lodami. Wcześniej próbował w niego wmuszać coś bardziej pożywnego, ale po próbie odebrania opakowania lodów przyjacielowi, zaprzestał wysiłków. Teraz również Matt wręcz rzucił się na pucharek, mimo, że z wcześniejszych części śniadania skubnął tylko kawałek rukoli. Blondyn patrzył na jedzącego chłopaka z tajemniczym wyrazem twarzy.
- No czo? - spytał chłopak widząc jak gość się mu przygląda - Głodny jestem. Mam tylko siedemnaście lat, jestem jeszcze nastolatkiem. Wszystkie nastolatki lubią słodycze, nie?
- Tak, tak, oczywiście. Ale większość nastolatków powinna chyba najpierw dostarczać organizmowi potrzebnych mu substancji odżywczych, nie tylko cukrów.
-Co cię to obchodzi – mruknął pod nosem. Nikt mu nie będzie mówił co ma jeść, a czego nie.
Matt skończył jeść i oparł się na krześle, a Marcel odstawił prawie pełny pucharek na stół. Co za marnotrawstwo, pomyślał brunet. Takie świetne waniliowe lody odstawiać i pozwalać im się rozpuścić.
- Matt - zaczął mężczyzna, a chłopak spojrzał na niego z cichym "Hm?" - Jesteś brudny od bitej śmietany.
Chłopak wytarł się i w zabawny sposób ominął większą część białego puchu.
Marcel pokręcił głową i pochylił się nad stołem. Długim palcem starł śmietanę z kącika ust Matta i oblizał palec. Brunet wpatrywał się w niego, ale nic nie powiedział. Blondyn też był cicho. Wyciągnął rękę i założył chłopakowi kosmyk niesfornych włosów za ucho. Po tym drobnym geście Matt się ocknął.
- Wybacz, ale muszę... do łazienki - wstał i szybko wyszedł. Bynajmniej nie do łazienki, a do swojego pokoju.
Co to miało być? Na co on sobie pozwala? Mógł coś zrobić zamiast tak bezczynnie siedzieć i się gapić! Przecież jak Mike... on zawsze reaguje! A teraz co? Nie mógł się ruszyć. Westchnął i usiadł na łóżku. Co to miało być?!
Po chwili sprzeczania się z własnymi myślami usłyszał pukanie do drzwi. Podszedł do nich i otworzył. Stał przed nim ubrany i uśmiechnięty Charles.
- Jedziemy nad morze, jedziesz z nami? - spytał. Matt zrobił zdziwioną minę. Marcel i Charles przyjechali tu w interesach, ale zamiast o nich, woleli rozmawiać o pogodzie. A teraz ten pomysł z morzem?
- "Nami" czyli tobą i Marcelem?
- Owszem. To jak, jedziesz?
- A czy... mógłbym po kogoś zadzwonić? - Matt spojrzał mu w oczy. Nie uśmiechała mu się podróż sam na sam z dwoma nieznajomymi mężczyznami. Może nie musiał się obawiać, że go zabiją, a jego zwłoki zakopią gdzieś głęboko w lesie, skoro przyjechali tu się bratać z organizacją Matta. W każdym razie wolałby mieć w takiej podróży kogoś znajomego.
- Po kogo?
- Po mojego przyjaciela, Mike'a. - odpowiedział. Mike był bardzo bliskim i starym przyjacielem. Znali się od piaskownicy, razem chodzili do szkoły i razem dostawali pierwsze zlecenia.
- Jeśli nie będzie przeszkadzał, umie pływać i nie ma nic przeciwko nam to z przyjemnością.
- Świetnie. Kiedy chcecie wyjechać? - Matt już sięgnął po telefon.
- Dzisiaj. Zaraz. Za jakieś dwie godziny.
- Tak szybko? Hmm... - brunet zastanowił się. - Na ile dni?
- Ze dwa. Jeśli ci pasuje.
- Pasuje. Ale... dobra, nieważne. Zadzwonię po niego i za dwie godziny będziemy przed domem.
Wampir odszedł do pokoju Marcela i wszedł nawet nie pukając. Matt wybrał numer i przyłożył komórkę do ucha.
- Taaak? - usłyszał zaspany głos po kilku sygnałach.
- Mike? Ty jeszcze śpisz? Wstawaj, śpiochu.
- Matt, moje kochanie? - od razu się rozbudził - No to po co dzwonisz? Wampirki dały ci w kość?
Tak, Marcel i Charles byli wampirami. Bardzo starymi i zabójczymi wampirami. Matt nie wiedział ile mieli dokładnie lat, ale podejrzewał, że ponad dwieście. Właśnie dlatego Lord ich potrzebował. Zawsze dużo lepiej mieć ich za przyjaciół niż wrogów. Matt dostał od Lorda specjalne, srebrne naboje do pistoletów, tak „w razie czego”.
- Nie, coś ty. Dzwonię, bo chciałem się zapytać czy chcesz ze mną jechać nad morze? Za dwie godziny pod rezydencją, na dwa dni. "Wampirki" jadą z nami.
Usłyszał cichy jęk.
- No dobra. Dla ciebie zawsze, kochanie. Może będziemy mieli dla siebie chwile czasu i...
Brunet rozłączył się, nie chcąc słuchać jego fantazji. Podszedł do szafy, wyjął jakiś plecak i zaczął upychać w nim ubrania i inne potrzebne rzeczy.
Spakował wszystko co potrzeba. Nie zajęło mu to dużo miejsca, w końcu wszystko czego nie wziął mógł kupić na miejscu. Zarzucił plecak na ramię i wyszedł. Czekał kilka minut, gdy w końcu z willi wyszli dwaj mężczyźni z małymi torbami. Podszedł do nich, a Marcel uśmiechnął się na jego widok.
- Masz wszystko? - spytał - Jeśli tak to możemy jechać.
- Nie... to znaczy, mam wszystko, ale jeszcze czekamy na kogoś. Zaraz pewnie będzie - Matt spojrzał na drogę wychodzącą poza bramy willi i rozchodzącą sie na boki. Mike musi sie śpieszyć.
Gdy tylko zdążył to pomyśleć zauważył ruch za bramą i po chwili stał przed nim piękny czarny motor marki Suzuki, a z niego zszedł blond włosy chłopak. Zdjął z głowy kask i rozczesał włosy palcami. Na plecach miał średniej wielkości plecak koloru oliwki. Gdy tylko dostrzegł Matta od razu się na niego rzucił.
- Hej, kochanie! - krzyknął mu do ucha.
Sparaliżowany brunet stał tylko jak słup soli i dopiero po paru chwilach się opamiętał i odepchnął go od siebie.
- Bez zbędnych czułości – powiedział poważnie i odwrócił się w stronę wampirów. - Czym jedziemy? I w ile tam będziemy?
- Jedziemy naszym samochodem - odparł Charles patrząc kątem oka na Mike. - Podróż zajmie nam jakieś... trzy godziny. Nocowanie mamy załatwione u znajomego.
- Pokoje? - spytał podejrzliwie Matt.
- Owszem. Duży czteroosobowy pokój.
- Mhm.
Ruszyli do garażu, gdzie powinno znajdować się mnóstwo samochodów, ale na czas przyjazdu gości wszyscy wyjechali i zostało tylko kilka, w tym czarny mercedes gości, który został zakupiony jeszcze przed ich przyjazdem. Nie mogli przecież jeździć po Anglii limuzyną.
- Mogę prowadzić? - spytał Matt ,gdy już włożyli torby i plecaki do bagażnika.
- Chyba żartujesz. Jeśli będziesz prowadzić nie dojedziemy tam do wieczora - odparł Charles.
- Śmieszne - syknął chłopak i oburzony usiadł na tylnim siedzeniu za kierowcą.
Wszyscy zajęli miejsca, Mike z tyłu koło Matta, Charles za kierownicą, a Marcel koło niego. Okazało się, że wampir jest znakomitym kierowcą. Ledwo ruszyli, a już byli na głównej drodze ze wskazówką szybkościomierza na 160km/h.
- Czyli mamy duży, czteroosobowy pokój z czterema łóżkami? - spytał Mike, ale chyba tylko po to by przerwać tę niemiłą ciszę.
- Tak - odparł Marcel i na tym rozmowa się kończyła.
Jechali przez kilka minut i Matt zauważył, że jadą autostradą już 220km/h.
Westchnął cicho, gdy Mike położył mu dłoń na kolanie.
- Skąd się znacie? - spytał blond włosy wampir zerkając do tyłu. Widać było, że chyba nie lubi Mike'a.
- To bardzo długa historia - odpowiedział blondyn. - Zaczęło się od przedszkola. Tam się spotkaliśmy. Nasi rodzice się znali i bardzo lubili...
Matt skrzywił się na wspomnienie rodziców.
- ...i przyprowadzali nas do tego samego przedszkola, później poszliśmy razem do szkoły. Razem mieliśmy pierwsze zadania... - westchnął cicho wspominając ich pierwszą prawdziwą "misję". Mieli ukraść kilka samochodów. Jak to było dawno...
- Rozumiem.
- A wy skąd się znacie? - spytał Matt, chyba po raz pierwszy odzywając się od wyjazdu.
- My... - Marcel spojrzał na Charles'a i uśmiechnął się - znamy się już od około pięciuset lat. Spotkaliśmy się na Alasce jako młode wampiry. Ja miałem zaledwie sto lat, a Charles pięćdziesiąt.
- Naprawdę mało - wtrącił Mike.
- Jak dla wampirów to bardzo mało. Ale ty tego nie zrozumiesz. W każdym razie - zwrócił się do Matta. - Poznaliśmy się i w pewnym momencie bardzo polubiliśmy. Sam nie wiem, jakaś taka braterska więź. I czasem się rozstawaliśmy na kilka, kilkadziesiąt lat a później znów się schodziliśmy. Ten świat jest bardzo mały.
- Wampiry mogą wychodzić na słońce? - spytał Mike zmieniając temat.
- Owszem. Nie wiem czemu w tych wszystkich książkach i filmach wampiry się topią czy palą na słońcu. Ale to nie prawda. Możemy wychodzić i mi osobiście bardzo się słońce i lato podoba.
- Aha.
Przy takich rozmowach minęła im cała podróż. Mike kilka razy próbował dyskretnie dobrać sie do Matta, ale brunet tylko odtrącał jego ręce. Raz musiał użyć więcej siły by odepchnąć jego natarczywą dłoń i uderzyć go w łeb. Od tej pory był względnie grzeczny. Gdy około czternastej dojechali na miejsce, wysiedli z samochodu i Matt spojrzał na ich domek. Dość duży, biały, zbudowany w wiktoriańskim stylu, bardzo ładny. Oraz blisko morza. Wzięli swoje bagaże i weszli do środka. Było tu bardzo przytulnie. Duży kominek, który się o tej porze roku nie palił, drewniane meble i skórzane kanapy. Właściciel - młody chłopak ze wzrokiem staruszka - zaprowadził ich do pokoju. Mattowi podobało się prawie wszystko, ładne meble, duże okno, marmurowa łazienka. Prawie, bo okazało się, że ten czteroosobowy pokój posiada jedynie trzy łóżka - dwa pojedyncze i jedno duże, dwuosobowe. Brunet zwrócił się do Marcela, którego kąciki ust były uniesione lekko ku górze.
- Miały być cztery łóżka - powiedział.
- Wiem, ale tamten pokój jest zajęty. Ktoś bardzo chciał go mieć. Ale ten jest chyba nawet ładniejszy, czyż nie? - uśmiechnął się do chłopaka.
- Może. Ale ja śpię tutaj - podszedł do jednoosobowego łóżka i położył na nim plecak.
- Ja też nie zamierzam z kimś spać - mruknął Charles i rozwalił się na pojedynczym łóżku.
- Nie będę z nim spał - syknął Mike wskazując na Marcela.
- Uwierz, mi też się to nie uśmiecha - odpowiedział blondyn.
- A nie możecie wy dwaj spać na tym dużym? - spytał Matt. - Znacie się już ponad pięćset lat!
- I co z tego? My razem nie śpimy - odpowiedział Charles, krzywiąc się w zabawny sposób.
Brunet tylko westchnął.
- Dobra, Mike. Spełnię jedno z twoich marzeń i będziemy spać razem. Ale tylko dlatego żeby nie psuć tej wycieczki. I bez dotykania - warknął ostatnie zdanie, Dy dostrzegł ucieszony wzrok przyjaciela i przeniósł się na wielkie łóżko.
Mike uśmiechnął się i pocałował Matta przelotnie w usta. Marcel za to wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął.
- Idziemy na plażę. Teraz, więc raz-dwa się przebierać i brać co potrzebne - Charles był zadowolony chyba ze wszystkiego.
Wyciągnął kilka rzeczy z torby i wszedł do łazienki. Chwilę potem wyszedł i wszedł Mike. Gdy był już w środku, Marcel uznał, że nie ma co czekać i przebrał się w kąpielówki w pokoju. Matt odwrócił wzrok i po chwili sam wszedł do łazienki.
Gdy wszyscy byli już gotowi blond włosy wampir zamknął drzwi do pokoju i wyszli z domu. Okazało się, że plaża była tuż obok. Praktycznie musieli przejść tylko kawałek lasu i już byli przy morzu. Charles rozłożył szybko koc i rozebrał się do kąpielówek. Matt widział teraz jego ładnie zbudowane ciało, szczupłe, ale nie chude jak jego. Widać było też mięśnie. Nagle poczuł zażenowanie. Cała trójka była dobrze zbudowana, mieli mięśnie, szczupłe ciała. Mike był trochę mniejszy i nie widać było aż tak dobrze na nim mięśni. Ale Matt był chudy, jego kości wystawały i chciały się wyrwać spod skóry; wiedział, że będzie wyglądać jak debil przy tych modelach.
- Mmm... ja... chyba się nie kąpię - powiedział cicho.
- Jak to nie? Wstawaj, idziemy pływać! - zawołał wesoło młodszy z wampirów, podszedł do niego i ściągnął z niego koszulkę.
W innych okolicznościach, z kimś innym poczułby się dziwnie. Ale jakoś nie czuł od Charles'a żadnych podtekstów tego czynu. Jak starszy bart, pomyślał. Westchnął i zdjął spodnie. Zauważył, że Mike przygląda mu się z uśmiechem. On jak zawsze, gdy tylko miał możliwość oglądania Matta bez ubrań wykorzystywał to. Kątem oka zauważył też jak Marcel mu się przygląda. Jego wzrok przypominał... wzrok polującego kota. Chrząknął cicho zażenowany i wyrwał z zamyślenia Mike'a i Marcela.
- Wchodzimy? –spytał i założył ręce na piersi, próbując się jakoś osłonić.
-Oczywiście - Charles uśmiechnął się i rozejrzał. Było tu trochę ludzi i niektórzy dziwnie się na nich patrzyli. Dziewczyny w większości przypatrywały się Charlesowi, Marcelowi i Mike'owi, uświadomił sobie Matt. Westchnął i podszedł do brzegu. Gdy tylko przybyła fala i zalała mu stopy poczuł, że woda jest zimna. Ale chyba nie aż tak, żeby nie wejść. Posunął się dalej, aż po kolana i nagle poczuł na skórze całe mnóstwo wody. To Marcel i Charles wbiegli do wody nie przejmując się jej temperaturą. Brunet przeklął ich pod nosem i otrzepał się jak pies. Wszedł głębiej, a po chwili w końcu się zamoczył cały.
- Długo to trwało - skomentował z tyłu Mike.
- To po co na mnie czekałeś? Trzeba było już wchodzić.
- Ale nie cieszysz się, że jednak czekałem?
Matt tylko westchnął i zanurkował. Po chwili poczuł ręce obejmujące go w talii. O mało co nie zakrztusił się wodą. Wynurzył się i spojrzał na Mike'a.
- Nie molestuj mnie na oczach wszystkich - syknął do niego.
- Nie molestuję. Jeszcze. Poza tym nikt nie zwraca na nas uwagi... - jego ręce sprawnie przyciągnęły Matta do siebie i sprawnie zjechały na jego pośladki. Brunet aż syknął cicho.
- Zabieraj te łapy - warknął i wyplątał się z uścisku.
- Dobra, będziemy mieli dla siebie jeszcze mnóstwo czasu, idź popływać - Mike zachichotał.
Brunet prychnął i popłynął głębiej. Gdy się wynurzył rozejrzał się dookoła. Zewsząd otaczały go dzieci, nastolatki i dorośli pluskający się wesoło w wodzie. I niby na pewno nikt ich nie widzi... Matt westchnął i popłynął bliżej brzegu.
Po jakimś czasie pływania, nurkowania i krzyków Matta w końcu wszyscy wyszli z wody. Brunet szybko owinął się w swój puchaty ręcznik. Usłyszał za sobą chichot. Odwrócił się i ujrzał Charlesa zasłaniającego usta dłonią.
- No co? - spytał chłopak.
- Nic. Ale teraz tak słodko wyglądasz. Aż ma się chęć cię przytulić - wampir nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
Matt spojrzał na nim morderczym wzrokiem i wytarł się pospiesznie.
- Idziemy teraz na jakiś obiad, a później przyjdziemy na plażę na zachód słońca - zadecydował po krótkiej chwili Marcel.
Już ubrani poszli na miasto. Charles cały czas opowiadał jak to samo miejsce wyglądało kilkaset lat temu. Okazało się również, że chłopak, który ich przyjął w białym domku, również był wampirem, jednak znacznie młodszym od Marcela i Charlesa. Jego dom powstał ponad sto lat temu, za panowania Wiktorii Hanowerskiej. Nie było wtedy tutaj tych wszystkich straganów, domów, drzew. A jakieś trzysta lat temu podobno stało tutaj tylko małe miasteczko. Teraz to już było stosunkowo wielkie miasto.
- Tędy, znam świetnie miejsce gdzie jest cudne żarcie.
- A wy możecie jeść normalne jedzenie? - spytał podejrzliwie Mike.
Matt uśmiechnął się. Widział już jak Marcel i Charles jedli i że im smakowało. Nie odezwał się jednak ani słowem, gdy Charles spojrzał na Mike’a przerażającym wzrokiem i z całą powagą powiedział:
- Normalne jedzenie? Chodziło mi o plac zabaw z mnóstwem małych, zdrowych dzieci.
Mike zadrżał, a Matt wybuchnął śmiechem, nie mogąc się powstrzymać.