niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 8

3 komentarze:

  Wybaczcie, że tak długo... Miłego czytania!


- Cholera jasna! Gdzie jest ten pierdolony list?! – Matt darł się na całą rezydencję, przerzucając każdą leżącą na jego widoku rzecz. Przestało bawić go znikanie jego rzeczy. - Mike, do kurwy nędzy!
Darł się już dobre pół godziny, a każdy, kto się nawinął czym prędzej schodził mu z drogi. Brunet chodził po całej willi szukając listu, który dostał od Charlesa. Wampir pisał w nim ogólnie, że wrócili, mają się dobrze, liczą na dobrą współpracę i inne takie zwykłe sprawy. Tylko w postscriptum napisał, że Marcel ciągle o nim mówi. Pewnie to z tego powodu tak bardzo się zdenerwował, gdy okazało się, że list w niezwykły sposób zniknął z jego biurka. Ale on wiedział, a przynajmniej domyślał się, czyja to sprawka i denerwował się jeszcze bardziej. Kochał Mike’a niczym brata, ale po wyjeździe wampirów stał się nie do wytrzymania.
- Kurwa, Mike, jak cię znajdę to gwarantuję, że będziesz miał coś złamane!
Chłopak z impetem otworzył drzwi do jego pokoju. Nikogo w nim nie było. Wszedł do środka i zaczął przerzucać jego rzeczy. Oczywiście nie bawił się w odkładanie ich na swoje miejsce. Znalazły one bowiem nowe. Na podłodze. Niestety nie znalazł listu w pokoju przyjaciela. Wyszedł więc, trzaskając drzwiami i poszedł do kuchni. Tam Mike często przesiadywał. Tam jednak była tylko Martha – pulchna blondynka, która była w rezydencji sprzątaczką. Teraz jednak włosy miała ciemnobrązowe.
- Matt, skarbie, nie krzycz, głos stracisz. I nie mów takich brzydkich słów! – kobieta, jak miała w zwyczaju, przyłożyła dłoń do ust i rozszerzyła oczy. Robiła tak zazwyczaj, gdy podpowiadała, że zachowanie, o którym mówi jest niewłaściwe. Matt zignorował ją i ruszył na górę.
Cała rodzina przyjechała już z przymusowych „wakacji”. Teraz po domu kręciło się dobre dwadzieścia osób. Jednak żadne z nich nie było Mikiem. Matt wściekał się jeszcze bardziej. Poszedł do salonu, gdzie Mike przebywał równie często co w kuchni. Jednak przed wielkim telewizorem, grając w grę, nie siedział jego blond przyjaciel, a Caleb. Matt znów spochmurniał, mając nadzieję, że jego przyjaciel nie odmówi sobie przed śmiercią z rąk bruneta partyjki w jakąś idiotyczną grę na konsoli. Niestety, pomylił się.
Caleb spojrzał na niego, robiąc pauzę w grze.
- Siemasz, Matt. Chcesz zagrać? – spytał z rozbrajająco szczerym uśmiechem. Najwidoczniej nie słyszał, lub udawał, że nie słyszał, wcześniejszego zachowania Matta.
- Nie, nie chcę. – Matt ciężko usiadł na kanapie obok kolegi. – Nie widziałeś dziś może Mike’a? Szukam go.
- Nie widziałem. Odkąd powitał mnie wielką paczką chipsów i sześciopakiem piwa.
Caleb wydawał się szczery, więc Matt o nic więcej nie pytając poszedł kontynuować swoje poszukiwania. Denerwowało go to, że nigdzie nie może blondyna znaleźć. Co z nim? Nagle, jakby z nikąd wyrosła przed nim Vivian. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią niechętnym wzrokiem. Wiedział, że dziewczyna z własnej woli nie odezwałaby się do niego. Ba, nawet by na niego nie spojrzała.
- Lord chce cię widzieć – powiedziała, po czym ruszyła w stronę gabinetu głowy tej rezydencji. Matt nie miał wyboru. Poszedł za nią, starając się opanować. W końcu Lord to Lord.
Blondynka przed nim zapukała do ciężkich drzwi, po czym otworzyła je i weszła do środka. Matt zdziwił się jej zachowaniem. W końcu mężczyzna chciał widzieć go, nie ją. Jednak wszedł zaraz za dziewczyną.
Przy wielkim, bogato zdobionym biurku siedział na równie imponującym krześle mężczyzna, którego Matt znał całe swoje życie.
- Witaj, Matt – powiedział mężczyzna. – Na początek muszę ci powiedzieć, byś nie krzyczał na moich ludzi. Nie chciałbym, by któryś z nich dostał zawału. – Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie, a Viv, stojąca koło Matta prychnęła pod nosem. Zaraz mężczyzna na fotelu spoważniał.
- Jednak nie po to cię wzywałem. Stało się coś, co od dawna przewidywaliśmy. Dziś rano jeden z naszych zaufanych informatorów przekazał nam złe wieści. – Mężczyzna zrobił pauzę, a w brzuchu Matta zawitało nieznane mu uczucie. Jakby… strach? Nie, to na pewno nie to, pomyślał chłopak.
- Dziś – kontynuował mężczyzna - około dziewiątej Mike wyszedł do miasta zorientować się, czy… zresztą, to nieważne. Ważne jest to, że nie wrócił. Tak, Matt, jest dokładnie tak jak przypuszczasz. Ktoś go porwał. A my domyślamy się kto.
Po słowach Lorda Matt dotknął miejsca na koszulce, w którym czuł to nieprzyjemne uczucie. Teraz wzrosło ono do wielkich rozmiarów. Chłopak zastanawiał się jak to możliwe, że mieści mu się w brzuchu. Zaraz potem uświadomił sobie jednak, co właściwie mężczyzna powiedział. Od razu przed oczami przeleciały mu obrazy Mike’a uśmiechającego się, śmiejącego, próbującego się do niego dobierać.
A potem wizje. Mike przykuty do ściany ciężkimi kajdanami. Mike leżący na zimnej, kamiennej podłodze. Mike kopany ciężkimi buciorami. Mike przywiązany do słupa i biczowany. Mike, któremu wbijane są gwoździe pod paznokcie. Mike, powoli maczany w kwasie. Mike, któremu gałki oczne są posypywane solą. Mike…
Matt zgiął się w pół i mało brakowało, aby zwymiotował. Jednak powoli wyprostował się i spojrzał na Lorda oczami, których mężczyzna już dawno nie widział. Była w nich czysta nienawiść, żądza zabijania, krwi. Lord wiedział, że tak będzie. Dlatego wybrał Matta. Wiedział, że Mike jest dla niego jedną z najważniejszych osób w życiu. Może nawet najważniejszą. Wiedział, że gdy dowie się co się stało będzie gotowy na wszystko. I o to mu chodziło.
- Nasi ludzie dowiedzieli się, że w willi był szpieg – Lord znów przerwał swój monolog na chwilę. – Niestety, dopiero po tym jak uciekł i poinformował swoich o naszej współpracy z panem Chrlesem i panem Marcelem. Nie jesteśmy jednak pewni czy wiedział kim oni byli. Musimy jednak przypuszczać, że tak. Technicy ustalili w jakim samochodzie przewieziono porwanego Mike’a i ile takich samochodów jest w Anglii. Co ciekawe, okazało się, że jeden zarejestrowano nieopodal miejsca zamieszkania naszego znajomego – pana Bachusa. Doskonale wiemy, że jest on zazdrosny o wszystko co nam udaje się zrobić. Niestety, ostatnio chyba zdobył kilku dobrych ludzi. No, a teraz Mike… - Lord ponownie zwiesił głos. Po chwili wyjął teczkę z szuflady biurka i podał ją Vivian. – Przejrzyjcie to, są tam wszystkie dane o tym człowieku. Co, gdzie, jak i kiedy robił. Wszystko. Mam nadzieję, że przyprowadzicie Mike’a z powrotem. Gdyby nie… byłaby to wielka strata.
Matt skrzywił się lekko na takie traktowanie jego przyjaciela. Wiedział jednak, że w ich świecie nie ma czegoś takiego jak niezastąpieni ludzie. Są po prostu tacy, których zastąpić trudno, nic więcej. Lord przekazał im jeszcze, że Caleb pojedzie z nimi do Llanelli, miasta w którym mieszka Bachus. Stamtąd muszą wyciągnął Mike’a, najlepiej bez ofiar. Wiedzieli mniej więcej gdzie mężczyzna ma posiadłość, więc to nie było problemem. Było nim za to co innego. Nie mieli pojęcia, czy Mike’a przetrzymują tam, czy może gdzie indziej. Mimo wszystko musieli spróbować.
Matt i Vivian wyszli z gabinetu. Dziewczyna od razu rzuciła brunetowi spojrzenie, które mówiło bardzo wiele i skierowała się do swojego pokoju. Matt wiedział, że poszła się już przygotowywać do misji. Nieważne jak mało obchodziło ją co stanie się z Mikiem, ale misja to misja. A ona każdą wykonywała perfekcyjnie. Chłopak nie mógł być gorszy. Szczególnie gdy chodziło o jego przyjaciela.
Szybko ruszył na dół przekazać informacje Calebowi. Chłopak przyjął wszystko do wiadomości i on również poszedł przygotowywać się do zadania.
Matt odetchnął głęboko by się uspokoić i poszedł do swojego pokoju. Przebrał się w wygodne, ale przylegające czarne spodnie i szarą koszulkę. Do pasa przypiął szelki do pistoletów i same pistolety. Założył długie buty i do cholewy wsunął nóż. Przypiął jeszcze po dwa z każdej strony ciała i założył skórzaną kurtkę. Do plecaka wrzucił jeszcze rzeczy, które zawsze mogły się przydać: linę, taśmę, kajdanki, dodatkowe magazynki do pistoletów, zapalniczkę, świecę i inne. Tak wyposażony zszedł na dół i spotkał tam Vivian, również przygotowaną. Była ubrana również na czarno, pod skórzaną kurtką również odznaczał się pistolet. Jednak dziewczyna generalnie jej nie używała, tylko noży, które miała poprzypinane na całym ciele. Matt nigdy nie wiedział jak ona po nie sięga.
Nie minęło pięć minut i dołączył do nich Caleb. Miał on największy plecak z nich – trzymał tam swoje elektryczne i elektroniczne przyrządy, z którymi nie rozstawał się podczas całej akcji. Cała trójka przeszła do garażu, gdzie stał przyszykowany specjalnie na tą okazję jeep. Matt, jako samozwańczy przywódca misji, zadecydował, że sam będzie prowadził. Po jękach, stękach i mruczeniu pod nosem Vivian się zgodziła. Calebowi nie robiło to różnicy – usiadł z tyłu i zaraz wyjął laptopa, zaczynając stukać na klawiaturze.
Matt odpalił silnik i ruszyli do Llanelli.