Rozdział teraz, gdyż nie wiem kiedy pojawi się następny. Ostatnio zdecydowanie nie mam czasu wchodzić na laptopa. Jednak mam nadzieję, że wam się spodoba. To jest najbardziej poprawiony rozdział z tamtych czasów (bo, owszem, nadal dodaję rozdziały, które napisałam już całkiem dawno). Jednak będzie ich jeszcze parę. I tu chciałabym się zwrócić do Ciebie, Abyss. Bardzo doceniam propozycję! Napewno by mi się przydała, aczkolwiek chciałabym byś poczekał do momentu, aż dojdę do notek, które pisałam niedawno. Wtedy zobaczysz, czy to nadal konieczne/czy nadal chciałbyś/czy w ogóle nadal chcesz to czytać (niepotrzebne skreślić).
A teraz zapraszam do czytania. Chyba nie ma błędów bardzo rzucających się w oczy... Ale jakby co to mi wskażcie!
(Tak na marginesie, w następnych rozdziałach postaram się bardziej opisywać otoczenie ^^")
************
Matt przetarł zaspane oczy i uchylił powieki. Od
razu poczuł czyjeś kolano między nogami i czyjeś ciało przytulające się do
niego od tyłu. Rozbudził się szybko i rozejrzał. Mike leżał przed nim i to właśnie
jego noga przebywała między jego, Charles od tyłu go przytulał w dłoni
trzymając kaptur jego bluzy. Marcela nigdzie nie było widać. Chłopak postanowił
wstać i go poszukać. Wyplątał się z rąk i nóg otaczających go i wstał.
Odetchnął i rozejrzał się. Dokąd on mógł pójść? Cóż, wiedząc, że wampiry mogą
być cholernie szybkie to pewnie wszędzie. Postanowił przejść się do lasu i przy
okazji załatwić potrzebę fizjologiczną. Gdy już wypróżnił pęcherz zawołał na
cały głos:
- Marcel!
Nic. Krzyknął jeszcze raz. Znów nic. Wzruszył
ramionami i poszedł pochodzić trochę po lesie. Zauważył powalone drzewo, które
było bogato rozgałęzione. Uznał, że nie zaszkodzi nawet na wyjeździe trochę potrenować.
W końcu giętkość, zwinność i ogólna sprawność była w jego fachu na wagę złota.
Matt postanowił przejść przez drzewo dotykając żadnej gałęzi. Gdy w końcu przeszedł,
nie dotykając nawet najmniejszego listka, usiadł na pniu powalonego drzewa i
zamyślił się. Nie zdążył poważnie pomyśleć o tym co się stało wczoraj, o
pocałunku i o tym co Marcel chciał mu zrobić, bo usłyszał dźwięk łamanych
gałęzi za sobą. Szybko wstał i odwrócił się. Gdy zobaczył wysokiego blondyna
tylko westchnął i znów usiadł.
- Gdzieś ty się podziewał? Wołałem cię - powiedział
Matt.
- Wybacz, kochanie, nie słyszałem - zamruczał Marcel
i usiadł koło bruneta na pniu. - Mogę ci się jednak zrekompensować - powiedział
i położył dłoń na udzie Matta, zdecydowanie za wysoko.
- Czy cię już do reszty pojebało? - warknął na niego
brunet. Strzepnął szybko jego rękę i wstał.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. Robię coś złego? -
spytał Marcel, który najzwyczajniej w świecie uważał, że małe pieszczoty
jeszcze nikomu nie zaszkodziły.
- Nie. Znaczy tak. Znaczy... po prostu mnie nie
dotykaj, dobra? - Matt spojrzał na niego przeszywając go wzrokiem. W jego
mniemaniu ostrym.
- Oczywiście. Przepraszam, że chciałem być miły.
- Miły! Też coś. Czy będąc miłym obmacuje się...
niewinne dziecko? - spytał ironicznie brunet i odwrócił się do wampira plecami.
– Może ja wcale nie lubię facetów?
- Niewinne dziecko? Mówisz o sobie? - Marcel nie
mogąc się powstrzymać wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Ostatniego pytania
udawał, że nie usłyszał.
Matt spojrzał na niego niezadowolony i wydął lekko
dolną wargę, ale nic nie powiedział. Patrzyli chwilę na siebie, po czym brunet
odezwał się pierwszy:
- Chodźmy na plażę, te śpiochy pewnie jeszcze nie
wstały.
- Nie dziwię się im. Gdy odchodziłem obydwoje byli w
ciebie wtuleni. Hmm... Praktycznie wszyscy ludzie się na was patrzyli. A wy tak
słodko spaliście... - Marcel już zatapiał się w wspomnieniach i najwidoczniej
marzeniach też.
- Dobra, skończ, rozumiem. Chodź - Matt wywrócił
oczami i ruszył z powrotem na plażę.
Marcel poszedł za nim i już po chwili byli na
gorącym piasku. Na szczęście brunet pomyślał o tym by założyć buty. Lecz mimo
to, gorący piasek nadal był odczuwalny.
Mike leżał wtulony w brązowowłosego wampira
oplatający ramionami jego pierś, głową ułożoną w zagłębieniu jego szyi, z lewą
nogą pomiędzy nogami Charlesa i z prawą nogą wampira pomiędzy swoimi. Charles
obejmował Mike'a w pasie i w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że kolano
blondyna ociera się o jego...
Matt patrzył na nich przez chwilę z otwartymi ustami
po czym nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Nie minęła sekunda, a wraz z nim
śmiał się Marcel. Ich śmiech nie obudził jednak, ani blondyna, ani szatyna.
Sprawił tylko, że ludzi leżący dalej i ci chodzący po brzegu odwracali się i
przypatrywali się im.
Po chwili Marcel uspokoił się na tyle by wyjąkać:
- Chyba... powinniśmy ich obudzić.
Matt spojrzał na niego po czym na Mike'a i Charlesa
i wybuchnął kolejną salwą śmiechu. Minęło kilka chwil zanim się uspokoił, ale
dla pewności nie patrzył na dwóch przytulających się chłopaków.
- Sądzę, że masz rację. Ale... jak, żeby było to
delikatne? - spojrzał na blondyna i przekręcił zabawnie głowę.
- Hmm... A musi być? Charles na pewno nie będzie
miał nic przeciwko.
Tylko to powiedział i od razu pochylił sie nad nimi
i wrzasnął do ich uszu "pobudka". Ci od razu się rozbudzili. Spojrzeli
na siebie i... zachichotali. Matt patrzył na nich jak na idiotów.
- A was co tak bawi? - spytał.
- Nic, nic... - mruknął Mike i chichocząc wstał. -
Idziemy się wykąpać w morzu jako zimny prysznic i idziemy?
Marcel kiwnął głową, Matt coś tam mruczał pod nosem
o soli we włosach, a Charles od razu poparł pomysł. Po około godzinie wszyscy
się wytarli, ubrali i poszli na miasto. Zjedli jakieś śniadanie i ruszyli do
domu. Tam się zaczęli pakować.
- Już jedziemy? - jęknął Mike stojąc na środku
pokoju. - Nawet nie zdążyłem wykorzystać tego wielkiego łóżka - usiadł na nim i
podskoczył na siedząco - Nigdzie nie jadę. Muszę je wykorzystać...
Nie zdążył dokończyć, bo Matt usiadł mu na kolanach
i szepnął do niego, robiąc smutną minę:
- Wykorzystasz je kiedy indziej. A teraz błagam cię,
jedźmy już. Nie lubię chyba morza.
Blondyn jeszcze trochę się zastanawiał po czym
pocałował Matta w policzek, wstał i się zaczął pakować. Przy okazji zrzucił
Matta ze swoich kolan. Teraz brunet rozmasowywał obolałe pośladki i podnosił
się z podłogi. Gdy wstał, zdzielił Mike’a w głowę i również spakował swoje
rzeczy. Potrwało to niedługo, bo praktycznie nic nie wypakowali. Niedługo potem
Marcel zapłacił właścicielowi domu i już jechali z powrotem.
Podróż jak podróż. Minęła im dość szybko, ponieważ
cały czas ze sobą rozmawiali. Praktycznie cały czas chichotali. A to z bluzy
Matta, a to z pozycji Mike'a i Charlesa, a to z zachowania Matta na widok
fal... I w takiej atmosferze po dwóch godzinach dojechali w końcu do domu.
Zaparkowali samochód na parkingu i wszyscy weszli do willi.
Na miejscu, przed schodami czekała na nich
dziewczyna. Miała długie blond włosy, związane wysoko w kucyk. Nawet z
odległości, która ich dzieliła można było powiedzieć, że miała także piękne,
duże niebieskie oczy. Ubrana była w czarny strój: obcisłe dżinsy, przylegający
podkoszulek i buty na niewielkim obcasie. Uśmiechnęła się leniwie i podeszła do
całej czwórki. Marcel od razu zorientował się, że jest śliczna jak na swój
wiek. Bo mogła mieć może z osiemnaście lat.
Dziewczyna, kiedy wreszcie zbliżyła się do nich na
metr rozłożyła zadowolona ręce, patrząc na Matta i Mike’a.
- Nie spodziewałam się was tak szybko, chłopcy.
Myślałam, że zajmie wam trochę więcej czasu zabawianie naszych gości.
Matt skrzywił się nieznacznie na wspomnienie
„zabawiania” Marcela. Spojrzał na dziewczynę z nieskrywaną odrazą.
- Vivian – mruknął tylko niby to na przywitanie.
Mike tylko kiwnął głową.
Matt i Viv nie znosili się. Jedno z drugim już od
najmłodszych lat rywalizowało o najlepsze akcje. Ciężko było wyczuć co się może
zdarzyć, gdyby zostawić ich samych. Blondynka preferowała noże, sztylety i
toporki, a Matt natomiast wolał pistolety. Gdyby ktoś miałby okazję oglądać ich
walczących przeciwko sobie, miałby nie lada przedstawienie.
Dziewczyna przeszyła wzrokiem swych jasnych oczu
Charlesa i Marcela. Jej uśmiech na chwilę stał się bardziej prawdziwy.
- Mimo, że nie powinno mnie tu być, to cieszę się,
że jednak przyszłam i mogę was poznać. Bardzo wiele o was słyszałam –
powiedziała z uśmiechem i wyciągnęła rękę ku wampirom.
Ci, nie wiedząc o dziewczynie chociażby ułamka tego,
co wiedział Matt, zaraz ją uścisnęli. Ze zdziwieniem zauważyli jak mocny ma
uścisk.
- My również cieszymy się, że jednak zaszczyciłaś
nas swą obecnością – powiedział Charles błyskając swoimi zębami.
Cholera, złapał się w jej pułapkę, pomyślał Matt.
Otóż Vivian zawsze działała w ten sposób na mężczyzn. Zachwycali się jej
nieprzeciętną urodą, jej oczami jasnymi, jakby nie miała tęczówek, jej
delikatnymi rysami zakłóconymi wystającymi kośćmi policzkowymi, uśmiechem, który
ukazywał bardziej wysunięte kły od reszty zębów. Gdyby Matt nie znał jej tak
dobrze, na pewno również by go zachwycała.
- Może po ciężkiej podróży macie ochotę się napić? –
zaproponowała Vivian pokazując gościom, żeby poszła za nimi.
Matt, nie mogąc ich zostawić poszedł za nimi. Doszli
do średniej wielkości pokoju, gdzie z jednej strony było specjalnie
przyszykowane miejsce dla małego barku i lady. Po drugiej strony stała kanapa,
niski stolik do kawy i niskie krzesła. Dziewczyna skierowała się do barku i
uśmiechnęła się do gości.
- Czy macie jakieś specjalne życzenia co do drinków?
- Możesz zachwycić nas swymi zdolnościami – odparł
szatyn i uśmiechnął się do niej.
Zdecydowanie wpadł, pomyślał z goryczą Matt. A już
myślał, że nad morzem coś zaiskrzyło pomiędzy nim i Mikiem. Niestety, mylił się
najwidoczniej.
Vivian posłała mu swój jeden z najpiękniejszych
uśmiechów. Jej zęby były białe, proste i ładne. Po prostu idealne. Jedynie te
kły były bardziej wysunięte. Co bynajmniej nie odbierało jej urody. Cholerna
Vivian, pomyślał znów Matt.
On sam usiadł na kanapie, a obok niego Marcel. Mike
uznał, że z własnej woli nie będzie się męczył z dziewczyną i poszedł sobie,
zostawiając Matta samego. Vivian po chwili przyszła z tacą, na której stały
trzy szklanki z czerwono-brązowym trunkiem. Charles usiadł naprzeciwko kanapy,
po drugiej stronie stolika w jednym z foteli. Vivian bezczelnie usiadła na jego
podłokietniku kładąc tacę na stole.
- Trzy? – spytał Matt unosząc brew i wpatrując się w
oczy dziewczyny.
- Uznałam, że jesteś za młody na alkohol –
odpowiedziała tonem matki, która troszczy się o swoje dziecko. Jednak Matt
wiedział, że zrobiła to po to, by uwidocznić jego wiek. Dawała mu to do
zrozumienia wzrokiem, jakim mu się odwdzięczyła.
- Sama nie jesteś dużo starsza – warknął, ale nic
więcej nie powiedział. Zresztą, nad morzem przekonał się jak kończy się
upijanie w pobliżu Marcela.
Wampiry wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, ale
nic nie powiedziały. Każdy z nich wziął szklankę i upił kilka łyków.
- Naprawdę niesamowite – powiedział Charles
uśmiechając się do Vivian i powoli położył dłoń na jej udzie. Dziewczyna nadal
siedziała obok niego i zdążyła się już usadowić, rozsuwając nogi tak, że
podłokietnik miała między nimi. Matt westchnął tylko z dezaprobatą, ale nic nie
powiedział. Za to Vivian uśmiechnęła się do szatyna i wymruczała coś, co
brzmiało jak „prawie tak, jak ty”. Ale Matt nie był pewien czy dobrze usłyszał.
Spojrzał więc na Marcela lekko się uśmiechając. Może jego widok poprawi mu
widok. Nie, żeby miał z nim jakieś dobre wspomnienia lub dobrze mu było na
niego patrzeć, ale mimo to…
Marcel wskazał brodą w przód i Matt znów przeniósł
wzrok na parę przed nim. Tym razem szczęka prawie mu nie opadła do poziomu
podłogi. Vivian siedziała już bokiem na kolanach wampira i trzymała dłoń o
długich i pomalowanych na czarno paznokciach na jego policzku. Ich usta właśnie
się zetknęły i było dokładnie widać jak Vivian wsuwa język do ust Charlesa. Mattowi
zebrało się na wymioty. Jaka ta dziewczyna była szybka.
Marcel pochylił się nad Mattem i mruknął mu do ucha:
- Chodźmy na górę i im nie przeszkadzajmy.
Matt pokiwał powoli głową i wstał szybko. Marcel
ruszył zaraz za nim. Wyszli z pokoju, zostawiając całującą się parę. Tamci
nawet tego nie zauważyli.
- Niezła ta twoja znajoma. – Marcel przesunął dłonią
po plecach bruneta z szerokim uśmiechem. Ten tylko prychnął.
- Gdybyś znał ją tak dobrze jak ja to nigdy byś nie
powiedział o niej „niezła”.
Marcel zachichotał jedynie i zaraz weszli do jego
pokoju.
- Jeżeli masz ochotę na alkohol to poczekaj tu
chwilę – powiedział. Matt już chciał zaprotestować gdy jednak pomyślał, że to
nie będzie zły pomysł.
Po chwili wrócił Marcel niosąc butelkę wódki i dwa
kieliszki. Uśmiechał się pod nosem. Usiadł na podłodze i wskazał Mattowi
miejsce przed sobą. Brunet klapnął obok niego od razu zabierając mu jeden
kieliszek i podstawiając go Marcelowi, by ten nalał wódki do środka.
- Demoralizujesz mnie, oj, bardzo demoralizujesz… -
zamruczał tylko, patrząc na przeźroczysty płyn wpływający do kieliszka. Marcel
tylko uniósł kącik ust.