Coś długo to zajęło, ale i tak pewnie nikt tego nie zauważył. No nic, zapraszam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku! Oby był lepszy niż poprzedni :)
Po czterech godzinach byli już na miejscu. O tej porze roku Walia był
piękna. Zielone drzewa, kolorowe łąki, pokryte tysiącami kwiatów różnego
rodzaju; ćwierkające ptaki, latające motyle. Było ciepło i przyjemnie, na
niebie tylko parę białych chmurek, które w najmniejszym stopniu nie
przeszkadzały nikomu. Słońce świeciło przyjemnie, lecz nie nachalnie. Nie
rozgrzewało skóry do czerwoności, tylko delikatnie ją ogrzewało. Od czasu do
czasu powiewał przyjemny wietrzyk, który koił zmęczenie, odczuwane przez
rolników na polach.
Lecz żadne z trójki, przebywającej w tym momencie w czarnym jeepie,
stojącym na poboczu drogi, nie zwracało uwagi na pogodę. Dziewczyna zaglądała
przez ramię brązowowłosemu chłopakowi, który stukał szybko po klawiaturze.
Brunet, siedzący przy oknie myślał intensywnie. O swoim przyjacielu, który był
w tym momencie więziony. A najgorsze było to, że nie mieli pewności, gdzie
dokładnie. Oraz co oprawcy mu robili. Chłopak aż skrzywił się, ponownie
wyobrażając sobie wszystkie możliwości tortur. Nie mógł pozbyć się tych myśli.
Potrząsnął głową i zwrócił się do dwójki przy laptopie.
- I czego się już dowiedzieliście?
Szatyn przygryzł wargę, zastukał jeszcze kilka razy w klawisze, po czym
podniósł wzrok na przyjaciela.
- Niewiele. Bachus ma całkiem sprawną ochronę. Elektroniczne alarmy,
czujniki ruchu, czujniki podczerwieni, lasery. Na dodatek jeszcze ochroniarzy i
psy przed posiadłością. A ona sama jest tak wielka… - chłopak przesunął
wzrokiem po ekranie komputera. – Ma dokładnie trzy tysiące pięćset czterdzieści
dwa metry kwadratowe.
Vivian zagwizdała z uznaniem. Matt spojrzał na nią i skrzywił się.
- Rzeczywiście, dużo. – Przyznał niechętnie. – Ale na szczęście doskonale
wiemy, że zazwyczaj przetrzymują zakładników w piwnicy. To już znacznie skraca
powierzchnię, którą musimy przeszukać.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Cieszę się, że chociaż jedno z nas jest optymistą.
Chłopak tylko syknął z rozdrażnieniem i ponownie spojrzał w okno. Musieli
poczekać, aż się ściemni, by mogli zacząć działać. Czekanie było najgorsze. Nie
mogli nic przez ten czas zrobić. A Matta denerwowało już powoli wszystko. To, że
Vivian nie dawała szans Mike’owi wkurzało go najbardziej. Musiał się
przewietrzyć.
Otworzył z rozmachem drzwi i rzucił towarzyszom spojrzenie jasno mówiące,
że chce być sam. Przeciągnął się i rozejrzał. Tak, zachodnia Walia była piękna.
Pola, łąki, kwiaty. Ale Matt nie miał, ani głowy, ani czasu o tym myśleć.
Przeanalizował ich plan jeszcze raz. Poczekają na obrzeżach miasta aż się
ściemni, potem podjadą bliżej rezydencji by później podkraść się pod mur. Będą
musieli go przejść, ominąć strażników i psy, nikogo przy okazji nie zabijając,
dostać się do środka, tam również uważać na ochroniarzy, znaleźć Mike’a w tej
ogromnej posiadłości… No i go jakoś wydostać. Plan pokrętny, nie za dobry, ale
jedyny jaki mieli. Dobrze, że Caleb już zorientował się, że da radę
unieszkodliwić lasery, czujniki ruchu i inne cudeńka. Brunet nie miał już sił zamartwiać
się o Mike’a. Co z nim robią, jak go traktują… Tylko o tym myślał przez całą
podróż.
Odetchnął głęboko czystym, świeżym powietrzem, które mogło być tylko na
wsi i ruszył powoli drogą. Musiał się przejść, ochłonąć. Rozjaśnić myśli, bo
jak tak dalej pójdzie, to nie wytrzyma. Był już dobre trzysta metrów od jeepa,
zostawionego na poboczu, gdy usłyszał na drodze przed sobą jadący samochód.
Ustalili razem, że nie będą zdradzać swej obecności w tych stronach, tak miało
być bezpieczniej, bo któryś z ludzi Bachusa mógł ich rozpoznać. W końcu nie raz
się spotykali. Więc Matt szybko uciekł za drzewo i przykucnął w krzakach
dookoła niego. Jedną dłoń położył na kolbie pistoletu, a drugą rozchylił
gałązki, by widzieć samochód. Jak się spodziewał, był to czarny mercedes, dokładnie
taki, jakim jeździli wszyscy ludzie Bachusa. Samochód przejechał obok niego, a
brunet rzucił okiem na jeepa na poboczu i aż mu serce się zatrzymało, gdy
uświadomił sobie, że mercedes się zatrzymuje. Mimo, że to nie była główna droga
prowadząca do ich rezydencji, to może jednak parkowanie na jej poboczu nie było
dobrym pomysłem.
Matt zobaczył dwójkę wysiadających mężczyzn, ubranych w dobrze skrojone
garnitury. Syknął cicho, ale nic nie mógł poradzić, nie zdradzając swojego
położenia. Nawet gdyby teraz nic nie zrobili, to na pewno powiedzą swojemu
szefowi o nietypowym w tych okolicach samochodzie. Jednak nie sądził, by chłopi
na polach nie dosłyszeli huku strzału i nie zobaczyli dwójki wysokich
padających na ziemię facetów. Przygryzł wargę, zastanawiając się, co robić.
Wyciągnął broń i powoli ruszył w ich stronę.
Ludzie Bachusa tymczasem zdążyli dojść do jeepa od strony kierowcy i
zorientować się, że nikogo tam nie ma. Przyciemniane szyby na tylnych
siedzeniach nie pozwalały im zajrzeć do środka, więc nie mogli wiedzieć, że tam
jest dwójka ludzi, która właśnie próbuje poznać i zneutralizować wszelkie
niebezpieczne mechanizmy w rezydencji ich szefa. Matt po raz kolejny przez całą
tą cholerną podróż przeklął staruszka i jego rozkaz, o niezabijaniu ludzi. Był
teraz tuż-tuż i mógł bezproblemowo załatwić sprawę, gdyby nie ten głupi rozkaz.
A tu chodzi przecież o ich dobro. Matt rozejrzał się i uznał, że chłopi na polu
są na tyle daleko, a mężczyźni na tyle schowani za jeepem, że nic nie powinno
pójść nie tak. Wyszedł z krzaków i szarpnął jednego za kołnierz. Przeciął wcześniej wyjętym nożem jego tętnicę na szyi i pozwolił mu wykrwawić się na ziemi. W tym czasie szybko doskoczył do drugiego faceta. Z tym było trochę gorzej, bo nie było efektu zaskoczenia. Tamten nawet zdążył wyciągnąć pistolet, ale Matt rzucił nożem, który bezbłędnie wbił się prosto w czaszkę mężczyzny. Matt podszedł szybko do jeepa i zapukał w przyciemnione
okno.
- To ja – powiedział i wyjął nóż z czoła mężczyzny, otarł go w szmatkę, którą wrzucił w kieszeń i schował go ma swoje
miejsce. Drzwi otworzyły się, i wyjrzała z nich Vivian, której wzrok od razu
przeszedł na dwa zabite ciała.
- Wiesz, że mieliśmy rozkazy niezabijania nikogo? – Spytała i uniosła
brew, co irytowało Matta niezmiernie.
- Wiem, idiotko. Miałem patrzeć jak albo was zabiją, jeżeli rozpoznają,
albo jak odjadą i przekażą szefowi informacje o czarnym samochodzie, stojącym
na poboczu? To byłby wyrok śmierci dla Mike’a! – Matt pod koniec wypowiedzi
uniósł głos, a dziewczyna nadal nie zmieniała wyrazu twarzy. Po chwili
wzruszyła ramionami i wyszła z samochodu.
- Spoko, teraz trzeba ich ciała wrzucić do lasu, by nikt nie zorientował się
za szybko. Potem pojedziesz mercedesem, by rolnicy nie nabrali podejrzeń, a
krew na pisaku trzeba jakoś zamaskować.
Matt musiał przyznać, dziewczyna myślała podobnie do niego. Póki jeep
zasłaniał ich w ogromnej części, mogli spokojnie przenieść ciała do lasu i
wrzucić w krzaki, a piasek nasiąknięty krwią rozrzucić i pokryć innym. Po
pierwszym deszczu powinno nie być nawet najmniejszego śladu. Zajęło im to dobre
pół godziny, w których Caleb uwinął się z resztą zabezpieczeń. Teraz mógł
pozbawić rezydencję w każdej chwili kamer, czujników ruchu i ciepła, a nawet
prądu, oraz otwierać bramę i każde drzwi, otwierające się elektronicznie. Matt
nie wiedział jak tego dokonał, ale pewnie i tak by tego nie pojął, gdyby mu
wyjaśniono. Interesowało go tylko to, że mogli w końcu zacząć działać. Do zachodu
słońca pozostało niewiele. Już teraz wszystko zaczynało kłaść się dłuższym
cieniem.
- Jedźmy już – powiedział, po czym wsiadł do czarnego mercedesa i odpalił
silnik kluczykami, które poprzedni kierowca zostawił w stacyjce. Nie czekając,
aż Vivian upora się z jeepem, ruszył. Przez pierwsze dziesięć minut nic w
krajobrazie się nie zmieniało. Po tym czasie wyjechali na asfalt i Matt wjechał
w pierwszy skręt do lasu i zostawił tam samochód. Wyszedł z niego i westchnął
głęboko. Cholera, zaraz będą odbijać Mike’a. A jak coś pójdzie nie tak? I...
coś się stanie? Chłopak pokręcił głową. Nie, nie może tak o tym myśleć. Wsiadł
do jeepa, którym Viv podjechała i razem ruszyli w kierunku rezydencji Bachusa.
Jou! :) Twoje komentarze nie przejdą bez odzewu, to Ci mogę obiecać ;) Tylko w tej chwili zaczęłam się uczyć, a zmuszałam się do tego dosyć długo, więc wolę na razie za długo sobie nie przerywać ;p Przeczytam Twoje opowiadanie i odpowiednio skomentuję, już niedługo, może nawet dzisiaj wieczorem ^^ Co do Szczególnego..., to komuś już się przyznałam, że takie trudne imiona wybrałam z pełną premedytacją. Stwierdziłam, że skoro piszę o osobach nieprzeciętnych, to muszę się także nieprzeciętnie nazywać, jako autorka też miałam problem z zapamiętaniem ich imion ;p Co do takich rzeczy jak jedzenie, nie pisałam o tym z czystego lenistwa, jak i pewnie dlatego, że ogólnie nie przejmuję się w opowiadaniu takimi rzeczami, jak karmienie bohaterów, co nie zmienia faktu, że może kiedyś dojrzeję i do tego ;p Jeśli idzie o atrakcje, to także i ja to zauważyłam, dlatego postanowiłam to skończyć nieco wcześniej. Bałam się, że jakbym pociągnęła to trochę dłużej, mogłoby zacząć wiać nudą. Literówki i błędy - bez bicia przyznam, będę u mnie chyba zawsze, bo nikt oprócz mnie tego nie sprawdza ;) Dziękuję za komplementy, szczególnie wdzięczna jestem za docenienie dialogów, przyznam nieskromnie, że i ja je uwielbiam ;p Planu jako takiego do rozwinięcia historii miłosnej Numaty i Shogo nie posiadałam. Poza tym, wtrącił się Genpaku (którego faktycznie chyba tylko Ty nie polubiłaś) i wszystko skończył. Resztę pozostawiłam wyobraźni czytelnika :) Dodam sobie już Twojego bloga do linków, żeby go nie zgubić ^^
OdpowiedzUsuńW końcu nowy rozdzialik. Nie myśl sobie, że nie ma osób, które pamiętają o twoim blogu, bo takowe są. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że przerwałaś w takim monencie. Ciekawe co teraz im stanie na przeszkodzie, choć Matt i tak stawi wszystkiemu czoła i uratują Mike'a.
Mam nadzieję, że będziesz dodawać rozdziały w mniejszych odstępach czusu niż dotychczas. ^^
Pozdrawiam :3
Rose Blood
Przeczytałam ;) Na samym początku zaznaczę tylko, żeby nie zapomnieć, że trochę niewygodnie czyta się na tym tle. Oczy się męczą i trochę utrudnia to ogólny odbiór opowiadania.
OdpowiedzUsuńCo do samego pomysłu na fabułę, postaci i tak dalej, to jestem zadowolona. Młodzi mordercy, którzy pracują na zlecenie - przyznam całkiem sprytnie. Jedyne, co mi trochę zgrzyta to relacja Matta z Marcelem (jeśli dobrze pamiętam). Wampir zdecydowanie za szybko zaczął się do Matta zwracać, jak do kochanka. Coś niemiło natrętnego było w jego zachowaniu, przez co rozumiem złości głównego bohatera. Wolałabym, żeby wampir jakoś bardziej dystyngowanie się do niego zaleciał, chociaż i tak polubiłam jego postać. Chyba nie ma nikogo, kogo darzyłabym uczuciem silnej niechęci bądź też nienawiści. Jak na razie polubiłam wszystkie postacie. Jeśli natomiast idzie o styl, to trzeba jeszcze troszkę popracować ;) To znaczy nie jest źle, tylko czegoś mi brakuje. Takiej swobody pisania, tak mi się wydaje. Jakiś zabawnych językowych żarcików, tym bardziej, że opowiadanie ma raczej cięższy klimat i od czasu do czasu przydałoby się coś na rozluźnienie sytuacji. Ale ogólnie jestem zadowolona, oby tak dalej!
Odpowiadając na komentarz, przepraszam, że się przeze mnie nie wyspałaś! ;p Dzielnice, to było moje pierwsze większe opowiadania i aż boję się na nie zaglądać, szczerze mówiąc. Mam wrażenie, że czytając, będę się śmiała sama z siebie ;p Zgadzam się co do tego, że były "naiwne" napisane, ale taką wtedy miała fazę twórczą xd A co od Teoretycznie zwykłej.... to zobaczymy, jak wyjdzie, ja sama jeszcze nic nie wiem xd