sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 10


 Chciałam się jakoś zrekompensować moją strasznie długą nieobecnością, więc postanowiłam wrzucić kolejny rozdział znaaacznie szybciej niż zazwyczaj. Toteż zapraszam i mam nadzieję, że będzie się... podobać. :)
 
 
 
Około dziesiątej wieczorem byli już w pobliżu celu. Zostawili samochód wraz z Calebem na parkingu, jakiś kilometr od rezydencji Bachusa. Matt i Vivian poszli na pieszo, wcześniej przygotowując się odpowiednio. Teraz chłopak był już pod murem, który roztaczał się dookoła domu jak i ogromnych ogrodów. Z tego co wiedzieli, to Bachus uwielbiał ogrody: kwiaty, krzewy, drzewa, oczka wodne i inne. Matt odetchnął głęboko, uspokajając rytm serca, które waliło mu jak nigdy wcześniej przed jakąkolwiek inną akcją. Oczyścił umysł z wizji torturowanego Mike’a i otworzył oczy. Nawet nie wiedział ile czasu minęło odkąd je zamknął. Przyłożył dłoń do słuchawki w prawym uchu.
- Vivian? Jesteś na miejscu? – Mruknął cicho, licząc, że nikt go nie usłyszał po drugiej stronie muru.
- Tak. Możemy zaczynać – rozległo się w jego słuchawce.
Teraz Matt był już skupiony tylko na tym, co musiał zaraz zrobić. Wyjął z plecaka linę i związawszy ją wcześniej, zarzucił na wystającą kamerę. Na szczęście była na tyle dobrze umiejscowiona, że nie groziło mu oderwanie jej. Caleb wcześniej unieszkodliwił wszystkie kamery, zasłaniając prawdziwą sytuację fałszywym obrazem, więc nie groziło mu również zauważanie. Wszedł sprawnie po murze, który nie był za bardzo chroniony. Napięcie, pod jakim był, Caleb również zdjął. Zeskoczył po drugiej stronie i ukucnął dla pewności, rozglądając się za strażnikami. Nie było żadnego. To było niepokojące.
- Matt, cholera. U ciebie też nikogo nie ma?
Brunet przycisnął palec do słuchawki.
- Brak. Coś tu jest nie tak - powiedział bardziej do siebie, niż do dziewczyny i ruszył w stronę budynku. Po drodze było mnóstwo roślin zasadzonych na rozkaz pana tej willi, więc Matt miał pewność, że nie zostanie zauważony. Był zaledwie kilkadziesiąt metrów od bocznych ścian budynku, gdy głos w słuchawce znów się odezwał.
- Kurwa, Matt! Chodź tu natychmiast!
Wiedział, że Viv nie wzywałaby go z błahego powodu, więc nie zastanawiał się nawet nad reakcją. Ruszył prosto w miejsce, gdzie powinna teraz znajdować się dziewczyna. I rzeczywiście tam stała.
- Co jest? Czemu przerywamy? – Spytał i podszedł bliżej. Vivian wskazała mu coś na lewo od siebie, ale było zbyt ciemno by mógł zauważyć co. Dopiero, gdy podszedł jeszcze bliżej, zauważył, że to ręka. Sama dłoń, obcięta przy nadgarstku. Nie zrobiłoby to na nim większego wrażenia, gdyby nie to, że na jej wnętrzu była bardzo charakterystyczna blizna. Przebiegała ona poziomo przez całą dłoń, dokładnie przez środek. Mike zawsze się nią chwalił, a zdobył ją, zasłaniając się przed cięciem nożem jakiegoś idioty, kiedy był mały.
Matt o mało by nie zwymiotował. Przyjrzał się dłoni dokładniej i musiał przyznać, że to na pewno była dłoń jego przyjaciela. Te same paznokcie, o które blondyn tak dbał. Teraz jednak były połamane i zniszczone. Jak Matt się spodziewał, połowy z nich nie było. Te same małe blizenki na każdym palcu, które powstały na wskutek wielu ich wspólnych głupich zabaw.
Vivian położyła swoją dłoń na ramieniu Matta.
- Nie wygląda ona na starszą niż kilka godzin – stwierdziła; w jej głosie dało się usłyszeć współczucie.
Brunet zacisnął tak mocno pięści, że paznokcie wbiły mu się w skórę, tworząc krwawe półksiężyce. Nie zamierzał darować nikomu, kto śmiał zrobić coś takiego jego najlepszemu przyjacielowi. Pieprzyć rozkaz Lorda o niezabijaniu. Zamierzał zatłuc każdego, kto mu się nawinie, ktokolwiek wejdzie mu pod nogi.
- Idziemy – rzucił do Vivian, strącając jednocześnie jej rękę z ramienia. Nie potrzebował współczucia. I tak wiedział, że było one nieszczere. Vivian nienawidziła ich obu. Nie zastanawiało go również dlaczego nikogo nie ma w ogrodzie, ani dlaczego dłoń Mike’a leży jak zwykły śmieć wśród kwiatów. Nigdy do tej pory nie działał pod tak silnymi emocjami. Zazwyczaj w pracy był chłodny i opanowany, perfekcyjny. Jednak nie teraz, na pewno nie, gdy znajduje dłoń przyjaciela, na pewno nie, gdy jest możliwe, że w tym momencie chłopak walczy o życie.
Nie zauważył kiedy znalazł się pod bocznymi drzwiami do rezydencji, ale nie miał czasu się tym przejmować. Liczyła się każda sekunda. Nie patrząc czy Vivian idzie za nim, chwycił za klamkę. W razie, gdyby się okazało, że drzwi są zamknięte gotów był je szturmować do skutku. Jednak nie było takiej potrzeby, drzwi szybko stanęły przed nim otworem. Nie zastanawiało go to, nie miał czasu myśleć. Jeżeli wcześniej nie włączyła mu się czerwona lampka teraz na pewno powinna. Nic z tego, Matt pewny siebie skierował się do głównej części willi. Miał nadzieję, że ktoś mu się napatoczy i będzie mógł na nim wyładować swą złość. Nic się takiego nie stało. Dopiero teraz Matt uświadomił sobie, że zazwyczaj ludzie ich pokroju mają w rezydencjach porządne, nieautomatyczne zamki i mnóstwo straży. Stanął na środku korytarza i zmarszczył brwi. W tym czasie doszła do niego Vivian.
- Czyś ty kompletnie oszalał? Popsujesz całą misję. Przez ciebie Mike może zginąć – powiedziała, patrząc na niego z wyrzutem. To wstrząsnęło Mattem. Racja, jego zachowanie mogło mieć fatalne skutki. Nawet nie zauważył, że w głosie Vivian brzmiała odrobina troski.
- Chodźmy, znajdźmy kogoś, kto zaprowadzi… - Matt przerwał, gdy dziewczyna położyła mu dłoń do ust. Spojrzał na nią pytająco.
- Słyszysz? – Rozejrzała się po korytarzu, po ścianach, odwróciła się za siebie, a potem spojrzała na Matta. – Cisza. Kompletna. Coś tu jest zdecydowanie nie tak.
Puściła go i przeszła kilka kroków, do miejsca gdzie korytarz kończył się i odsłaniał główny hol. A hol Bachusa był naprawdę ogromny, mieściło się w nim mnóstwo stołów, krzeseł, kanap i stoliczków, porządny bar oraz mnóstwo innych rzeczy. Vivian zapaliła światło i głośno wciągnęła powietrze. W momencie, gdy Matt wyjrzał zza ściany żaden wystrój go nie interesował. A może raczej nie ten, który właściciel utrzymywał.
Wszystkie ściany były pokryte krwią. Krew była na każdym krześle, na każdej płaskiej powierzchni w holu. Gdy Vivian zapaliła światło stało się jasne, że nie mogli nic zobaczyć przez okna, ponieważ one też były umazane czerwoną posoką. Właściwie wszystko było. Nawet sufit i piękne, kryształowe żyrandole.
- Co tu się stało… - szepnęła Viv.
Jego też to ciekawiło, nawet gdyby wypuścili z Mike’a całą krew to byłoby za mało, by dokonać czegoś takiego. Odwrócił się powoli w stronę drzwi wejściowych. Przed nimi leżało dobre piętnaście zmasakrowanych ciał. Jeden trup nie miał głowy, drugi nogi, trzeci wnętrzności. Żadnemu z nich nie przychodziło do głowy co tu się mogło stać. Nagle Matt rozejrzał się w popłochu i prędko ruszył w poszukiwaniu zejścia do piwnicy. Jeżeli ci, którzy zrobili to ludziom Bachusa znaleźli Mike, to nie wątpił, że już było po nim. Po pięciu minutach znalazł wejście. Drzwi, jak wszystko inne w rezydencji, były otwarte i umazane krwią. Ubrudził dłoń, gdy naciskał klamkę, ale nie przejmując się tym, zszedł po schodach do piwnicy. Jednak gdy to zrobił, zaraz pożałował. Ciała leżały wszędzie, wszystkie były uszkodzone. Po całej podłodze walały się kończyny, wnętrzności, organy i głowy, a krew znajdowała się dosłownie wszędzie. Pobrudził sobie buty i gdyby nie to, że sięgały za kostkę to krew wlałaby się do nich. Matt widział wiele, ale takiej masakry nigdy. Coraz bardziej wątpił, że jego przyjaciel to przeżył.
Bardzo się więc zdziwił jak i ucieszył jak nigdy, gdy zobaczył Mike’a siedzącego pod kamienną ścianą w jednej z cel. Już chciał do niego podejść, ale coś go powstrzymało. Łzy, które napłynęły mu ze szczęścia i ulgi do oczu natychmiast wyschły, jakby nigdy ich tam nie było.
Mike, który tam siedział nie był jego Mike’em. Nie wiedział dlaczego to wie, ale był tego pewien. A gdy blondyn uniósł głowę, Matt mógł dostrzec zmianę w jego wyrazie twarzy. Mike był złamany, pokonany, pusty. Matt pokręcił głową w niedowierzaniu. Nie, nie, nie… To się nie mogło stać. Jego Mike… Teraz wyglądający jak zwykła, pusta skorupa. Prawie upadł na kolana, gdy nogi się pod nim zachwiały, ale w tym momencie dostrzegł ruch w rogu celi i szybko wyjął pistolet i wycelował w tamtą stronę. Jednak nie zobaczył niczego. Po kilku sekundach dostrzegł ruch kątem oka z drugiej strony. Odwrócił się tam, trzymając już dwa pistolety. Już zdążył pomyśleć, że to zmęczony psychicznie umysł płata mu figle, gdy usłyszał śmiech. I to na pewno nie był jego wymysł.

2 komentarze:

  1. Jaka akcja! Jestem zachwycona :D Chociaż szkoda mi ogromnie Mike, to uważam, że jeżeli w takim opowiadaniu są ofiary w postaci głównych bohaterów, to opowiadanie jest dużo ciekawsze :) Czytałam z zapartym tchem. Strasznie jestem ciekawa, kto dokonał tej okropnej maskary. Mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział.
    Dużo weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam, witam, zawitałam do Ciebie całkiem niedawno... cała historia bardzo mi się spodobała... uwielbiam opowiadania w których występują wampiry....
    jak mi żal Mike'a uwielbiałam jego postać... zastanawia mnie kto stoi za tą całą masakrą.... i nie wiem dlaczego ale jak pojawiło się imię Bachus to pomyślała, że to wampir....
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń