Wybaczcie, że tak długo... Miłego czytania!
- Cholera jasna! Gdzie jest ten pierdolony list?! – Matt darł się na całą
rezydencję, przerzucając każdą leżącą na jego widoku rzecz. Przestało bawić go
znikanie jego rzeczy. - Mike, do kurwy nędzy!
Darł się już dobre pół godziny, a każdy, kto się nawinął czym prędzej
schodził mu z drogi. Brunet chodził po całej willi szukając listu, który dostał
od Charlesa. Wampir pisał w nim ogólnie, że wrócili, mają się dobrze, liczą na
dobrą współpracę i inne takie zwykłe sprawy. Tylko w postscriptum napisał, że
Marcel ciągle o nim mówi. Pewnie to z tego powodu tak bardzo się zdenerwował,
gdy okazało się, że list w niezwykły sposób zniknął z jego biurka. Ale on
wiedział, a przynajmniej domyślał się, czyja to sprawka i denerwował się
jeszcze bardziej. Kochał Mike’a niczym brata, ale po wyjeździe wampirów stał
się nie do wytrzymania.
- Kurwa, Mike, jak cię znajdę to gwarantuję, że będziesz miał coś
złamane!
Chłopak z impetem otworzył drzwi do jego pokoju. Nikogo w nim nie było.
Wszedł do środka i zaczął przerzucać jego rzeczy. Oczywiście nie bawił się w
odkładanie ich na swoje miejsce. Znalazły one bowiem nowe. Na podłodze.
Niestety nie znalazł listu w pokoju przyjaciela. Wyszedł więc, trzaskając
drzwiami i poszedł do kuchni. Tam Mike często przesiadywał. Tam jednak była
tylko Martha – pulchna blondynka, która była w rezydencji sprzątaczką. Teraz
jednak włosy miała ciemnobrązowe.
- Matt, skarbie, nie krzycz, głos stracisz. I nie mów takich brzydkich
słów! – kobieta, jak miała w zwyczaju, przyłożyła dłoń do ust i rozszerzyła
oczy. Robiła tak zazwyczaj, gdy podpowiadała, że zachowanie, o którym mówi jest
niewłaściwe. Matt zignorował ją i ruszył na górę.
Cała rodzina przyjechała już z przymusowych „wakacji”. Teraz po domu
kręciło się dobre dwadzieścia osób. Jednak żadne z nich nie było Mikiem. Matt
wściekał się jeszcze bardziej. Poszedł do salonu, gdzie Mike przebywał równie
często co w kuchni. Jednak przed wielkim telewizorem, grając w grę, nie
siedział jego blond przyjaciel, a Caleb. Matt znów spochmurniał, mając
nadzieję, że jego przyjaciel nie odmówi sobie przed śmiercią z rąk bruneta
partyjki w jakąś idiotyczną grę na konsoli. Niestety, pomylił się.
Caleb spojrzał na niego, robiąc pauzę w grze.
- Siemasz, Matt. Chcesz zagrać? – spytał z rozbrajająco szczerym
uśmiechem. Najwidoczniej nie słyszał, lub udawał, że nie słyszał,
wcześniejszego zachowania Matta.
- Nie, nie chcę. – Matt ciężko usiadł na kanapie obok kolegi. – Nie
widziałeś dziś może Mike’a? Szukam go.
- Nie widziałem. Odkąd powitał mnie wielką paczką chipsów i sześciopakiem
piwa.
Caleb wydawał się szczery, więc Matt o nic więcej nie pytając poszedł
kontynuować swoje poszukiwania. Denerwowało go to, że nigdzie nie może blondyna
znaleźć. Co z nim? Nagle, jakby z nikąd wyrosła przed nim Vivian. Chłopak
zatrzymał się i spojrzał na nią niechętnym wzrokiem. Wiedział, że dziewczyna z
własnej woli nie odezwałaby się do niego. Ba, nawet by na niego nie spojrzała.
- Lord chce cię widzieć – powiedziała, po czym ruszyła w stronę gabinetu
głowy tej rezydencji. Matt nie miał wyboru. Poszedł za nią, starając się
opanować. W końcu Lord to Lord.
Blondynka przed nim zapukała do ciężkich drzwi, po czym otworzyła je i
weszła do środka. Matt zdziwił się jej zachowaniem. W końcu mężczyzna chciał
widzieć go, nie ją. Jednak wszedł zaraz za dziewczyną.
Przy wielkim, bogato zdobionym biurku siedział na równie imponującym
krześle mężczyzna, którego Matt znał całe swoje życie.
- Witaj, Matt – powiedział mężczyzna. – Na początek muszę ci powiedzieć,
byś nie krzyczał na moich ludzi. Nie chciałbym, by któryś z nich dostał zawału.
– Mężczyzna zaśmiał się przyjaźnie, a Viv, stojąca koło Matta prychnęła pod
nosem. Zaraz mężczyzna na fotelu spoważniał.
- Jednak nie po to cię wzywałem. Stało się coś, co od dawna
przewidywaliśmy. Dziś rano jeden z naszych zaufanych informatorów przekazał nam
złe wieści. – Mężczyzna zrobił pauzę, a w brzuchu Matta zawitało nieznane mu
uczucie. Jakby… strach? Nie, to na pewno nie to, pomyślał chłopak.
- Dziś – kontynuował mężczyzna - około dziewiątej Mike wyszedł do miasta
zorientować się, czy… zresztą, to nieważne. Ważne jest to, że nie wrócił. Tak,
Matt, jest dokładnie tak jak przypuszczasz. Ktoś go porwał. A my domyślamy się
kto.
Po słowach Lorda Matt dotknął miejsca na koszulce, w którym czuł to
nieprzyjemne uczucie. Teraz wzrosło ono do wielkich rozmiarów. Chłopak zastanawiał
się jak to możliwe, że mieści mu się w brzuchu. Zaraz potem uświadomił sobie
jednak, co właściwie mężczyzna powiedział. Od razu przed oczami przeleciały mu
obrazy Mike’a uśmiechającego się, śmiejącego, próbującego się do niego
dobierać.
A potem wizje. Mike przykuty do ściany ciężkimi kajdanami. Mike leżący na
zimnej, kamiennej podłodze. Mike kopany ciężkimi buciorami. Mike przywiązany do
słupa i biczowany. Mike, któremu wbijane są gwoździe pod paznokcie. Mike,
powoli maczany w kwasie. Mike, któremu gałki oczne są posypywane solą. Mike…
Matt zgiął się w pół i mało brakowało, aby zwymiotował. Jednak powoli
wyprostował się i spojrzał na Lorda oczami, których mężczyzna już dawno nie
widział. Była w nich czysta nienawiść, żądza zabijania, krwi. Lord wiedział, że
tak będzie. Dlatego wybrał Matta. Wiedział, że Mike jest dla niego jedną z
najważniejszych osób w życiu. Może nawet najważniejszą. Wiedział, że gdy dowie
się co się stało będzie gotowy na wszystko. I o to mu chodziło.
- Nasi ludzie dowiedzieli się, że w willi był szpieg – Lord znów przerwał
swój monolog na chwilę. – Niestety, dopiero po tym jak uciekł i poinformował
swoich o naszej współpracy z panem Chrlesem i panem Marcelem. Nie jesteśmy
jednak pewni czy wiedział kim oni byli. Musimy jednak przypuszczać, że tak.
Technicy ustalili w jakim samochodzie przewieziono porwanego Mike’a i ile
takich samochodów jest w Anglii. Co ciekawe, okazało się, że jeden
zarejestrowano nieopodal miejsca zamieszkania naszego znajomego – pana Bachusa.
Doskonale wiemy, że jest on zazdrosny o wszystko co nam udaje się zrobić.
Niestety, ostatnio chyba zdobył kilku dobrych ludzi. No, a teraz Mike… - Lord
ponownie zwiesił głos. Po chwili wyjął teczkę z szuflady biurka i podał ją
Vivian. – Przejrzyjcie to, są tam wszystkie dane o tym człowieku. Co, gdzie,
jak i kiedy robił. Wszystko. Mam nadzieję, że przyprowadzicie Mike’a z
powrotem. Gdyby nie… byłaby to wielka strata.
Matt skrzywił się lekko na takie traktowanie jego przyjaciela. Wiedział
jednak, że w ich świecie nie ma czegoś takiego jak niezastąpieni ludzie. Są po
prostu tacy, których zastąpić trudno, nic więcej. Lord przekazał im jeszcze, że
Caleb pojedzie z nimi do Llanelli, miasta w którym mieszka Bachus. Stamtąd
muszą wyciągnął Mike’a, najlepiej bez ofiar. Wiedzieli mniej więcej gdzie
mężczyzna ma posiadłość, więc to nie było problemem. Było nim za to co innego.
Nie mieli pojęcia, czy Mike’a przetrzymują tam, czy może gdzie indziej. Mimo
wszystko musieli spróbować.
Matt i Vivian wyszli z gabinetu. Dziewczyna od razu rzuciła brunetowi
spojrzenie, które mówiło bardzo wiele i skierowała się do swojego pokoju. Matt
wiedział, że poszła się już przygotowywać do misji. Nieważne jak mało
obchodziło ją co stanie się z Mikiem, ale misja to misja. A ona każdą
wykonywała perfekcyjnie. Chłopak nie mógł być gorszy. Szczególnie gdy chodziło
o jego przyjaciela.
Szybko ruszył na dół przekazać informacje Calebowi. Chłopak przyjął
wszystko do wiadomości i on również poszedł przygotowywać się do zadania.
Matt odetchnął głęboko by się uspokoić i poszedł do swojego pokoju.
Przebrał się w wygodne, ale przylegające czarne spodnie i szarą koszulkę. Do
pasa przypiął szelki do pistoletów i same pistolety. Założył długie buty i do
cholewy wsunął nóż. Przypiął jeszcze po dwa z każdej strony ciała i założył
skórzaną kurtkę. Do plecaka wrzucił jeszcze rzeczy, które zawsze mogły się
przydać: linę, taśmę, kajdanki, dodatkowe magazynki do pistoletów, zapalniczkę,
świecę i inne. Tak wyposażony zszedł na dół i spotkał tam Vivian, również
przygotowaną. Była ubrana również na czarno, pod skórzaną kurtką również
odznaczał się pistolet. Jednak dziewczyna generalnie jej nie używała, tylko
noży, które miała poprzypinane na całym ciele. Matt nigdy nie wiedział jak ona
po nie sięga.
Nie minęło pięć minut i dołączył do nich Caleb. Miał on największy plecak
z nich – trzymał tam swoje elektryczne i elektroniczne przyrządy, z którymi nie
rozstawał się podczas całej akcji. Cała trójka przeszła do garażu, gdzie stał
przyszykowany specjalnie na tą okazję jeep. Matt, jako samozwańczy przywódca
misji, zadecydował, że sam będzie prowadził. Po jękach, stękach i mruczeniu pod
nosem Vivian się zgodziła. Calebowi nie robiło to różnicy – usiadł z tyłu i
zaraz wyjął laptopa, zaczynając stukać na klawiaturze.
Matt odpalił silnik i ruszyli do Llanelli.
Rozdzialik przeczytałam dzisiaj nad ranem, cóż była gdzieś piąta, ale nie skomentowałam, więc robię to teraz. Czuję się trochę samotnie, bo tylko ja komentuję... Dlaczego... ?. :( Szkoda, że opko trochę krótkie. Jestem ciekawa jak potoczą się ich dalsze losy. Mam nadzieję, ta cała sprawa rozwiąże się pomyślnie, bo Mike jest całkiem fajny. xD Weny i chęci do pisania. ;*
OdpowiedzUsuńTen blog jeszcze funkcjonuje?. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście, po prostu mały zastój :)
OdpowiedzUsuń