poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 6

 Mam ogromną nadzieję, że się spodoba. Szablon jak i rozdział oraz nowy adres. No i mam nadzieję, że większość osób z tamtego nie zgubi się i tu trafi. Taką mam nadzieję. A teraz - zapraszam!

****************

Głośny jęk przerwał ciszę panującą w kuchni, gdzie siedziała dwójka ludzi. Porozumiewali się tylko krótkimi słowami. Mieli wielkiego kaca, co normalne biorąc pod uwagę co się działo jeszcze niedawno na wieczorno-nocnej imprezie.
- Co dziś robimy? - spytał Charles, który wszedł do kuchni uśmiechnięty i rześki jak poranek.
- Kpisz sobie? - odpowiedział pytaniem na pytanie Matt. - Dziś leżę w łóżku i odpoczywam.
- Mogę ci towarzyszyć? - spytał Marcel i przechylił głowę patrząc na bruneta.
Ten się najwidoczniej trochę zdenerwował.
- Żartujesz sobie? Myślisz, że po wczorajszej nocy w ogóle cię dotknę? Grubo się mylisz.
Wstał, zabrał ze sobą swoją sodówkę i poszedł na górę. Na górze prychnął głośno. Pamiętał dokładnie co się stało w nocy, ale nie wiedział dlaczego to zrobił. Szlag! Chwała Vivian, choć niechętnie to przyznawał, że akurat weszła w "ważnym" momencie. Aż bał się pomyśleć co mogłoby być dalej. Nie to, że nie chciał tego zrobić, ale chciał, żeby było to niezapomniane przeżycie. Tak, myślał jak kobieta w tych sprawach. Ale co z tego? I tak minie mnóstwo czasu zanim to zrobi, więc może na razie zająć się swoją pracą. Ale dlaczego "jego praca" tak bezczelnie domaga się seksu? Idzie dostać na głowę. Wszystko jest pokręcone.
Wszedł do swojego pokoju, napił się trochę sodówki i skrzywił się.
- To jest okropne... - westchnął i odstawił szklankę na biurko.
Dopiero wtedy zobaczył kopertę z jego imieniem. Chociaż, że było na niej tylko jedno słowo, "Matthew", od razu rozpoznał charakter pisma. Oraz od razu wiedział, o co może chodzić. Wziął kopertę i delikatnie otworzył. W środku był tylko krótki liścik napisany tym samym pismem co jego imię.

Drogi Matthew
Jak pewnie już się domyślasz, mam dla Ciebie pewne zadanie. Wiem, że masz już jedno bardzo ważne, ale nie ma osoby, która mogłaby bez szwanku spełnić moją prośbę. Rozumiem, że może być trudno uwolnić się od Twoich gości na cały wieczór i noc, ale musisz coś wymyśleć. Nie mogłem narazić kogoś innego na tak wielkie niebezpieczeństwo, a wiem, że dla Ciebie nie będzie to dużym wyzwaniem. Wiem, ze podejmiesz słuszną decyzję.
Otóż dnia 20.08 pojedziesz do Berlina. Tam ma miejsce światowa wystawa samochodów. Nie muszę Ci mówić, że bardzo drogich samochodów. Już Ty dobrze wiesz co z tym zrobić. Tylko już na drugi dzień masz wrócić z powrotem do domu. Nie chcę słyszeć o ponadprogramowych zabawach. Będzie na miejscu czekać mój przyjaciel, pomoże Ci w razie potrzeby.
Życzę Ci powodzenia. Wiem, ze mnie nie zawiedziesz.
Lord.

Matt zaśmiał się cicho po czym złożył karteczkę i włożył do koperty. Jak staruszek go dobrze zna. Ale dwudziesty jest już za tydzień. Cóż, będzie musiał się z tymi cholernymi wampirami uwinąć jak najszybciej. Oczywiście, nie wierzył w to, że uda mu się w tydzień ich przekonać i nakłonić do współpracy, ale musi zrobić co w jego mocy by mu ufali jak najbardziej. Oczywiście, nie zamierza tracić przy tym cnoty, ale coś trzeba zrobić. Bo w końcu czego się nie robi dla dobra sprawy?

*

Tydzień minął bardzo szybko. Matt robił wszystko by tylko dwóch mężczyzn mu ufało. Kilka razy był na skraju wytrzymałości, już miał przyłożyć któremuś z nich… ale przypominał sobie, że musi ich jak najszybciej do siebie i do jego organizacji przekonać. Ale z nimi nie było łatwo. Przy rozmowach praktycznie w ogóle nie poruszali tematu, który powinien być najważniejszy. Przecież nie przyjechali tu do wujka na wakacje, cholera jasna! Matt powoli tracił cierpliwość, coraz częściej musiał wychodzić z pomieszczenia, by choć trochę się uspokoić i żeby nie poznali, że jest wściekły. A takie sytuacje zdarzały się coraz częściej, niestety. Na szczęście, w końcu tydzień minął. Już jutro miał jechać do Berlina. Jak on się nie mógł doczekać! Chodził cały czas, nie spał, nie jadł, myślał…
Gdy wieczorem miał się już kłaść spać by być w miarę ogarniętym na drugi dzień ktoś zapukał do jego drzwi. Przez chwilę się zastanawiał kto to może być – Vivian Lord kazał wyjechać, choć pewnie i tak nie przyszłaby do niego, Mike też musiał wyjechać, służba nigdy nie wchodziła do jego pokoju… W końcu zostały tylko dwie możliwości – Marcel i Charles. Westchnął głęboko, ale w końcu zarzucił na siebie kołdrę i otworzył. Tak jak przypuszczał. Stał oko w oko z wampirem.
- Taaak? – spytał brunet i spojrzał znudzonym wzrokiem na blondyna.
- Chciałem ci tylko życzyć powodzenia – odparł wampir i wszedł do jego pokoju bez zaproszenia.
Matt stał chwilę zszokowany. Nie tym, że ten postąpił tak bezceremonialnie i po prostu wlazł do środka, choć to też było oburzające, ale tym, że wiedział o jego zadaniu. Przecież nikomu o nim nic nie mówił. Nawet Mike’owi nic o tym nie wspomniał! Może wampiry mają jakąś zdolność czytania w myślach?
- Powodzenia? Nie masz mi w czym życzyć powodzenia. – odpowiedział niepewnie odwracając się do gościa. Nieproszonego, ale zawsze gościa.
- Myślisz, że jestem głupi? Żyję już wiele setek lat i wiem w czym rzecz. No, w każdym razie życzę ci powodzenia – Marcel rozłożył się wygodnie na łóżku.
To już wyprowadziło Matta lekko z równowagi.
- Co ty sobie wyobrażasz? – spytał retorycznie. – Wchodzisz tu bez zaproszenia, kładziesz się na moim łóżku, również bez zaproszenia, i tak po prostu mi powodzenia życzysz?! Na dodatek po tym jak chciałeś mnie najzwyczajniej w świecie po prostu wykorzystać tydzień temu?!
Matt stał zdenerwowany i wyprowadzony z równowagi. Przez cały tydzień Marcel był względnie grzeczny, nie naciskał na niego, a pocałował tylko raz. Na dodatek w policzek. Ale teraz najmniejszy ruch mógł być nie miły w skutkach. Nagle zza pleców brunet usłyszał ciche i wesołe pytanie:
- Co jest, Mattuś?
Wtedy po prostu nie wytrzymał. To przeważyło wszystko. Stres, jaki odczuwał codziennie przez ten tydzień kumulował się w nim i dziś musiał to z siebie wyrzucić. A że nie było czasu na jogę po prostu puścił kołdrę, którą trzymał, złapał dwa pistolety, które zawsze miał pod ręką na biurku i wymierzył i w Marcela, i w Charlesa.
- Jak któryś się choćby ruszy… To przysięgam na wszystkich świętych, że wam łby po odstrzelam!
Wampiry patrzyły na niego jak na chorego psychicznie. Ale on już nie mógł wytrzymać. Nie traktowali go poważnie. Traktowali go jak… jakieś dziecko! To już po prostu przesada! Jego dzieciństwo skończyło się o kilka lat wcześniej niż u normalnych ludzi. Gdy skończył siedem lat poszedł do szkoły i dostał pierwsze zlecenie, małe bo małe, ale zawsze. Gdy miał jedenaście lat dostał prawdziwe. Wciąż mniej poważne niż teraz, ale inny jedenastolatek dostałby ataku płaczu tam i stałby sparaliżowany. Ale nie on! Więc ktokolwiek traktuje go jak dziecko nie pożyje długo spokojnie.
- Dobrze, dobrze, Mattuś. Uspokój się i odłóż broń. To zabawka nie dla dzie… - Charles nie dokończył bo kula świsnęła mu koło ucha robiąc niemałe uszkodzenie w ścianie za nim. Dobrze, że na pistolet być założony tłumik, bo inaczej Matt straciłby cały animusz, łapiąc się za uszy i zginając z bólu.
- Zamknij się! JA NIE JESTEM DZIECKIEM! – Matt nie wytrzymał. Trząsł się cały. – Mogłem ci strzelić w łeb, ale pomyślałem, że będę wspaniałomyślny.
Po tych słowach wyszedł zbyt zdenerwowany by móc się czymkolwiek jeszcze przejmować. Wyszedł przed dom odetchnął głęboko i usiadł na schodach. Dlaczego wszyscy traktowali go jak dziecko…? Nie mógł tego pojąć. Powoli zaczynał się uspokajać. Dobra, rozumiał, że taki wampir może sądzić, że nastolatek jest młody, ale to, kurwa, nie dziecko! Jeszcze z jego doświadczeniem życiowym… Nie mógł tego znieść. Żałował, że nie strzelił Charlesowi w ten zakuty łeb. Miałby spokój. Ale… bezpieczniej było się opanować. Ale po jego słowach nie mógł wytrzymać. Jego psychika i emocjonalność nie jest w najlepszym stanie. W sumie jak na osobę, którą był nie było to nic dziwnego, ale nie mógł sobie na to pozwolić.
Westchnął. Wstał. Podjął decyzję, że najlepiej będzie tam wrócić i wszystko naprawić.
Wrócił do swojego pokoju, gdzie nikogo już nie było. Cóż, po co mieliby tu siedzieć? Poszedł do łazienki, dopiero teraz sobie przypomniał, że wciąż trzyma swoje Beretty 92 w rękach, więc położył je delikatnie na umywalce. Spojrzał w lustro i aż zaśmiał się. Faktycznie, czasem jest przerażający. Ciemne obwódki dookoła oczu, które utworzyły się w wyniku kilku nieprzespanych nocy i dużej ilości kawy nadawały jego już i tak przerażającym czarnym oczom jeszcze bardziej strasznego wyglądu. Pokręcił głową, obmył twarz wodą, wytarł ją, zabrał pistolety i poszedł do siebie. Odłożył je tam gdzie leżały, zanim się zdenerwował i poszedł na dół. Skierował się do kuchni. Tam również nie było jego gości.
Zrezygnowany poszedł na górę do ich pokoi. Nigdy nie lubił przepraszać na terenie wroga. Cóż, w ogóle nie lubił przepraszać. Tak po prawdzie to chyba nie umiał. Westchnął i zapukał do drzwi. Gdy nie usłyszał odpowiedzi uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka. Zauważył Charlesa siedzącego na podłodze i przeglądającego jakieś kartki, oraz Marcela siedzącego na łóżku i przyglądającego się poczynaniom kolegi. Nie był pewny czy chce wejść ale jeżeli teraz tego nie zrobi to nigdy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Najwyraźniej mężczyźni nie zauważyli go. Albo zauważyć nie chcieli.
- Marcel? Charles? – spytał gdy nie doczekał się jakiegokolwiek znaku, że widzą go.
- Tak? – spytał blondyn nawet na niego nie spojrzawszy.
- Czy raczycie choćby na mnie spojrzeć? – zdenerwował się lekko.
- Znów się nakręcasz? – Charles spojrzał na niego obojętnym wzrokiem.
To lekko zirytowało Matta. Nikt nie miał prawa tak na niego patrzeć.
- Przyszedłem tu by was przeprosić, ale najwidoczniej nie chcecie mnie słuchać – powiedział ignorując pytanie tamtego.
- Najwidoczniej – odpowiedział Marcel wciąż na niego nie patrząc.
Gdy brunet nie doczekał się jakiegoś zaprzeczenia od drugiego wampira, tylko wciąż obaj przeglądali papiery i rozmawiali o czymś po innym języku, prychnął cicho po czym wyszedł z pokoju i skierował się do swojego. Jak na takich dojrzałych zachowywali się bardzo dziecinnie. W środku przeczytał jeszcze raz liścik i usiadł na łóżku. Dopiero teraz zauważył, że kołdrę, którą niedawno upuścił ktoś podniósł i ładnie rozłożył na łóżku. Westchnął i położył się. To będzie ciężki dzień.
Rano wstał nieco zmęczony ale i zadowolony, że udało mu się w miarę szybko zasnąć. Jeszcze tylko przeżyć ten dzień i wieczorem już będzie miał wolne. Zdziwiło go, że jak zszedł do kuchni jego gości nie było. Wyszedł przed dom i uśmiechnął się lekko mimo woli. Po wiośnie nie było ani śladu, drzewa były już w pełni rozwinięte, zielone, motyle latały. Cudowny dzień pomiędzy tymi deszczowymi. Ale i tu również nie było gości. Wszedł z powrotem do willi. Nie miał zamiaru znów się poniżać i przychodzić do któregoś z ich pokoju. Skoro nie chcą żeby spędzili ten kolejny dzień razem, żeby choć trochę się skupili się na tym po co tu przyjechali to nie będzie się narzucał. Spędzi ten czas na… Na pewno nie będzie się nudził. Prawda?
Miał już tego serdecznie dość. Przez cały dzień nie widział ani Charlesa, ani Marcela. Nic, żadnego znaku, żadnego liściku… Nic. Zapadli się pod ziemię. Cały dzień kręcił się po domu licząc podświadomie, że na nich wpadnie. Aż zaczął się martwić czy przypadkiem nie wyjechali. Podobno byli bardzo wrażliwi na obrazę. Tak przynajmniej mówił Mike. Ale jego raczej się nie słucha. Nie wiedział co o tym myśleć. W końcu późnym popołudniem zrezygnował z szukania ich i zaczął się przyszykowywać do zadania. Przebrał się w czarny, idealnie skrojony garnitur, białą koszulę i czerwoną muszkę, którą sprawnie zawiązał pod szyją. Wziął jakiś mały plecak, wrzucił do niego najpotrzebniejsze przeczy, wygodniejsze spodnie, kilka noży. Schował pod kamizelkę swoje kochane Berrety 92, przyczepiając je do specjalnych pasków i wyszedł. Poszedł na parking i powoli, nie śpiesząc się podszedł do czarnego lamborghini. Już miał wsiąść, gdy nagle poczuł jak ktoś chwycił go za ramię i odwrócił ku sobie. Oparł go o samochód i mocno pocałował.
- Powodzenia, mam nadzieję, że wrócisz cały. – szepnął mu do ucha ciepły głos.
Matt patrzył jak powoli postać się od niego odsuwa i po chwili patrzył już w zielone niczym trawa na zewnątrz oczy. Marcel.
- Gdzie byłeś cały dzień? – spytał z wyrzutem. Sam nie rozumiał, dlaczego jego obecność uspokoiła go.
- Robiłem to… i tamto… - mruknął cicho. – Martwiłeś się?
- Co? Skąd! – zaprotestował Matt. Marcel tylko zaśmiał się. – Nie gniewasz się już?
Wymówienie tego zdania kosztowało go całą dumę.
- Nie, nigdy się na ciebie nie gniewałem. – Marcel uśmiechnął się szeroko. – A teraz już jedź, bo się spóźnisz.
Matt spojrzał na niego sceptycznie i pokręcił głową.
- A ty idź spać, a jak wstaniesz to ja już będę.
Blondyn uśmiechając się do niego odszedł, a on sam wszedł do samochodu i uruchomił silnik.
Kilka godzin później Matt był już prawie na miejscu. Jadąc przez najbliższe pięć kilometrów widział praktycznie same sportowe i drogie auta. Sam nie wyróżniał się zbytnio.
Widok tylu pięknych aut wzbudzała w chłopaku podniecenie. Nie wiedział dlaczego samochody tak na niego działają. Gdzie nie spojrzał widział inny model Lexusa, Porsche, Lamborghini czy Jaguara. Ale klasyczne Mercedesy, BMW lub Audi też nie były rzadkością. Jego ciemne oczy nabrały blasku. Widział w swoim życiu takie cudeńka, niektórymi nawet jeździł. Ale widok pięknego samochodu zawsze był przez niego pożądany. Niektóre swoje auta traktował jak dzieci. Na przykład tego Lamborghini Reventón, którym tu przyjechał miał od pół roku. Nikomu nie pozwolił się do niego zbliżyć. Kupił je za własne pieniądze. Inni w posiadłości nie zazdrościli mu aż tak bardzo, w końcu każdy z nich miał swój pojazd, ale mimo to Reventón się wyróżniał. Mike uwielbiał motory. Gdyby nie zakaz Matta to co sezon kupowałby sobie innego. A tak musi przynajmniej czekać dwa lata.
Widok pięknych maszyn zasłonił mu z lewej strony jakiś facet. Matt spojrzał na niego krytycznie.
- Przepraszam pana, mogę prosić zaproszenie? – spytał. Brunet przyjrzał mu się dokładnie. Twarz pospolita, nic ciekawego. Trochę przy kości, ubrany w czerwony, służbowy kostium. Ach, pewnie już musiałem dojechać na miejsce, pomyślał.
- Oczywiście – odparł, wyjął z kieszeni karteczkę złożoną na pół i podał facetowi.
- Dziękuję – ten przyjrzał się jej dokładnie. Po chwili schylił się do okna samochodu Matta. – Mogę jeszcze zobaczyć bransoletkę i prosić dowód?
Czyli zabawa zamknięta, jaka szkoda. Chłopak westchnął. Jego dowód, co jasne, był podrobiony. W końcu jeszcze nie był pełnoletni. Wyciągnął go i podwinął rękaw pokazując srebrną bransoletkę mężczyźnie. Dowód podał mu.
Za jego samochodem ustawiły się już kolejne. Mimo, że był środek nocy, tu było tak jasno, że gdyby nie czarne niebo nad nimi, nikt by o tym nawet nie pomyślał. Facet sprawdził wszystko i oddał je z cichym „dziękuję, proszę jechać” i miłym uśmiechem. Matt nawet nie myślał ile musiało w nim być sztuczności. Ruszył dalej. Tu już było mniej samochodów. Cóż, nie wszyscy mieli ochotę szukać wolnego miejsca. Zostawiali przed wejściem.
Zostawił swoje Lamborghini gdzieś blisko wejścia. Idealnie, bo właśnie ktoś wyjeżdżał. Teraz szedł spokojnie chodnikiem. Co rusz mijali go jacyś biznesmeni, agenci czy jeszcze inni krwiożercy. Zbliżał się powoli do najważniejszego punktu – wystawy najnowszych samochodów.
Matt spojrzał na zegarek. Za trzy minuty północ. Za trzy minuty wszystko się zacznie. Rozejrzał się i ruszył w kierunku sceny. Ogromnej sceny. Oczy mu zabłyszczały, gdy tylko zobaczył kilka przykrytych płaszczami samochodów. Najnowsze, najlepsze, najszybsze. Wspaniałe. A w tym jedna perełka.
Gdy tylko wybiła północ, a wielki zegar na wierzy niedaleko zaczął wybijać godzinę, wszyscy zaczęli się schodzić pod scenę. Matt wybrał sobie dobre miejsce, z którego mógł wszystko obserwować.
Wystawa właśnie się rozpoczęła.
 

3 komentarze:

  1. Hah, wyjątkowo przypadł mi do gustu krotki opis ciebie. Dlaczego by nie zacząć czytać opowiadania? Cóż, wygląda na to, że przy tym zostanę. Robi się doprawdy uroczo. Mimo, że dawno nie obracałam się w tego typu klimatach chętnie do nich wróce i dowiem się jak dalej potoczą się losy Matta.
    Co do tej konkretnej notki, coś ci się rozmiary pod koniec rozjechały. A poza tym, większych błędów brak. Gdzieś tam przemknęły mi literówki typu " – A teraz już jedz, bo się spóźnisz." ale i tego nie było tyle żeby zrujnowało mi psychike.
    Słoweeem. Czekam na to co dalej i kątem oka wypatruje cie w zaułkach własnego miasta, będzie do kogo mordke pocieszyć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za te błędy, rzeczywiście się rozjechało. A myślałam, że takie problemy będą tylko na onecie, ech :c
      W każdym razie, przyjemnie przeczytać takie miłe słowa ^^. Mam nadzieję, że moje opowiadanie przypadnie Ci do gustu w dalszej części, która będzie już mniej niewinna :D

      PS Uwielbiam Bellatrix <3

      Usuń
  2. Szablon jest ciekawy. :D Rozdział całkiem sprawnie się czytało. ^^ Widzę, że nie tylko w temacie broni jesteś dobra, ale i auta to twój konik. xD Czyżby Matt zatęsknił za Marcelem?. Jakoś nie oburzył się za pożegnalny pocałunek. Mike ma konkurencję. :P Czekam na kolejny rozdział. Życzę weny. :*

    OdpowiedzUsuń