Czas jest taki dziwny. Gdy chcemy by leciał wolniej
pędzi jak szalony, a jak chcemy by w końcu coś się skończyło jak na złość trwa
to okropnie długo. Nigdy nie zatrzymamy czasu, a tak bardzo byśmy chcieli.
Można zabijać czas na różne sposoby, ale wskrzesić się go nie da. Czas biegnie
nieubłaganie. Każdy dorasta, starzeje się i umiera. Ale są od tego odstępstwa.
Właśnie jeden z nich siedział teraz na dywanie przed chłopcem pod wpływem
czasu.
- Pocałuj mnie – powiedział Marcel po prostu. Matt
spojrzał na niego i zamrugał kilkakrotnie. Odwrócił wzrok. Pewnie na trzeźwo
wyśmiałby wampira po czym poszedł do siebie, lecz teraz zaczął się zastanawiać
czy nie spełnić jego żądania. Po chwili westchnął i znów spojrzał na Marcela.
Ten patrzył na niego czekając z lekkim uśmiechem na twarzy, który wydawał się
taki... szyderczy.
Brunet odgonił od siebie takie myśli i przybliżył
się do niego. Było o wiele lepiej gdy to blondyn zaczynał i stawiał pierwszy
krok. A teraz nie raczył mu pomóc, przysunąć się. Przeklęta pijawka. Matt
syknął cicho i na czworaka podszedł bliżej Marcela. Usiadł przed nim na
kolanach i wpił się szybko w jego usta. Marcel od razu je lekko rozchylił, by
Matt mógł włożyć do nich język. Skurczybyk, swój trzymał za zębami. Brunet nie
bawił się w jakąkolwiek delikatność, czy czułość.
I nagle, zupełnie nieoczekiwanie, poczuł coś. Nie
wiedział dokładnie co to było. Ciepło Marcela, jego dłoń na swoim policzku, czy
jego język pieszczący jego podniebienie? Nie wiedział, ale czuł. To był jak
grom z jasnego nieba, objawienie. Pocałunek nagle stał się delikatny, subtelny,
czuły. Matt zamknął oczy i rozkoszował się smakiem ust blondyna teraz
smakujących piwem i wódką, którą przed chwilą pił.
Całowali się tak bardzo długo. A może tylko chwilę?
Matt nie wiedział. W tej chwili nie obchodziło go nic. Żadne odgłosy do niego
nie docierały, oprócz bicia własnego serca i szumienia krwi w żyłach.
Wreszcie Marcel się od niego oderwał i wszystko
dopadło go ze zdwojoną mocą. Zakręciło mu się w głowie i byłby przewrócił się
do tyłu gdyby nie dłonie Marcela, które skutecznie mu to uniemożliwiły.
Matt się zarumienił i wrócił na swoje miejsce. Marcel
uśmiechał się do niego tylko. Czyli on nic nie poczuł, pomyślał Matt, jakoś
dziwnie… zawiedziony? Tak, to było chyba właściwe określenie tego co czuł.
Blondyn nalał kolejną kolejkę do kieliszków. Wylali już sporą kałużę wódki na
podłogę, ale jakoś żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Wampir podał kieliszek
brunetowi, a gdy ich palce się zetknęły, Matt omal nie wypuścił kieliszka z
ręki.
- Wiesz co… Wyglądasz nieziemsko, gdy jesteś pijany.
Mam taką ochotę rzucić się na ciebie i długo nie puszczać.
Matt szybko wypił alkohol, który został mu nalany.
Nie lubił słuchać tego typu pochlebstw. Nigdy nie wiedział co powiedzieć.
„Dzięki”? „Ty też”? „Spoko, bierz mnie”? Potrząsnął głową, a gdy spojrzał przed
siebie ujrzał tuż przed nosem twarz Marcela. Ten powoli podniósł się i
wyciągnął do niego ręce. Matt skorzystał z pomocy. Chyba trochę za dużo wypił,
a nigdy nie miał dobrej głowy. Marcel posadził go na łóżku sam stając przed
nim.
Teraz Matt postrzegał go inaczej. Dostrzegł jego
szczupłe i kształtne ciało, widoczne mięśnie, ładnie wykrojone usta, zielone
kocie oczy, długie do ramion blond włosy i bladą cerę bez skazy. I nie widział
w nim tylko wampira, przyszłego sprzymierzeńca, ale też... mężczyznę, który
mógł się podobać.
Teraz ten nowo odkryty mężczyzna usiadł koło niego i
pogładził go jedną dłonią po kolanie, a drugą po policzku. Przysuwał powoli
swoją twarz do twarzy Matta i powoli przymykał oczy. Brunet tak zachwycony
widokiem jego pięknych rysów twarzy zapomniał nawet jak ma na imię. Gdy w końcu
ich usta, po długim czasie, się złączyły rozpoczął się drugi tak wspaniały
pocałunek. Nie odrywali się od siebie nawet żeby zaczerpnąć powietrza, co nie
było potrzebne Marcelowi. W końcu już był trupem. Matt musiał oddychać nosem.
Dłoń blondyna przesuwała się powoli ku górze i gdy
dojeżdżała do biodra chłopaka zsuwała się znowu. Brunetowi było tak dobrze, że
nie zauważył nawet, że wampir już nie całuje jego ust tylko obojczyk. Westchnął
cicho, a Marcel robił mu już drugą malinkę. Matt przymknął oczy i odchylił
głowę do tyłu tym samym dając miejsce do popisu dla blondyna. Ten zaczął
zdejmować z niego bluzę, później włożył rękę pod jego bluzkę i przejechał nią
po jego piersi. Matt niekontrolowanie westchnął trochę głośniej. Blondyn
zachęcony dźwiękami wydostającymi się z gardła Matta zjechał ręką na jego pasek
od spodni i odpiął go. Matt nie przejmował się tym, choć gdyby był trzeźwy
wpieprzył by temu wampirowi żeby tak, że pewnie do rana bolałyby go ręce.
W tej właśnie chwili, gdy już Marcel miał ściągnąć z
niego rozpięte spodnie drzwi do pokoju trzasnęły o ścianę i w drzwiach stanęła Vivian
z Charlesem. Całowali się i nie zwracali uwagi na otoczenie. Marcel zaprzestał
swoich czynów i spojrzał na nich z furią w oczach.
- Możecie mi, kurwa, powiedzieć czemu tu wchodzicie
bez pukania?! - wydarł się na nich. Ci oderwali się od siebie i spojrzeli na
dwóch chłopaków, leżących na łóżku w dość dziwnej pozycji.
- No cóż... - odezwał się Charles - to chyba mój
pokój?
Widać było, że Marcel się załamał ułomnością swego
towarzysza.
- Nie, skarbie. To mój pokój i nie mam ochoty
cię w nim widzieć, a teraz bezczelnie przerywasz mi... - syczał i był wyraźnie
bardzo niezadowolony. Ale nie dokończył zdania bo dziewczyna chrząknęła.
- Marcel, skarbie - powiedziała. - Niedługo,
może jutro, może dziś, Matt mi za to podziękuje, wierz mi. A poza tym nie
musisz być aż taki zły. Przecież możecie to zrobić kiedy indziej. A
teraz chodźmy do twojego pokoju.
Pociągnęła brązowowłosego wampira za sobą do pokoju
na przeciwko. Drzwi od razu się zamknęły i nie widać było, jak obydwoje padli
na łóżko. Marcel westchnął i odwrócił się do bruneta, który... spał. Spał w
najlepsze.
***********
Wiem, że króciutko, ale obiecuję, że to najkrótszy rozdział i inne będą na pewno dłuższe :3